Biografie powstańców

generał brygady Zbigniew Ścibor-Rylski ps. "Motyl"



Zbigniew Ścibor-Rylski,
pseudonim "Stanisław", "Motyl"
żołnierz AK, generał brygady


Czasy dzieciństwa i młodości

         Zbigniew Ścibor-Rylski urodził się 10 marca 1917 roku w Browkach, 60 km od Kijowa, w majątku swoich rodziców: Marii z domu Raciborowskiej i Oskara Ścibor-Rylskiego, w rodzinie szlacheckiej, herbu Ostoja.


Herb rodzinny: W polu czerwonym, między dwoma półksiężycami złotymi barkami ku sobie w pas, miecz o ostrzu srebrnym i jelcu złotym, w klejnocie pięć piór strusich

         Rodziny Marszyckich (babci ze strony matki), Raciborowskich oraz Rylskich zakorzeniły się na terenie Ukrainy już w XVI wieku. Browki to centralny majątek w kluczu, do którego należały także Spiczyńce (po babce Marszyckiej) i Wolica Zarubieniecka (po dziadkach Raciborowskich). Przydomek Ścibor nadano Rylskim w pierwszych latach XVIII wieku.


Browki, dwór od podjazdu przed 1914 r.



Browki, salon przed 1914 r.



Dwór w Browkach, stan obecny


         Po wybuchu Rewolucji Październikowej Rylscy mieszkali nadal w Browkach, gdyż dobrze układały im się stosunki z miejscową ludnością.


Rodzice: Maria z domu Raciborowska i Oskar Rylscy

         Niestety w 1918 roku musieli opuścić folwark i udali się z czworgiem dzieci, córkami: Kaliną (urodzoną w 1910), Ewą (rocznik 1912) i Danutą (ur. 1915) oraz synem Zbigniewem do Białej Cerkwi a następnie do Kijowa.


Browki, Maria Rylska, przed 1914r.

         W czasie wojny polsko-sowieckiej wojska polskie pod wodzą gen. Edwarda Rydza-Śmigłego zajęły 7 maja 1920 r. Kijów. Rząd sowiecki przeprowadził szybką mobilizację do wojny z "pańską Polską", przerzucono silne oddziały S. Budionnego, ruszyła także kontrofensywa gen. M. Tuchaczewskiego. Polacy musieli wycofać się z Kijowa. 4 lipca nastąpił szybki odwrót wojsk polskich z zajętych terenów.
         Wobec takiego rozwoju sytuacji Oskar Rylski poszukiwał sposobu opuszczenia Kijowa. Pomocny okazał się znajomy lekarz, dowódca pociągu sanitarnego. Rylscy otrzymali pozwolenie na wyjazd. Załadowano całą rodzinę do pociągu z rannymi i po długiej podróży znaleźli się na Lubelszczyźnie. Państwo Rylscy zamieszkali w Studziankach.
         Wkrótce Oskar Rylski otrzymał posadę w Ordynacji Zamoyskich (największy majątek ziemski w II Rzeczypospolitej) - u Maurycego Zamoyskiego w Zwierzyńcu nad Wieprzem, 33 km od Zamościa. Ojciec Zbigniewa został dyrektorem klucza zwierzynieckiego, zarządzał kluczem siedmiu majątków. Rodzina osiadła w Wywłoczce (4 km od Zwierzyńca).
         Niestety w 1930 r. zdarzył się wypadek. Ojciec, objeżdżając bryczką majątki, poślizgnął się na żelaznym stopniu bryczki i uszkodził sobie kolano. Amputowano mu nogę, wdały się komplikacje (róża przyranna) i po ciężkiej chorobie zmarł w 1931 r. Pani Maria musiała radzić sobie sama z wychowaniem 16-letniej Danuty i 14-letniego Zbigniewa. Otrzymała emeryturę a dzieci rentę po ojcu. Córki - Kalina i Ewa były już pełnoletnie.
         Początek edukacji Zbigniewa Rylskiego to nauka w domu rodzinnym pod okiem nauczycieli zatrudnianych przez rodziców. Po zdanych egzaminach uczęszczał do III klasy Gimnazjum im. Jana Zamoyskiego w Zamościu. Maria Rylska dowiedziała się o bardzo dobrej, nowoczesnej średniej szkole dla chłopców w wieku 12-19 lat w Rydzynie koło Leszna, która działała w okresie międzywojennym od 1928 r.
         Jej twórcą i dyrektorem był Tadeusz Łopuszański, wybitny polski pedagog, dla którego wychowanie nowego typu inteligencji polskiej pozbawionej wad (słabości woli, pęd do marnych i niskich form życia, zanik tężyzny fizycznej i duchowej, zakłamanie, egoizm, brak solidarności) było głównym celem życia. Dla realizacji tego celu T. Łopuszański wykorzystał zapis fundacyjny księcia ordynata Augusta Sułkowskiego ustanowiony w 1776 r. na rzecz Komisji Edukacji Narodowej.
         Zbigniew przeniósł się do Gimnazjum im. Sułkowskich do IV klasy o profilu matematyczno- przyrodniczym. Była to odpłatna szkoła z internatem, jednak jako półsierota płacił zaniżone czesne. Do szkoły rydzyńskiej uczęszczał jeszcze w klasie V i VI. Te trzy lata nauki i patriotycznego wychowania wywarły wielki wpływ na nastoletniego młodzieńca.
         W 1935 r. Maria Rylska opuściła Wywłoczkę i przeniosła się z córkami do Kalisza, gdyż mieszkała tam rodzina - kuzynowie: Malinowski (właściciel majątku w Pietrzykowie) i płk Kossecki. Zabrała syna ze szkoły z internatem do nowego miejsca zamieszkania i posłała do Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Kaliszu, jednej z pierwszych szkół średnich z polskim językiem wykładowym powstałych w Królestwie Polskim, jednej z najstarszych w Kaliszu.
         Z. Rylski ukończył w tej szkole klasy VII i VIII (także o profilu matematyczno-przyrodniczym). W 1937 r. zdał maturę i otrzymał świadectwo dojrzałości. Postanowił zostać żołnierzem zawodowym. Zgłosił się na 3-miesięczny kurs piechoty w 57. Pułku Piechoty w Poznaniu. Po miesiącu przeszkolenia złożył przysięgę wojskową. Przeszedł pozytywnie badania lekarskie w i psychologiczne Centrum Badań Lotniczych w Warszawie (w tzw. Cebuli) oraz testy z wiedzy ogólnej i języka niemieckiego.
         Szkoła Podchorążych Lotnictwa (grupy technicznej) w Warszawie, która mieściła się przy ulicy Puławskiej 2 a, kształciła oficerów technicznych lotnictwa, miała zostać przekształcona z 3,5-letniej w 5-letnią, czyli dzięki wydłużeniu czasu nauki absolwenci ukończyliby studia techniczne bez ponoszenia dodatkowych kosztów, gdyż nauka, wyżywienie i umundurowanie były w wojsku bezpłatne.
         Przed podjęciem nauki w podchorążówce Zbigniew odbył jeszcze 6-tygodniowy kurs szybowcowy w ramach przysposobienia lotniczego w Wojskowym Ośrodku Szybowcowym w Ustianowej koło Ustrzyk Dolnych w Bieszczadach, a po nim zdał egzamin konkursowy do podchorążówki (było tylko 40 miejsc, a zgłosiło się około 200 kandydatów, najlepszych absolwentów gimnazjów matematyczno- przyrodniczych z całej Polski).
         Szkoła dała podchorążym gruntowne wyszkolenie wojskowe, profesjonalne wyszkolenie techniczne w zakresie obsługi samolotów "Łoś", "Karaś", P-7 (myśliwce) i kartografii. Zajęcia odbywały się także na Politechnice Warszawskiej (tunel aerodynamiczny). Procesowi dydaktycznemu nadano dużą intensywność, skrócono programy kształcenia i szkolenia lotniczego z powodu zbliżających się działań wojennych.
         W 1939 r. Zbigniew Ścibor-Rylski ukończył Szkołę Podchorążych Lotnictwa w stopniu sierżanta podchorążego ze specjalnością mechanika silników i przyrządów lotniczych. Jako prymus miał prawo wyboru miejsca dalszej służby. Postanowił pracować jako żołnierz zawodowy w I Pułku Lotniczym w Warszawie na Okęciu.
         Pułk został utworzony 19 maja 1921 r. na bazie powstałych wcześniej eskadr lotniczych: 3, 8, 12 i 16 Eskadry Wywiadowczej oraz 7 i 19 Eskadry Myśliwskiej, utworzonej z dwóch eskadr 18 i 19 przybyłych do Polski wraz z armią gen. Józefa Hallera w 1919 r. z Francji. Pierwszym dowódcą pułku został jej organizator ppłk Camillo Perini. Pułk stacjonował na lotnisku mokotowskim, a po 1933 przeniesiono go na Okęcie.
         W 1939 I Pułk Lotniczy posiadał dwa dywizjony myśliwskie, dwa dywizjony bombowe, dwie eskadry obserwacyjne i dwie eskadry bombowe w trakcie organizacji. Dowódcą pułku od lipca 1938 był płk pil. Stefan Pawlikowski. W pułku służyli wybitni polscy lotnicy: L. Idzikowski, F. Żwirko i S. Skarżyński.



Walka obronna we wrześniu 1939 r.

I Pułk Lotniczy Warszawa

         Mobilizacja powszechna w Polsce została ogłoszona 30 sierpnia 1939 r. Wcześniej prowadzona była tzw. mobilizacja alarmowa (w trybie indywidualnych powołań), w wyniku której zmobilizowano około 800 tysięcy żołnierzy, ale pod naciskiem sojuszników odwołano ją i ogłoszono ponownie 31 sierpnia. Spowodowało to trudny do opanowania chaos: 1 września oddziały osiągnęły zaledwie 70 procent gotowości bojowej, gdyż wiele oddziałów kompletowanych w trybie mobilizacji powszechnej nie dotarło w ogóle do miejsca zgrupowań (przede wszystkim wobec zmasowanych nalotów Luftwaffe na linie kolejowe i zmiany linii frontu wskutek działań niemieckich jednostek pancernych, zmotoryzowanych i lekkich).
         Polskie lotnictwo było słabiej wyposażone. Różnicom ilościowym towarzyszyły różnice w jakości sprzętu i doktrynie wojennej. Posiadany sprzęt był starszy wprawdzie tylko o 3-4 lata (PZL P-11) od samolotów Luftwaffe (Me-109), lecz ze względu na rewolucję technologiczną połowy lat 30. był on już przestarzały jako sprzęt poprzedniej generacji. Uniemożliwiło to skuteczną obronę polskiej przestrzeni powietrznej przed zmasowanymi atakami niemieckich bombowców nurkujących krótkiego zasięgu (Stukas), realizujących doktrynę wojny powietrznej Göringa.
         I Pułk Lotniczy na Okęciu przygotowywał się wcześniej do agresji hitlerowskich Niemiec na Polskę. Telegramami w dniach 8-10 lipca wezwano do pułku lotników i obsługę techniczną, przerywając im urlopy.
         W sierpniu w trakcie mobilizacji pułk został rozwiązany, a poszczególne eskadry zostały rozdzielone. Eskadry myśliwskie stały się trzonem utworzonej Brygady Pościgowej, eskadry bombowe weszły w skład Brygady Bombowej, 13 Eskadrę Obserwacyjną skierowano do lotnictwa armijnego Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Narew", zaś 16 Eskadrę Obserwacyjną do lotnictwa dyspozycyjnego Naczelnego Wodza. Pułk jako całość nie brał udziału w działaniach bojowych.
         Sierżant podchorąży Z. Ścibor-Rylski był ze swoimi towarzyszami w Szkole Podchorążych Lotnictwa. Szkoła zaczęła się przestawiać na życie w stanie wojennym. W pierwszych dniach września dokonywano niszczenia dokumentów szkoły woskowej, a następnie papierów Dowództwa Lotnictwa (znajdowało się za płotem szkoły na ul. Puławskiej 6). Od 1 września, od pierwszego nalotu obserwowali spadające bomby na Warszawę. Tak było do 6 września.
         Generał dywizji, pilot Józef Zając, naczelny dowódca lotnictwa i obrony przeciwlotniczej w wojnie obronnej Polski 1939 zanotował w swojej relacji "Wojna polsko-niemiecka we wrześniu 1939 roku" następujące słowa:
         "1 września. Po południu bombardowanie Warszawy: rejon Okęcia, Powązek, Pragi. Około 30 bombowców, osłanianych Messerschmittami 109 i 110, zostały przyjęte przez nasze zgrupowanie myśliwskie, które odparło nalot na Warszawę, oraz przez bardzo silny ogień artylerii przeciwlotniczej obrony Warszawy. Na Okęciu bombardowano PZL Płatowce (wytwórnię płatowców). (...) W natarciu na Okęcie Niemcy byli bardzo odważni.
         Dnia 2 września. Straty własne są o wiele większe niż początkowo przypuszczano.
         Dnia 3 września. Bombardowanie Okęcia PZL Płatowce, ale na 10 samolotów, które dzisiaj bombardowały, 4 zostały strącone przez artylerię przeciwlotniczą i myśliwców".

         Luftwaffe nie udało się zaplanowane zniszczenie samolotów na Okęciu w pierwszych dniach wojny, gdyż dywizjon 30 sierpnia został skutecznie przebazowany na tajne, nieznane wywiadowi niemieckiemu lotniska polowe na wschodzie.
         4 września podchorążowie ze SPL (g. t.) otrzymali przydziały do pułków z równoczesnym oświadczeniem, że mają być awansowani do stopnia podporucznika, lecz wymaga to jeszcze podpisania dekretu przez Prezydenta RP Ignacego Mościckiego.
         5 września całą obsługę techniczną samolotów przetransportowano pierwotnie rzutem kołowym pod dowództwem majora Władysława Prohazko, pociągiem z Warszawy do Mińska Mazowieckiego. Później przebijano się na wschód piechotą. Żołnierze przenocowali koło Anielina, czekając na dalszy transport na wschód. Na drugi dzień miał miejsce nalot na wieś, w której kwaterowali. Koloniści niemieccy, mieszkający w tej okolicy, wskazali cel bombardowania, sygnalizując znakami na ziemi położenie kwater polskich obrońców. Żołnierze udali się w okolicę Mrozów. Z północy, od Kałuszyna słychać było odgłosy walki.
         Pierwsze spotkanie grupy technicznej, w której był sierż. podch. Z.Ścibor-Rylski, z Niemcami nastąpiło 7 września w czasie potyczki pod Mrozami. Niemcy zaczęli ostrzeliwać pozycje zajęte przez eskadry bazy lotniczej z Warszawy. Polacy dostali rozkaz przebicia się na południe, gdyż tereny na północ i wschód zostały przejęte przez wroga. Po kilku kilometrach marszu natknęli się na ostrzał artyleryjski. Mieli tylko karabiny i granaty ręczne. Za chwilę ruszyła na nich piechota niemiecka. Pierwszy raz zobaczyli atakującego nieprzyjaciela. Rzucili się na Niemców z granatami, doszło do walki na bagnety. Niemcy nie wytrzymali nerwowo uderzenia i wycofali się. Mrozy były przedpolem walk w Kałuszynie.
         Bitwa pod Kałuszynem została stoczona w nocy z 11 na 12 września 1939 r. przez oddziały I Dywizji Piechoty Legionów, 33 i 41DP oraz Mazowieckiej Brygady Kawalerii. Dowódcą związku taktycznego był gen. brygady Wincenty Kowalski. Kałuszyn był obsadzony przez wojska niemieckie grupy bojowej "Kempf", zmotoryzowaną grupę płk Wagnera.
         Gen. W. Kowalski wspomina w "Relacji dowódcy Grupy Operacyjnej "Wyszków" o działaniach polskiej grupy:
         "Początkowe walki kolumn z czatami nieprzyjaciela poszły względnie łatwo, ale później 6 pp leg. napotkał pod Kałuszynem bardzo silny opór. Wywiązała się krwawa walka, ciągnąca się całą noc, i dopiero nad ranem przy 1 batalionie sąsiedniej kolumny 1 pp Leg opór nieprzyjaciela został złamany. Pierwszy pierścień sił otaczających dywizję został rozerwany zwycięsko, lecz krwawo, szczególnie dla 6 pp Leg., którego dowódca płk Engel został ciężko ranny, poległo kilkunastu młodych oficerów i pułk stracił około 30- 35% swego stanu (...)
         Dowódca 44 pułku Dywizji pancernej "Kempf" płk Fischer, który wraz z częścią pułku pancernego zamykał nam drogę pod Kałuszynem, zastrzelił się widząc nad ranem klęskę swych oddziałów".

         W opinii historyków była to jedna z najcięższych i najkrwawszych bitew polskiego września.



Samodzielna Grupa Operacyjna "Polesie"

         Lotnicy z grupy technicznej I Pułku Lotniczego po walkach pod Mrozami starali się przedostać na wschód. Dowódca eskadry mjr W. Prohazko nakazał przebijać się małymi grupami, gdyż ze względu na słabe uzbrojenie, żołnierze nie mieli szans iść całymi oddziałami na teren wolny od nieprzyjaciela.
         W chaosie działań wojennych żołnierze z rozbitych polskich oddziałów przedzierali się w mundurach do zgrupowań, które jeszcze walczyły z Niemcami. Wielu z nich, w tym grupa ppor. Ścibor-Rylskiego trafiła na szpicę oddziału gen. Franciszka Kleeberga. Dostali szansę zaatakowania wroga, udowodnienia sobie i innym, że kampania w Polsce nie była - wbrew hitlerowskiej propagandzie - czternastodniowym "parademarszem".
         W wyniku rozkazu ze Sztabu Naczelnego Wodza z 9 września dowódca Okręgu Korpusu IX Brześć, gen. Kleeberg organizował (głównie na bazie ośrodków zapasowych 20 i 30 DP) obronę Polesia na linii rzek Muchawiec-Prypeć, od Brześcia po wschodnią granicę państwa. Stanowisko dowodzenia GO "Polesie" przeniesiono do Pińska, położonego centralnie na Polesiu i dysponującego silną radiostacją Flotylli Pińskiej. Pierwsze walki na przedpolach Brześcia rozpoczęły się 13 września, gdy pojawiły się oddziały rozpoznawcze XIX Korpusu Pancernego gen. Heinza Guderiana. Świeżo sformowana dywizja "Kobryń" starła się z oddziałem niemieckim w rejonie Żabianki.
         14 września nastąpił atak niemieckich czołgów na twierdzę Brześć. Gen. Kleeberg odbył ostatnią rozmowę telegraficzną z Naczelnym Dowództwem i przekazał meldunek o walkach w Brześciu. W tym czasie Niemcy okrążyli twierdzę z trzech stron. Kolejne szturmy, osiemnastogodzinny ostrzał artyleryjski spowodował, że twierdza płonęła. Wieczorem 15 września pozostało obrońcom tylko 5 dział. Straty rosły, szpitale pełne były rannych. Ranny został także dowódca gen. Konstanty Plisowski. 16 września podjęto decyzję o opuszczeniu twierdzy, a 17 września Niemcy zajęli ją, by 22 września przekazać twierdzę wojskom sowieckim.
         Tymczasem żołnierze dowiedzieli się, że rząd polski i Naczelny Wódz Rydz-Śmigły tego dnia przeszli do Rumunii. Ewakuowano także do Rumunii i na Węgry część Wojska Polskiego . Dodatkowym ciosem w plecy było przekroczenie granic przez wojska sowieckie. Dowództwo i żołnierze byli zdezorientowani. W Pińsku wylądowały trzy samoloty Łoś. Gen. Franciszek Kleeberg mógł odlecieć nimi do Rumunii, jednak postanowił pozostać.
         Na pytanie dowódcy klucza samolotów, dlaczego nie chce lecieć, odpowiedział:
         "Wojna jest przegrana. Ale honor żołnierza nie jest przegrany. Mam żołnierzy pod swoją komendą. Nie opuszczę ich. Zwłaszcza teraz w nowej sytuacji".
         Tę postawę generał prezentował do samego końca.
         "Nie używał wielkich słów: Polska, honor żołnierski. Zwracał się do żołnierzy: "mój zamiar", "wasze zadanie". Pisał swą historię i dumną historię swego żołnierza, szedł ze swymi oddziałami zawsze do walki, nigdy od niej albo mimo niej" - tak wspomina swego dowódcę płk Epler, który dowodził dywizją "Kobryń", powstałą w oczach, z godziny na godzinę (nawet broń przywieziono autobusami warszawskimi z Dęblina) z ośrodków zapasowych 20. i 30. dywizji piechoty.
         Do umęczonych walką w Brześciu żołnierzy nadal dołączały luźne oddziały. 18 września zgrupowanie gen. Kleeberga przyjęło nazwę Samodzielna Grupa Operacyjna "Polesie". Ruszyli na południe. Po drodze mnożyły się napady uzbrojonych grup ukraińskich nacjonalistów. Do spotkania z Armią Czerwoną doszło 22 września pod Kowlem.
         24 września SGO "Polesie" ruszyła na pomoc walczącej stolicy, gdyż coraz bardziej zaciskał się pierścień agresora wokół Warszawy, podjęła marsz na zachód przez płonący kraj. 27 września oddziały przeprawiły się przez Bug w rejonie Włodawy. Straże tylne dywizji płk Eplera odpierały ataki wojsk sowieckich. W międzyczasie żołnierze zabezpieczali przemarsz swoich oddziałów.
         Ppor. Ścibor-Rylski wraz z kolegami (m.in. Z. Jędrzejewskim, późniejszym "Jędrasem") dotarli do Łęcznej, gdzie zastali batalion piechoty "Olek". Zameldowali się dowódcy mjr Władysławowi Święcickiemu "Olkowi". Batalion został podporządkowany gen. Podhorskiemu.
         Z. Ścibor-Rylski wziął udział (z batalionem "Olek") w starciu z Niemcami pod Łęczną. Został łącznikiem między mjr Święcickim a dowódcą "Zazy", gen. Zygmuntem Podhorskim, bezpośrednim jego zwierzchnikiem był jednak płk Kazimierz Plisowski "Plis".
         Z. Ścibor-Rylski pochodził z rodziny ziemiańskiej, więc dobrze jeździł konno. W mundurze lotnika, na koniu szybko przemieszczał się w terenie. Należał do "grupy straceńców", batalionu uderzeniowego, który wypierał Niemców. "Zaza" biła się z powodzeniem ze zmotoryzowanymi oddziałami niemieckimi, niszczyła im broń pancerną, brała jeńca, którego przez złośliwość odsyłano bolszewikom.
         Ostatecznie w skutek reorganizacji z 29 września w skład zgrupowania wchodziły (razem 17 tys. żołnierzy):
          50. Dywizja Piechoty "Brzoza" - dowódca płk Ottokar Brzoza-Brzezina
          60. Dywizja Piechoty "Kobryń" - dowódca płk Adam Epler
          Dywizja Kawalerii "Zaza" - dowódca gen. bryg. Zygmunt Podhorski
          Podlaska Brygada Kawalerii - dowódca gen. bryg. Ludwik Kmicic- Skrzyński
          13. Eskadra Obserwacyjna
          oddziały specjalne i służby


Szlak bojowy SGO Polesie L. Nabiałek, Muzeum Wojska Polskiego [w:] Chwała oręża polskiego- cykl dodatków "Rzeczpospolitej" 27 (48)

         29 września gen. Kleeberg postanowił pozyskać broń i amunicję w centralnych magazynach w Stawkach koło Dęblina, których Niemcy nie zdążyli opróżnić. Postanowiono iść na Kock i Dęblin, następnie w Góry Świętokrzyskie, by podjąć tam walkę partyzancką. 29 i 30 września SGO "Polesie" stoczyło zwycięskie walki z Armią Czerwoną pod Jabłonią i Milanowem, było to ostatnie zetknięcie dywizji "Kobryń" z bolszewikami. Zdobyto wiele uzbrojenia i dziesięć wozów konnych wyładowanych amunicją.
         30 września wszystkie jednostki SGO "Polesie" dotarły w rejon Kocka. W tym samym czasie niemiecka 13. Dywizja Piechoty Zmotoryzowanej (DP Zmot) gen. Paula von Otto ruszyła z Dęblina w kierunku wschodnim i 1 października osiągnęła rejon Przytoczno-Stoczek-Charlejów. Miała ona zlokalizować SGO "Polesie" i rozbić ją. Niemcy oceniali, że jest to "większa grupa rozbitków". Nie wiedzieli, że będą mieli do czynienia ze zorganizowanym i sprawnie dowodzonym zgrupowaniem.
         2 października zbliżająca się do Kocka kolumna samochodów z żołnierzami 13. DP Zmot została zaskoczona celnym ogniem polskiej artylerii. Niemcy usiłowali rozwinąć natarcie na Kock i Serokomlę, lecz załamało się ono w ogniu polskich cekaemów i artylerii. Wycofali swoje pułki na podstawy wyjściowe i przystąpili do planowania działań na dzień następny.
         Po stronie niemieckiej znalazły się także od 4 października: 14. Korpus Zmotoryzowany gen. piech. Gerharda von Wietersheima oraz 29. Dywizja Zmotoryzowana gen. por. Joachima Lemelsena. Łącznie siły wroga osiągnęły 30 tys. żołnierzy.
         Na 3 października dowództwo polskie zaplanowało działania zaczepne. Zamierzano uprzedzić nieprzyjaciela i uderzyć na niego z dwóch kierunków: z Serokomli na Charlejów i z Talczyna na wieś Poznań. Planu nie udało się w pełni zrealizować, gdyż żołnierze zmęczeni długimi marszami nie zdążyli się przegrupować na wyznaczone pozycje do ataku.
         Gdy dwa pułki 50. DP wychodziły z lasu do natarcia, opadła mgła i nie udało się ukryć tyraliery. Niemcy położyli na niej gęsty ogień zaporowy z dział i moździerzy. Natarcie utknęło. Również atak 179. Pułku Piechoty z Kocka na Białobrzegi, na tyły niemieckie, nie dał rezultatu. Po początkowym sukcesie i zniszczeniu niemieckiej baterii natarcie załamało się. Niemcy zaprezentowali ogień z 230 dział, tymczasem SGO "Polesie" miała tylko 23 działa i moździerz. 50. DP płk Brzozy walczyła o Annopol, DK "Zaza" utrzymywała Serokomlę, często przechodząc do kontrataku.
         4 października Niemcy ściągnęli posiłki. Gen. von Otto zarządził atak z Charlejowa na Adamów i Wolę Gułowską. Gen. Kleeberg skoncentrował pod Adamowem 50. DP, odcinka od Grabowa Szlacheckiego do Woli Gułowskiej broniła DK "Zaza". Za nią stanęła 60. DP. Najcięższe walki toczyły się o Wolę Gułowską, miejsce zaciętych walk to rejon kościoła i cmentarza. Miejscowość ta kilkakrotnie przechodziła z rąk do rąk. W walkach tych wziął udział ppor. Z. Ścibor- Rylski. Nie powiodła się próba ataku BK "Edward" z dywizji "Zaza" na lewe skrzydło niemieckie.
         5 października Niemcy rzucili do walki 29. DP Zmot, która zaatakowała Podlaską BK w rejonie Radoryża. Główne natarcie 13. DPZmot zostało skierowane na Adamów, skąd Niemcy po zażartej walce wyparli żołnierzy 50. DP. Krwawy bój rozgorzał ponownie o Wolę Gułowską, gdzie bili się żołnierze 60. DP. Po południu szala bitwy przechyliła się na stronę Polaków. Polskie kontrataki odrzuciły Niemców z Adamowa, a uderzenie BK "Edward" przełamało lewe skrzydło niemieckie i osiągnęło Charlejów.13. DP Zmot zaczęła się wycofywać.
         W bitwie o Adamów i Wolę Gułowską uczestniczył ze swymi towarzyszami broni Z. Ścibor- Rylski. Dywizja stoczyła swą ostatnią bitwę. Za zwycięstwo zapłaciła wszystkim, co posiadała: dzielnymi oficerami, dzielnymi, wiernymi im żołnierzami, całą swą amunicją.
         Nad oddziałami polskimi pojawił się samolot niemiecki, latał nad stanowiskami piechoty i zrzucał ulotki. Były pisane po polsku i adresowane do polskich oddziałów:
         "Uznajemy wasze męstwo i miłość Ojczyzny. Zaprzestańcie jednak walki. Jesteście sami. Niemcy szanują swoich jeńców i zapewniają wam rycerskie traktowanie w niewoli".
         Płk Epler wspomina dalej:
         Wiedzieliśmy od dawna, że jesteśmy sami. Niemcy próbowali atakować ducha skrwawionego żołnierza w chwili, gdy schylał się, aby zebrać ostateczne owoce zwycięstwa.
         Osiągnięty sukces przekreślił meldunek kwatermistrza płk Stawiarskiego o stanie amunicji:
         "Do dział pozostało 20 pocisków, do karabinów zero".
         Zabrakło także środków opatrunkowych. Gen. Kleeberg zrozumiał, że mimo pobicia 13. DP Zmot, położenie SGO "Polesie" jest beznadziejne. Uznał, że nie ma prawa szafować żołnierską krwią. O 20.00 ogłosił swą decyzję o kapitulacji dowódcom na naradzie we wsi Horodzieszka. Jak dramatyczne było to przeżycie dla polskiego dowódcy, świadczy relacja płk Eplera, który wspominał, że gen. Kleeberg w ciągu kilku godzin osiwiał.
         W odprawie gen. Kleeberga uczestniczył Z. Ścibor-Rylski (dzięki swemu dowódcy, płk Kazimierzowi Plisowskiemu), podkreślił w swoich wspomnieniach tragiczny obraz sytuacji w leśniczówce na wiadomość o kapitulacji.
         Dowódcy pułków mieli podać ostatni rozkaz generała do wiadomości oddziałów:
         "Żołnierze!
         Z dalekiego Polesia znad Narwi, z jednostek, które się oparły w Kowlu demoralizacji, zabrałem was pod swoją komendę, by walczyć do końca. Chciałem iść wpierw na południe - gdy to stało się niemożliwe - nieść pomoc Warszawie. Warszawa padła, nim doszliśmy. Mimo to nie straciliście nadziei i walczyliście dalej. Najpierw z bolszewikami - ostatnio w trzydniowej bitwie pod Serokomlą z Niemcami. Wykazaliście hart i odwagę w masie zwątpień i dochowaliście wierność ojczyźnie do końca. Dziś jesteśmy otoczeni, a amunicja i żywność jest na wyczerpaniu. Dalsza walka nie rokuje nadziei, a tylko rozleje krew żołnierską, która jeszcze przydać się może. Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie.
         Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili - każę zaprzestać walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremno.
         Dziękuję wam za wasze męstwo i waszą karność- wiem, że staniecie, gdy będzie trzeba.
         Jeszcze Polska nie zginęła. I nie zginie.
         Powyższy rozkaz przeczytać przed frontem wszystkich oddziałów.
         Rozdzielnik operacyjny. Dowódca SGO Polesie".



Niewola niemiecka

         6 października wielu żołnierzy płakało składając broń. Oficerów żegnali ze szczerym żalem. Niemcy dziwili się małym stanom broni w oddziałach, dużo żołnierzy szło bez broni.
         Gen. Kleeberg został wzięty do niewoli z wszelkimi honorami. Przewieziono go do sztabu hitlerowskiego gen. J. Blaskowitza w Łodzi, potem do obozu jenieckiego Hohstein, a następnie do twierdzy Königstein w Saksonii, gdzie zmarł na początku 1941 r. Czyn jego pozostał żywy na zawsze w pamięci świadków tych wielkich i krwawych dni. Część żołnierzy przebrała się w ubrania cywilne i do niewoli nie poszła.
         Żołnierzy przewieziono do Dęblina i Radomia. Oficerów wysyłano do oflagów, podoficerów do stalagów. Grupa "Kleeberczyków" zaczęła znikać już drugiego dnia niewoli z obozu przejściowego w Radomiu, oficerowie (m.in. płk A. Epler), podoficerowie, szeregowi.
         Ppor. Z. Ścibor-Rylski nie poddał się, z towarzyszami, technicznymi lotnikami (w ósemkę) przebijali się na południe Polski. Chcieli dostać się do Rumunii, by dalej walczyć z niemieckim najeźdźcą. Odpoczywali we wsi Krzywda, którą okrążyli Niemcy. Zabrano ich do niewoli, przewieziono do Kielc. Ścibor-Rylski nie przyznał się, że jest oficerem.
         W koszarach przebywali 5 dni. Ppor. Ścibor-Rylskiego odwiedziła matka, gdyż zdążył przekazać do niej informację do Warszawy. Był pewien, że następnego dnia opuści Kielce. Niestety w nocy ogłoszono alarm i jeńców wywieziono do stalagu w Stargardzie. Umieszczono ich w dużych namiotach, po 200 żołnierzy. Był już koniec października, słota, zimno.
         Z. Ścibor-Rylski zgłosił się na roboty. Pracował z innymi jeńcami w dużym gospodarstwie zajmującym się produkcją buraków cukrowych w Strosdorf. Pracowali w mrozie, w styczniu na polu. Dziesiątce jeńców pomagał Polak, który osiadł w tych stronach w 1920 r. Polacy zbuntowali się, gdyż wykonywali ciężkie prace polowe, byli niedożywieni. Wywieziono ich kilkanaście kilometrów dalej do Horstu. Z. Ścibor- Rylski trafił do drobniejszego gospodarza. Zajmował się tam pracami gospodarskimi: dojeniem krów, orką, siewem.
         W czerwcu wywieziono jeńców do Pyritz (Pyrzyc). Pracowali w cegielni. Polscy jeńcy myśleli o ucieczce. Już w czasie pobytu w Horście suszyli chleb na wędrówkę. Jednej nocy wyłamali kraty i wydostali się z obozu. Podzielili się na trójki, gdyż mniejszą grupą łatwiej było przebić się do Generalnej Guberni. Przedzierali się nocami, w dzień odpoczywali w zbożu, zagajnikach. Wędrowali już trzy tygodnie, doskwierał im głód, suchary wystarczyły na 5, 6 dni. Odżywiali się młodą brukwią wyrwaną z pola. Dwaj towarzysze nie mieli sił iść dalej, więc Z. Ścibor-Rylski podjął samotnie dalszą wędrówkę.
         Znalazł się w Puszczy Noteckiej, dotarł do dawnej granicy polsko- niemieckiej. Przepłynął Noteć i we wsi Piłka trafił do leśniczówki. Polacy przyjęli go bardzo serdecznie. Po dłuższym odpoczynku leśniczy zorganizował mu dalszą ucieczkę. W mundurze kolejarskim uciekinier wsiadł pod semaforem do pociągu towarowego. Był przekonany, że udaje się na wschód. Pociąg minął Poznań i ze zdziwieniem zauważył, iż przejechał stację Rawicz, Rydzynę, Breslau (Wrocław). Pociąg zatrzymał się w kopalni. Tam spotkał porządnych Ślązaków, pomogli mu opuścić teren kopalni. Po zmierzchu podjął dalszą wędrówkę w stronę Warszawy. Polacy przerzucali go od wsi do kolejnej miejscowości.
         Wędrował bez żadnych dokumentów, cały czas groziło mu aresztowanie przez patrol niemiecki. Doszedł do Złotego Potoku, miejscowości znajdującej się już w Generalnym Gubernatorstwie, jednostce administracyjno-terytorialnej utworzonej na podstawie dekretu Adolfa Hitlera z 12 października 1939 r., z mocą obowiązującą od 26 X 1939, obejmującej część okupowanego wojskowo przez Niemcy terytorium II Rzeczypospolitej, która nie została wcielona bezpośrednio do Rzeszy.
         Trafił do ludzi, którym opowiedział o swojej ucieczce z niewoli. Gospodarz jechał na drugi dzień do Warszawy "z rąbanką". Kupił uciekinierowi bilet na pociąg, a ten pomógł mu w przewiezieniu ciężkich waliz z mięsem. Dawało to Z. Ścibor- Rylskiemu zabezpieczenie, że nie będzie kontrolowany przez niemiecką żandarmerię. Do Warszawy wrócił w rocznicę wybuchu wojny, 1 września 1940 r.



Działalność konspiracyjna

Organizacja zrzutów

         Polskie Państwo Podziemne budowane było w latach 1939-1944 w ogniu walki z okupantem. Stanowiło zespół struktur prawno-państwowych, organizacyjnych i obywatelskich, które miały zapewnić konstytucyjną ciągłość działalności państwa polskiego na jego własnym terytorium. Owa konstytucyjna ciągłość, rzeczywiste wykonywanie funkcji państwa na jego dotychczasowym terytorium oraz lojalność znakomitej większości społeczeństwa polskiego wobec Polskiego Państwa Podziemnego stanowiły zasadnicze elementy jego istnienia.
         Sytuacja Polskiego Państwa Podziemnego w Polsce była odmienna nie tylko faktycznie, ale i prawnie od różnych form ruchu oporu na Zachodzie Europy. Okupanci zniszczyli wszystkie struktury społeczne i państwowe okresu przedwojennego.
         Symbolika i mit działania "w imieniu Rzeczypospolitej" miały swoje głębokie emocjonalne i psychologiczne podłoże. W łonie społeczeństwa następowała najwyższa identyfikacja narodu i państwa polskiego, którym dla obywatela był nie tylko Rząd RP na emigracji, ale działające na co dzień organa państwa podziemnego, a najistotniejszym elementem Polskiego Państwa Podziemnego były jego Siły Zbrojne w kraju.
         W pierwszych dniach września 1940 r. Z. Ścibor-Rylski poszukiwał kontaktu ze znajomymi. Nadal nie posiadał dokumentów, pracy. Pewnego dnia udał się w Aleje Ujazdowskie. Spotkał tam majora W. Prohazko, oficera, który był dowódcą rzutu kołowego z Okęcia we wrześniu ubiegłego roku. Pomógł mu on w załatwieniu ausweisu, Ścibor-Rylski został Zbigniewem Kamińskim. Prohazko skontaktował go z działaczami Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), konspiracyjnej organizacji wojskowej, która utworzona została rozkazem gen. W. Sikorskiego 13 września 1939 zamiast Służby Zwycięstwu Polsce.
         Organizacja wiosną 1940 liczyła 81 tys. członków; po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej ZWZ uznano za część składową Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie; 14 lutego 1942 przekształcono go w Armię Krajową. Pierwszym komendantem głównym został gen. K. Sosnkowski przebywający w Paryżu, któremu podlegali dwaj zastępcy w kraju: na tereny pod okupacją niemiecką płk S. Rowecki w Warszawie, na tereny pod okupacja sowiecką gen. M. Karaszewicz-Tokarzewski we Lwowie. Po klęsce Francji 30 czerwca 1940 r. komendantem głównym mianowano S. Roweckiego, awansowanego na generała.


Zbigniew Ścibor-Rylski(lata czterdzieste)

         Major Prohazko wprowadził ppor. Z. Ścibor-Rylskiego do konspiracji. Poręczył za niego. Ścibor-Rylski został zaprzysiężony we wrześniu 1940 r. i otrzymał pseudonim "Stanisław".
         Każdy żołnierz konspiracji AK składał następującą przysięgę:
         "W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny, Królowej Korony Polskiej, kładę swe ręce na ten Święty Krzyż, Znak Męki i Zbawienia, i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił - aż do ofiary swego życia. Prezydentowi Rzeczypospolitej Polski i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało".
         "Stanisław" podjął pracę (od 1940 do czerwca 1943) w Przemysłowo-Handlowych Zakładach Chemicznych Ludwik Spiess i Syn S.A., w spółce farmaceutycznej produkującej leki (m.in. pierwsze polskie sulfamidy), przydatnej wówczas dla Niemców, więc dokumenty od Spiessa dawały dobre zabezpieczenie w pracy konspiracyjnej.
         Potrzeba łączności pomiędzy krajem a naczelnymi władzami państwowymi, przebywającymi na emigracji, pojawiła się zaraz po kapitulacji. Wkrótce zorganizowano pierwsze placówki łączności, zwane bazami łączności. Niemiecka służba podsłuchowo-namiarowa wykrywała każdą stację radiową. Trzeba było umieszczać konspiracyjne stacje poza Warszawą, ubezpieczać je oddziałami gotowymi do walki.
         Polskie władze wojskowe zauważyły potrzebę lotniczej łączności z krajem. Podjęto inicjatywę zasilania organizacji podziemnych wyszkolonymi za granicą specjalistami, z których wywodzą się cichociemni.
         Cichociemni - nazwa powstała wśród żołnierzy polskich w Szkocji w roku 1941 na tajnych kursach dywersji dla kandydatów do służby w kraju. Określała cel służby: konspiracyjną walkę z Niemcami i specyficzny sposób włączenia się do niej, tajny przerzut samolotem i nocny skok na spadochronie. Cichaczem i po ciemku.
         Przygotowania do łączności lotniczej prowadzono również w kraju.
         "Zarządziłem - przekazał komendant ZWZ płk Rowecki, w meldunku wysłanym przez kuriera do Francji 18 kwietnia 1940 - poszukiwania placówek łączności z lotnikiem i lotnisk na terenie woj. kieleckiego, krakowskiego i częściowo warszawskiego(...) celem umożliwienia zrzucania poczty, a przede wszystkim sprzętu (broni), wykonania skoków spadochronowych czy też ewentualne lądowania samolotów (...) wyszukanie odpowiednich lotnisk jest bardzo trudne. Liczyć się z możliwością zrzucania sprzętu, wykonania skoków spadochronowych lub lądowania w nocy na rząd świateł".
         W 1940 przystąpiono do organizowania miejsc zrzutów.
         "Stanisława" i innych lotników, ze względu na ich wiedzę i umiejętności uzyskane w szkole lotniczej, oddelegowano do wytyczania punktów zrzutów. Współrzędne wytypowanych miejsc (oznaczone kryptonimem) były przekazywane do "zrzutowiska" w Londynie.
         "Stanisław" - Z. Ścibor-Rylski wykonywał to zadanie w rejonie Łowicz-Wyszków-Rybienko (do października 1941 r.). Od 1942 do czerwca 1943 r. zaczął przyjmować zrzuty w swoim rejonie, był jednym z trybów wielkiej machiny związanej z pozyskiwaniem cichociemnych do dalszej walki w kraju, a także organizowaniem sprzętu, broni dla podziemnego państwa.
         Całość cichociemnych zrzutów do Polski to jedna z trudniejszych i ciekawszych operacji drugiej wojny. Rozgrywana jednocześnie na ogromnym obszarze i w wielu krajach: na kursach dywersyjnych w Szkocji, w tajnych ośrodkach szkolenia w Anglii, na specjalnym lotnisku polowym pod Londynem, na trasach nocnych lotów ponad Danią, Albanią, Jugosławią, Węgrami i Czechosłowacją; w dalekosiężnych bazach łączności w Londynie i Brindisi i w placówkach łączności radiowej AK, tropionych nieustannie przez niemieckie stacje namiarowe; na placówkach wyczekiwania i zrzutowiskach w Generalnej Guberni; w lokalach kontaktowych dla "ptaszków" w Warszawie.
         W krąg cichociemnych spraw włączyły się ochotniczo dziesiątki tysięcy ludzi: skoczkowie wybrani z tysięcy kandydatów, instruktorzy przedziwnych specjalności i zawodów, lotnicy, najlepsi z najlepszych, spiker Polskiego Radia BBC, por. Czesław Halski, znający kod zapowiedzi alarmowych dla placówek odbioru w kraju (wstawki muzyczne, np. "Przybyli ułani pod okienko", "Góralu, czy ci nie żal") , i żołnierze tych placówek, także ci, którzy po dziesiątkach alarmów i miesiącach wyczekiwania z bronią w ręku, wbrew melodyjnym zapowiedziom BBC, nigdy nie doczekali się zrzutu; "ciotki" - niepozorne, bohaterskie kobiety, które nie bacząc na łapanki, wpadki, aresztowania opiekowały się skoczkami w okresie aklimatyzacji po skoku; ludzie przyjmujący cichociemnych pod swój dach.
Zmobilizowano do tej akcji znaczny potencjał przemysłu i wynalazczości, także pomysłowości; eskadry specjalnie przystosowanych bombowców, tajną służbę meteorologiczną, stacje radarowe, a i zwykłe latarki, wyznaczające na sygnał radiowy z Londynu kierunek nalotu bombowca na polanie pod Łowiczem; służbowy samochód powiatowego lekarza, którym przewożono zrzuconą broń.
         Początek względnie stałych przerzutów przypadł na noc z 7 na 8 listopada 1941. Z lotniska Newmarket wystartował Halifax dywizjonu 138, pilotowany przez polską załogę kapitana S. Króla. Na pokładzie obok siedmioosobowej załogi znajdował się ppłk F. Rudkowski - "Rudy", doradca VI Oddziału Sztabu do Spraw Lotniczych, którego zadaniem była obserwacja przerzutu oraz trzech skoczków. Zrzut odbył się pomyślnie na placówkę koło Łyszkowic pod Skierniewicami. Lot ten oznaczony nr 1 otwierał sezon próbnych zrzutów, trwających do 30 kwietnia 1942 r. Zrzucono 48 skoczków oraz 2 tony uzbrojenia, materiałów wybuchowych i sprzętu radiowego.
         Drugi sezon, zwany "Intonacją", trwał od 1 sierpnia 1942 do 30 kwietnia 1943. Skoczyło 119 skoczków, zrzucono 50 ton ładunku. W trzecim sezonie, zwanym "Ripostą" - od 1 sierpnia 1943 do 31 lipca 1944, przerzucono 146 cichociemnych i 263 ton ładunku. Zrzuty te nie obyły się bez ofiar w ludziach, strat samolotów.
         Ostatni, czwarty sezon zrzutów pod kryptonimem "Odwet" trwał od 1 sierpnia do 31 grudnia 1944 - obfitował w największą liczbę zrzutów, przeważnie broni - 410 lotów. Niestety zaledwie część zasobników dostała się w ręce walczących powstańców.



27. Wołyńska Dywizja Piechoty Armii Krajowej

         Dowództwo ZWZ przygotowywało zbrojne powstanie, doraźnie - za pomocą utworzonego już w 1940 "Związku Odwetu" (akcje sabotażowe i zbrojna dywersja wymierzone w Niemców), a pod koniec 1941 gen. Rowecki powołał do życia specjalną grupę dywersyjną "Wachlarz". Znaleźli się w niej liczni skoczkowie, cichociemni.
         Na Wołyniu, na zapleczu niemieckiego frontu wschodniego, od połowy 1942 do maja 1943 działała wydzielona sieć "Wachlarza". Organizacja ta pozostawiła na swym terenie świetnych dowódców. Po likwidacji grupy, licząca parę setek żołnierzy siatka konspiracji zbrojnej stała się zawiązkiem nowej organizacji Kierownictwa Dywersji, "Kedywu", aby w końcu wejść w skład 27. WDK AK.
         W celu przygotowania zrzutów oraz odpowiednich zrzutowisk, do Sztabu Okręgu skierowano z Warszawy na Wołyń por. Ścibor- Rylskiego. 15 czerwca 1943 r. Z. Ścibor-Rylski został wydelegowany do Kowla. Otrzymał nowe dokumenty, tym razem występował jako Zbigniew Jankowski. Komenda Główna AK nadała mu także nowy pseudonim, "Motyl".
         Na wiosnę 1943 r. wędrowały z Polski do Anglii raporty o tajemniczej bazie doświadczalnej na wyspie Uznam. Według planów Hitlera bombardowanie Londynu za pomocą nowej broni zamierzano rozpocząć już w grudniu 1943 r. W Bliźnie odbywały się próby latającej bomby V-1 i dalekosiężnej rakiety V-2. Okoliczna ludność poinformowała najbliższy oddział AK. Zbierano elementy rozerwanych rakiet, jedną udało się nawet pozyskać w całości.
         Płk. K. Iranek-Osmecki wspomina:
         "W czasie gdy w wywiadzie przygotowywaliśmy przesyłkę, Komenda Główna AK porozumiała się z Londynem co do szczegółów operacji. Miała się ona odbyć z lądowiska "Motyl" pod Tarnowem".
         Odbyło się kilka operacji "mosty", które zabrały części broni "V" z lądowiska. "Motyl" . Z. Ścibor-Rylski przypuszcza, że od wspomnianego lądowiska wziął się jego pseudonim.
         Okresem najbardziej intensywnych prac organizacyjnych AK na Wołyniu, którymi zajmował się w Warszawie płk Kazimierz Bąbiński "Luboń", twórca i pierwszy dowódca 27. Wołyńskiej, była wiosna i lato 1943 r. W wyniku ogromnego wysiłku i poświęcenia miejscowych organizatorów oraz nowo przybyłych oficerów powstała dobrze zorganizowana sieć konspiracyjna, stale przygotowująca się do realizacji swoich zadań. Teren Wołynia podzielono na cztery inspektoraty - obwody, dokonano odpowiedniej obsady personalnej. Kierownikiem obsługi zrzutów został por. Z. Ścibor-Rylski.
         Cały czas dołączały nowe oddziały. Ciekawe zdarzenie miało miejsce wieczorem 20 stycznia 1944. Batalion policji pomocniczej (zwerbowani przez Niemców w 1943 do walki z Ukraińcami) z Maciejowa rozbroił i zamknął w areszcie całą niemiecką kadrę dowódczą, przecinając również połączenia telefoniczne. Po uformowaniu kolumny, załadowaniu około 20 wozów bronią, amunicją i sprzętem wojskowym, batalion udał się z patrolem kaprala "Orzecha" w rejon Zasmyk, Suszybaby. Żandarmi nosili błękitne niemieckie mundury, więc oddziały "Sokoła", "Jastrzębia" zobaczywszy rano zbliżającą się kolumnę w niebieskich mundurach zaczęły zajmować stanowiska obronne. Wkrótce sprawa się wyjaśniła, po czym batalion żandarmów został gorąco przyjęty śniadaniem. Płk "Luboń" przydzielił "Błękitnych" do "Sokoła", "Gardy", "Jastrzębia".
         Zorganizowany Okręg w końcu 1943 r. liczył około 8 tys. zaprzysiężonych żołnierzy AK. Siedziba sztabu znajdowała się w Kowlu. Systematycznie prowadzono szkolenie bojowe, naukę o broni oraz zasadach służby wewnętrznej, kształtowano dyscyplinę i koleżeństwo wśród żołnierzy. Równocześnie oddziały podejmowały akcje dywersyjne we współdziałaniu z partyzantką sowiecką.
         Niezależnie od walki konspiracyjnej, wszystkie prawie ogniwa organizacyjne obwodu zaangażowane były w otwartej walce z oddziałami UPA i bandami mordującymi masowo ludność polską.
         Z chwilą wykształcenia się planu "Burza" wzrosły zadania Okręgu Wołyńskiego.
         Kryptonimem "Burza" określił dowódca AK, gen. T. Komorowski "Bór" "wzmożoną akcję dywersyjną na wszystkich ziemiach Rzeczypospolitej, której zadaniem było podkreślenie woli bicia Niemców przez działania polegające na zaciętym nękaniu cofających się straży tylnych niemieckich wojsk. (...) W żadnym wypadku nie może dojść do działań zbrojnych przeciwko Rosjanom wkraczającym na nasze ziemie w ślad ustępujących pod ich naporem Niemców, poza koniecznymi aktami samoobrony, co jest naturalnym prawem każdego człowieka. Wobec wkraczającej na ziemie nasze regularnej armii rosyjskiej wystąpić należy w roli gospodarza, składającego następujące oświadczenie: Na rozkaz Rządu Rzeczpospolitej Polskiej zgłaszam się jako przedstawiciel polskiej władzy administracyjnej - dowódca wojskowy, z propozycją uzgodnienia współdziałania z wkraczającymi na teren Rzeczypospolitej Polskiej siłami zbrojnymi Sowietów w operacjach wojennych przeciw wspólnemu wrogowi. Oddziały Armii Krajowej istniejące lub mogące powstać, są częścią sił Zbrojnych Rzeczypospolitej, podlegające nadal rządowi polskiemu, rozkazom Naczelnego Wodza i Dowódcy Armii Krajowej".I dalej: "znajdującym się na ziemiach naszych sowieckim oddziałom partyzanckim nie należy w żadnym wypadku utrudniać powadzenie walki z Niemcami. Unikać obecnie zatargów z oddziałami sowieckimi".
         Dywizja została już w czasie wojny (1944 r.) nazwana 27. Wołyńską DP, bowiem skupiała żołnierzy pochodzących z Wołynia. Swoją numeracją nawiązywała do tradycji sprzed wojny, bowiem na tym terenie stacjonowała dywizja piechoty w Kowlu. Jednak żadna dywizja w okresie II Rzeczypospolitej nie posiadała w nazwie określenia geograficznego. Tak nazwali ją sami żołnierze.
         Podstawową jednostką taktyczną dywizji był batalion piechoty liczący 380-550 ludzi, posiadający 2 lub 3 kompanie z pododdziałami specjalnymi. Każda kompania o liczebności 150-200 żołnierzy, dzieliła się na 3 plutony (po 15-20 ludzi). W rejonie zgrupowania stacjonowały oddziały wydzielone do obrony polskiej ludności cywilnej oraz oddziały chroniące zaplecze kwatermistrzostwa.
         Łącznie 27. Wołyńska Dywizja miała pod bronią i użyła w walkach około 6 tys. żołnierzy (100 plutonów), w tym 130 oficerów, 655 podoficerów, 5.220 szeregowych, dysponowała 9 batalionami i 1 samodzielną kompanią piechoty, 2 szwadronami kawalerii oraz pododdziałami specjalnymi i pomocniczymi.
         Uzbrojenie dywizji pochodziło z bardzo różnych źródeł i było bardzo różnorodne ( broń przechowywana z września 1939, wojny niemiecko-sowieckiej 1941, kradzieże broni u Niemców, Węgrów, zakupy, dopływ broni po walkach z oddziałami UPA). Ilość amunicji była jednak zbyt mała. Dopiero po rozwinięciu walk z Niemcami wzrosły zapasy amunicji do broni mauserowskiej i rosyjskiej, którą dostarczali Rosjanie wspólnie walczący z pododdziałami 27.WD AK. Broń szybko zużywała się.
         Dowództwo dywizji liczyło na zrzuty, wręcz domagało się ich, tym bardziej, że samoloty startowały już z włoskich baz zaopatrzeniowych. Korzystając ze wskazówek oficera zrzutowego okręgu por. Zbigniewa Ścibor-Rylskiego przygotowano zrzutowisko, podano drogą radiową współrzędne do Londynu. Przeszkolono placówki odbiorcze i sygnalistów. Wielokrotnie słyszeli umówioną melodię, jednak placówki zrzutowe czekały nadaremnie. 27. Wołyńska przez cały okres działania otrzymała tylko jeden zrzut w kwietniu 1944 r. w lasach mosurskich.


Kompania porucznika "Motyla"

         W lutym 1944 nastąpiła zmiana na stanowisku komendanta Okręgu AK Wołyń. 5 lutego przybył z Warszawy major, późniejszy podpułkownik "Oliwa" - Jan Wojciech Kiwerski. 11 lutego dotychczasowy komendant płk K. Bąbiński "Luboń" wyjechał do Warszawy.
         5 lutego por. Z. Ścibor-Rylski został dowódcą 2. kompanii w batalionie (I/50. pp) por. M. Fijałki "Sokoła", która stacjonowała w okolicach Kowla. Por. "Motyl" ze swoją kompanią odprowadzili twórcę swojej dywizji, płk "Lubonia" do przeprawy na Bugu, gdzie kompania pozostała do marca. Za mjr Kiwerskim do dywizji dotarła w nocy z 8 na 9 marca, przekraczając Bug koło Dubienki, "kompania warszawska" por. "Piotra", Zdzisława Zołocińskiego, którą zakwaterowano w Bindudze.
         Już 12 marca "warszawiacy" z por. "Sokołem", kompanią "Motyla" oraz patrolem ppor. "Małego" wzięli udział w akcji na Korytnicę. Zamierzano zlikwidować kwaterującą tam placówkę niemiecką i bardzo zaprzyjaźnioną z nimi "zakonspirowaną" grupę UPA. Akcja powiodła się całkowicie dzięki zaskoczeniu głównie przez kompanię "Motyla", który zaatakował, gdy Niemcy byli zajęci torturowaniem oficera radzieckiego, szefa sztabu oddziału partyzanckiego. Kilku Niemców zginęło na miejscu, część uciekła. W otoczonej wsi rozbito oddział UPA, zdobyto kilka karabinów, sporo amunicji i taborów. Zabrano też Rosjanina, który odzyskał zdrowie przy batalionie "Sokoła", a 26 czerwca dołączył do oddziału partyzantki sowieckiej.
         Na Wołyniu sprawa ukraińska trochę przygasła, zaczęły jednak narastać nowe wydarzenia, związane z przybliżaniem się do granic Rzeczypospolitej frontu wschodniego. Niemcy byli w stałym odwrocie. W okresie od połowy stycznia do połowy marca 1944 r. oddziały 27. WD AK dziesięć razy potykały się z Niemcami (walki miały charakter obronny) oraz siedemnaście razy z oddziałami UPA (głównie charakter ofensywny).


Grupa żołnierzy z kompanii por. "Motyla" w Drozdówce,

         Nastąpiły kontakty 27. Wołyńskiej z Armią Czerwoną. 25 marca do sztabu przybyło dwóch sowieckich oficerów łącznikowych z zaproszeniem dla ppłk "Oliwy" na rozmowy do sowieckiego dowódcy armii. Spotkanie nastąpiło 26 marca w Lubitowie pod Kowlem. Ze strony sowieckiej uczestniczył w nim dowódca armii gen. lejtn. Siergiejew oraz płk Charytonow.
         Po wstępnych powitaniach ppłk "Oliwa" przedstawił liczebność i rozmiary działań swojej dywizji, jej podporządkowanie, witając gen. Siergieja w imieniu Wojska Polskiego na polskiej ziemi. Powitanie to wywołało replikę dowódcy sowieckiego, który oświadczył, że "tutaj jest ziemia ukraińska a Polska rozpocznie się od Bugu". Jednoznacznie określił, jaki jest stosunek Armii Czerwonej do jednostek AK na Wołyniu.
         W dalszej rozmowie dowódcy sowieccy wyrażali aprobatę dla chęci walki polskiej dywizji z Niemcami, skłaniali jednak ppłk "Oliwę" do całkowitego podporządkowania się dowództwu sowieckiemu, wskazując na organizujące się Wojsko Polskie w ZSRR, obiecując awanse i zaszczyty. Polacy odmówili przyjęcia tej propozycji, powołując się na podporządkowanie się polskiej dywizji dowództwu AK w Warszawie oraz Naczelnemu Wodzowi w Londynie, na wierność raz złożonej przysiędze, deklarując równocześnie wolę dalszej, wspólnej walki z Niemcami.
         Już wkrótce oddziały 27. Wołyńskiej Dywizji AK rozpoczęły okres ciężkich walk z Niemcami, realizując akcję "Burza", jako pierwsza większa jednostka AK, która czynem miała przełamać martwą sytuację polityczną między rządem ZSRR a rządem polskim w Londynie.
         W ostatnich dniach marca Niemcy przerzucili zza Buga oraz z rejonu Brześcia kilka wielkich jednostek: I Bryg Górską (Skijägerbrigade), 211 DP, 4 D panc "Wiking" (Panzerdivision).
         Z początkiem kwietnia oddziały 27. WD AK rozpoczęły okres walk o charakterze frontowym, przy współpracy z regularnymi oddziałami Armii Czerwonej, który miał trwać ponad 3 tygodnie.
         O świcie 2 kwietnia 1944 r. w kierunku Lubomla dała się słyszeć gęsta strzelanina oraz wybuchy pocisków artyleryjskich. Por. "Motyl" meldował telefonicznie dowódcy batalionu por. "Sokołowi" do Czmykosu, że na jego pozycje w Sztuniu wyszło natarcie Niemców, a wieś jest pod ostrzałem artylerii. Obiecano pomoc. Tymczasem tyraliera niemiecka zbliżyła się do wioski i przywitana została silnym ogniem żołnierzy "Motyla".
         Wywiązał się gwałtowny bój, obie strony nie ustępowały z pola walki. Piechota niemiecka zaległa w terenie, nie mogąc iść do przodu. Przyszła jej w sukurs artyleria, strzelając ze skraju lasu z kierunku Lubomla. Silny ogień artyleryjski, kładący się wybuchami pośród zabudowań Sztunia deprymował młodych żołnierzy, ale nie spowodował ich odwrotu, głównie dzięki zdecydowanej postawie por. "Motyla" i jego dzielnych dowódców plutonów.
         Na pomoc przyszły im oddziały por. R. Markiewicza - "Mohorta" oraz por. S. Kądzielowy "Kani". Dalsze walki trwały pod Zamłyniem. Wskutek śmiałych działań polskich oddziałów natarcie niemieckie, po stracie niemal całej kompanii, wycofało się.
         W nocy z 2 na 3 kwietnia "Motyl" wraz z kompanią saperów utrzymywał nadal Sztuń. W nocy 3/4 kwietnia kolumna niemiecka wjechała do środka wioski Sztuń, będąc przekonana, że wojsko polskie opuściło miejscowość. Placówka spała, jednak posterunki alarmowe "Motyla" wszczęły alarm. W pośpiechu zaczęli wybiegać partyzanci, mieszali się wśród wozów taborowych z Niemcami, zdezorientowani, jak oni, w aktualnej sytuacji. Wybuchła strzelanina, pękały granaty, dochodziło do walk wręcz. Por. "Motyl" zdołał zebrać grupę żołnierzy, z którymi poszedł do ataku wzdłuż drogi.
         Natarcie poszło szybko, Niemcy potracili głowy i nie stawiali oporu, gdy następna grupa "motylarzy" rozbrajała ich i brała do niewoli. Część Niemców stawiała twardy opór w rejonie cmentarza. Tu z pomocą przyszedł "Mohort", "Kania" i część batalionu "Korda". Zginął wówczas dowódca niemiecki wraz ze swoją grupą, poległo 10 polskich żołnierzy, 9 było rannych, w tym dowódca kompanii por. "Motyl" Ścibor-Rylski.
         Niemcy ponieśli duże straty w ludziach (81 zginęło, 42 wziętych do niewoli) i w sprzęcie: 72 rkm, 1 ckm, 4 moździerze, 60 kb, 26 wozów taborowych z żywnością, amunicją oraz po raz pierwszy widziane przez żołnierzy 27. WD AK tzw. "pancerfausty".
         Zwycięstwo wynikłe z zaskoczenie, ale także dzięki śmiałym atakom prowadzonym przez doskonałych dowódców, szczególnie por. "Motyla", doskonałego oficera przysporzyło Polakom wiele dobra w postaci sprzętu, odbito też sześciu jeńców sowieckich oraz żołnierza z kompanii "Motyla", wziętego uprzedniego dnia do niewoli.
         Następnego dnia "Sokół" z kompanią "Motyla" pojechał do Bindugi, gdzie miało się przeprawić sowieckie zgrupowanie płk Karasiowa. Mostem, zbudowanym przez saperów, przeszło 300 pieszych, konie, furmanki. 5 i 6 kwietnia odbyła się dalsza przeprawa oddziału gen. Koroczenki. Przeprowadzono ich w rejon lasów hrubieszowskich, a "Sokół" wraz z kompanią "Motyla" udali się 7 kwietnia do Stawek.
         Tego dnia nastąpił długo oczekiwany zrzut dla 27.WD AK, pierwszy i ostatni,. Nie przyniósł potrzebnej poprawy w uzbrojeniu, otrzymano stosunkowo dużo broni krótkiej, kilkanaście "Stenów", trochę plastyku, amunicji, radiostację oraz kilkanaście mundurów angielskich. Przysłano również dwie rusznice ppanc, bardzo potrzebne w warunkach walk dywizji.
         9 kwietnia Niemcy podjęli dalsze działania zaczepne. 27. Wołyńska prowadziła bój o Pustynkę, Staweczki i Zamłynie, odpierając ataki przeważającej sile nieprzyjaciela, wspartego bronią pancerną. Polacy utrzymywali swoje pozycje, zadawali Niemcom duże straty, zdobywali broń.
         Długotrwałe walki trwały w Kowlu i pod Włodzimierzem Wołyńskim. Niemcy dysponowali ogniem dział czołgowych. Nad polskimi stanowiskami krążył samolot niemiecki. Żołnierze zdawali sobie sprawę, że jego załoga przekazuje meldunki o ich ruchach. Niestety nie mogli go strącić, bo nie mieli dział przeciwlotniczych.
         Były momenty, gdy wszystkie bataliony były na linii. Zmęczeni żołnierze oczekiwali na pomoc Rosjan. 27. DP AK zaczęła współdziałać z 16. Gwardyjską Dywizją Kawalerii, trzema pułkami. Jako pierwszy dotarł na polskie pozycje płk Romanienko. Liczono na siłę i uzbrojenie pułków radzieckich.
         Ciężkie walki trwały w lasach mosurskich. Mimo pomocy dwóch sowieckich gwardyjskich pułków kawalerii, w dramatycznych walkach polskie oddziały zostały zmuszone do cofania się, a w końcu zamknięto je "w kotle" na zachodnim brzegu Turii.
         18 kwietnia 1944 poległ dowódca dywizji ppłk dypl. "Oliwa", Jan Wojciech Kiwerski. Pełnienie obowiązków dowódcy przejął mjr "Kowal", Jan Szatowski, a od 3 maja rozkazem KG AK z Warszawy mianowano dowódcą dywizji mjr Tadeusza Sztumberk-Rychtera, "Żegotę". Wydawało się, że całkowita likwidacja dywizji to kwestia kilku dni.
         Jednak wola walki dowódców, jak i żołnierzy zrodziła decyzję ratowania wojska przed zagładą. Nocą 20/21 kwietnia podjęto śmiałą akcję wyrwania się z okrążenia, przebijając się przez pierścień niemiecki w kierunku północnym, najmniej spodziewanym przez Niemców. Zamierzono ciche przejście do torów kolejowych, biegnących z Lubomla do Kowla, tam dopiero spodziewając się placówek niemieckich. Niestety Niemcy zdążyli sprowadzić pociąg pancerny, który przerwał kolumnę marszową. Drugi rzut dywizji musiał z tego powodu przebijać się następnej nocy.
         Dywizja mimo poważnych strat wyszła z okrążenia w swojej podstawowej masie, nie została rozbita. Wymagała jednak odpoczynku i czasu na uporządkowanie szeregów. Straciła znacznie na swojej wartości bojowej, tracąc całą swoją broń ciężką a także tabory z zapasami żywności i sprzętu wojskowego.
         Oddziały polskie, walcząc od połowy marca do ostatnich dni kwietnia, stoczyły około 50 większych lub mniejszych bojów. Straciły około 350 ludzi, miały pewnie tyleż samo rannych, oddali do niewoli blisko 170 żołnierzy. Niemcy musieli stracić więcej ludzi - w większości wypadków to oni atakowali. Mimo swej przewagi ogniowej, wyszkolenia, napotykali twardy opór ze strony broniących się oddziałów polskich, walczących z determinacją i dysponujących stosunkowo dużą siłą ognia.
         Tam, gdzie nie było broni pancernej, żołnierz wołyńskiej dywizji był równorzędnym partnerem w walce z Niemcami, a oficerowie polscy nie ustępowali wyszkoleniem, natomiast górowali wolą walki nad oficerami niemieckimi czy węgierskimi.
         Oddziały dywizji stacjonowały w lasach szackich. Mjr "Kowal" wysyłał liczne patrole w celach aprowizacyjnych, a także obserwujące działania Niemców. 14 maja zdecydował wysłać grupę do lasów smosarskich celem skomunikowania się ze stacjonującymi tam oddziałami partyzantki sowieckiej płk Iwanowa. Wysłano siedmioosobowy patrol z batalionu "Sokoła" i kompanii "Motyla". Grupa musiała działać całkowicie samodzielnie. Dookoła były oddziały niemieckie.
         O świcie 16 maja dotarli do Rosjan. Przekazali list od mjr "Kowala", zostali nakarmieni, po odpoczynku wrócili z informacjami do swego dowództwa, przyprowadziwszy ze sobą grupę żołnierzy rozproszonych po bojach. Kolejne, coraz trudniejsze wypady po żywność i broń pod ogniem Niemców, pokazały, jak trudna jest sytuacja polskiego wojska.
         Nocą 18/19 maja przybył z pięcioma sowieckimi batalionami płk Iwanow. Razem z oddziałami 27. WD AK i brygadą im. Bujnowa powstało wielkie zgrupowanie partyzanckie, liczące około 5 tys. ludzi, co musiało wydać się Niemcom groźne. Dzień wcześniej, 18 maja dokonali oni rozpoznania sytuacji od strony Mielników, gdzie napotkali opór kompanii por. Ścibor-Rylskiego, "Motyla" z batalionu "Sokoła" por. M. Fijałki. Po krótkiej wymianie ognia kompania wycofała się w głąb lasu. Niemcy zdecydowali się na zorganizowania pozycji obronnych.
         Nastąpiło drugie okrążenie. 21 maja ruszyło niemieckie natarcie na lasy szackie, równocześnie z czterech kierunków. Bój rozpoczął płk Iwanow, ale wkrótce walki toczyły się na całej linii obrony. Nawała ogniowa Niemców spowodowała wymarsz kolejnych oddziałów partyzanckich poprzez bagna za Bug. Po wielu ciężkich dniach i nocach marszu, spotkaniach z Niemcami, przeszli na Lubelszczyznę na początku czerwca 1944 r. Na ziemię lubelską przeszło niewiele ponad 2.600 żołnierzy, uzupełnionych później luźnymi grupami, które wychodząc z lasów mosurskich dołączyły do dywizji.
         Rozkaz wymarszu nie dotarł do oddziałów prowadzonych przez kpt. K. Rzaniaka "Gardę". 27 maja przebiły się one przez front na stronę sowiecką, ponosząc bardzo ciężkie straty, a następnie zostały wcielone do armii gen. Zygmunta Berlinga.
         Zakończyła się epopeja wołyńska i końcowy jej akord, którym była "Burza" na Wołyniu. Wymęczone walkami, zdziesiątkowane wojsko opuściło Wołyń w sposób wymuszony, nie dając się zniszczyć frontowym wojskom niemieckim. 27. Wołyńska dzięki swojej twardej postawie, walce i ofiarom, jak długo mogła, trwała na posterunku. Teraz na nowej ziemi brała oddech.
         W tym czasie Niemcy podjęli wielką operację przeciwpartyzancką "Vagabund", która zbiegła się w czasie z inną operacją niemiecką "Sturmwind I" w południowo-zachodniej Lubelszczyźnie.
         Oddziały polskie znowu musiały przedzierać się przez tereny walk, np. oddział por. "Piotra", Zołocińskiego, batalion "Gzymsa", kompania warszawska, batalion kpt. "Hrubego". Batalion por. "Sokoła" - por. M. Fijałki z kompanią "Motyla" oraz kompanią por. "Kani" zorganizował akcję na posterunek żandarmerii i wskazane kwatery lotników niemieckich w Wisznicach.
         Po krótkiej strzelaninie żołnierze zajęli się rekwizycją żywności, której tak brakowało wygłodzonemu wojsku. Batalion "Sokoła" 20 czrwca dotarł do wsi Maśluchy. Tam zakwaterował swą kompanię por. "Motyl". Wojsko wołyńskie po ciężkich walkach i tragicznych przejściach na Wołyniu korzystało z zasłużonego odpoczynku. Część żołnierzy urlopowano, np. kompanię warszawską, por. "Piotra", por. Czornego".


Legitymacja 27 Wołyńskiej Dywizji AK

         15 lipca łączniczka przywiozła nowe rozkazy. Zbigniew Ścibor-Rylski, " Motyl" został wezwany do KG AK w Warszawie. 20 lipca opuścił 27. Wołyńską Dywizję AK. W Lublinie na punkcie kontaktowym otrzymał nowe dokumenty na nazwisko Zbigniewa Kamińskiego . Jego nowe zadanie to odbiór zrzutów w Warszawie.
         Po miesiącu odpoczynku oddziałów 27. WDP AK nasiliły się działania Niemców na terenie Lubelszczyzny. 18 lipca partyzanci podjęli walkę w ramach zadań "Burzy" w rejonie Włodawa-Lubartów. 23 lipca wojska sowieckie 1 Frontu Białoruskiego wyzwoliły tę część Lubelszczyzny.
         25 lipca 27. Wołyńska Dywizja Piechoty AK musiała złożyć broń, zakończyć działania bojowe. Rozmowy komendanta okręgu AK, gen. Kazimierza Tumidajskiego ps. "Marcin", z Rosjanami nie dały oczekiwanego rezultatu. Tak zakończyły się chlubne, ale i dramatyczne dzieje 27.WD AK.



Powstanie Warszawskie

         Ignorowanie przez Moskwę wyników akcji "Burza" na wschodnich obszarach Rzeczypospolitej i posuwanie się naprzód Armii Czerwonej postawiło polski rząd w Londynie i dowództwo Armii Krajowej przed decyzją podjęcia próby oswobodzenia Warszawy własnymi siłami, zanim wkroczą tam Rosjanie. Liczono, że uwieńczone sukcesem antyniemieckie powstanie w stolicy Polski, a więc na terytoriach, do których Moskwa nie zgłaszała oficjalnych pretensji, da przynajmniej ten efekt, iż uszanowane zostanie prawo Polaków do decydowania o własnym losie. Powstanie PKWN stworzyło nową sytuację polityczną. Od tej chwili działały niezależne od siebie dwa ośrodki władzy państwowej: Rząd Rzeczypospolitej Polskiej z siedzibą w Londynie i PKWN w Lublinie.
         Pierwszy z nich posiadał poparcie zdecydowanej większości narodu polskiego i uznawany był przez zachodnich aliantów, drugi zaś był pod wpływem mocarstwa, którego armie wkroczyły na ziemie polskie wypierając hitlerowskiego okupanta.
         W końcu lipca 1944 r. armie sowieckie zbliżyły się do linii Wisły. Kilkakrotna przewaga sowiecka nad Niemcami kazała przypuszczać, że lada dzień rozpoczną się walki o Warszawę. Zmuszało to kierownictwo polskiego podziemia do podjęcia ostatecznej decyzji w sprawie wybuchu powstania zbrojnego przeciwko Niemcom. Utworzenie PKWN świadczyło, że o ile AK nie udowodni w walce swojej siły i znaczenia, i nie wyzwoli Warszawy zanim uczynią to wojska sowieckie, dalsze losy kraju spoczywać będą wyłącznie w rękach Stalina.
         25 lipca rząd RP na wiadomość o wojskowej gotowości AK do podjęcia powstania, upoważnił Delegata Rządu RP na Kraj Jana Stanisława Jankowskiego do podjęcia ostatecznej decyzji rozpoczęcia walk bez konieczności dalszego porozumiewania się z Londynem.
         Decyzja o rozpoczęciu jawnej walki zbrojnej w Warszawie została podjęta 26 lipca przez dowódcę AK gen. Tadeusza Komorowskiego "Bora" za zgodą Jana Stanisława Jankowskiego i przewodniczącego Rady Jedności Narodowej Kazimierza Pużaka. Termin rozpoczęcia powstania warszawskiego wielokrotnie przesuwano.
         Gen. "Bór" Komorowski zanotował:
         "Wedle raportów, jakie otrzymałem, niemieckie linie obronne zostały na przedmościu na wschód od Warszawy przełamane 28 lipca. Wojska sowieckie zajęły na peryferiach Warszawy: Otwock, Falenicę i Józefów. Patrole rosyjskie, po przekroczeniu przez Armię Czerwoną Wisły u ujścia Pilicy, podchodziły pod Mszczonów (50 km na południowy zachód od stolicy) i operowały daleko na tyłach linii nieprzyjacielskich. (...) 30 lipca jeden z naszych wywiadowców natknął się pod Radością (16 km od Warszawy) na kolumnę czołgów rosyjskich. Żołnierze rosyjscy twierdzili, że Armia Czerwona zajmie Warszawę w najbliższych dniach. (...) 31 lipca otrzymaliśmy wiadomość o dalszym wysuwaniu się klina sowieckiego i o obecności oddziałów sowieckich w Radości, Wiązownie i Radzyminie- wszystko w promieniu 12- 16 km od Warszawy".
         W związku z zaistniałą sytuacją gen. "Bór" podjął 31 lipca ostateczną decyzję o rozpoczęciu walk w stolicy.
         Tymczasem żołnierze AK z niecierpliwością oczekiwali na konkretne rozkazy, na moment rozpoczęcia bitwy o Warszawę, a także o przyszłość kraju.
         Zygmunt Jędrzejewski - "Jędras" wspomina te dni:
         "W ostatnim tygodniu lipca przemarsz oddziałów niemieckich przez Warszawę przybrał charakter panicznego odwrotu. Zarządzono wtedy pogotowie w warszawskich oddziałach Armii Krajowej, a następnie koncentrację w miejscach oczekiwania. W piątek 28 VII, po przejściu przez Warszawę pancernych jednostek niemieckich na wschód, stan pogotowia AK został odwołany. Oznaczało to, że powstania nie będzie. (...) 28/29 VII wysłuchiwaliśmy komunikatów radiowych, z których wynikało, że Niemcy w rejon na wschód od Warszawy wprowadzili 2 nowe dywizje pancerne w celu zatrzymania natarcia radzieckiego.
         29 VII jechałem rowerem do żony (...) i na wysokości Żerania usłyszałem odgłosy bitwy dochodzące od strony Marek i Radzymina. Słyszałem wyraźnie działa, działka i karabiny maszynowe. (...)Znowu słuchaliśmy radia. Czekaliśmy".

         Żołnierze grupowali się w swoich punktach kontaktowych, przechodzili kolejne czuwania. W takiej sytuacji znalazł się również wezwany z 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK Zbigniew Ścibor-Rylski, oczekujący na rozwój wypadków na Hożej.
         Został przydzielony do "Czaty 49", batalionu wywodzącego się z Centrali Zaopatrzenia Terenu, utworzonej w końcu 1943 r. (CZT - kryptonim "Czata"), podległej Kedywowi Komendy Głównej AK. "Czata" z kolei powstała ze "Stadionu", działającego od 1 września 1943, który zaopatrywał teren w środki walki i różne potrzebne do niej materiały, a także w kadrę oficerską i specjalistyczną. "Czatą" od kwietnia 1944 r. kierował mjr Tadeusz Runge "Witold", cichociemny.
         Późnym wieczorem 31 lipca łączniczka przyniosła rozkaz, iż 1 sierpnia nastąpi godzina "W". Rano powstańcy zaczęli pobierać broń na Pańskiej 3/5. Teren zabezpieczał ppor. Z. Jędrzejewski "Jędras" ze swą drużyną. Do lokalu na Pańskiej zgłaszali się żołnierze, m.in. por. Z. Ścibor-Rylski "Motyl" z dużą grupą młodych ludzi. Pobieranie broni przebiegało bardzo sprawnie. Pozostałą broń i amunicję oraz sprzęt załadowano na kilka samochodów ciężarowych.
         O godzinie 16.00 z domu przy Pańskiej 3 zaczęły wychodzić już uzbrojone grupy i maszerowały w luźnym szyku w kierunku zachodnim. Miejscem koncentracji batalionu "Czata 49", który wchodził w skład Zgrupowania ppłk Jana Mazurkiewicza ps. "Radosław", było skrzyżowanie Karolkowej i Mireckiego na Woli, w pobliżu cmentarzy Żydowskiego i Ewangelickiego.
         W skład "Czaty 49" wchodziły: pluton por. "Franka" (F. Gramza), drużyny por. "Rolicza" (J. Kaczmarek), por. "Bronka" (H. Walewski), ppor. "Cedro" (J. Byczkowski) oraz dołączeni w ostatnich dniach przed powstaniem, przebywający na urlopie w Warszawie oficerowie, podchorążowie i podoficerowie 27. Wołyńskiej DP AK z kompanii warszawskiej w sile trzech plutonów: por. "Piotra" (Z. Zołociński), por. "Czarnego" (M. Szymański), por. "Motyla" (Z. Ścibor-Rylski), a także pluton młodzieżowy z Konfederacji Narodu pchor. "Miecza" (M. Kurzyna), pododdział kpt. cc "Zgody" (T. J. Wierzejski) złożony z oficerów i podoficerów przygotowanych na wyjazd do 30. Poleskiej DP AK i drużyna kurierów KG ppor. "Stanisława" (Z. Ziemba).
         Na rozkaz dowódcy AK gen. "Bora" Komorowskiego 1 sierpnia 1944 o godzinie 17.00 (godzina "W") oddziały Okręgu Warszawskiego AK wystąpiły zbrojnie przeciw jednostkom niemieckim we wszystkich dzielnicach Warszawy. Dowódcą powstania w Warszawie został komendant Okręgu Warszawskiego AK płk. Antoni Chruściel "Monter".



Powstanie Warszawskie [w: ] Encyklopedia szkolna. Historia.

         Okręg składał się z obwodów:
          I Obwód - Śródmieście - dowódca ppłk E. Pfeifer "Radwan",
          II Obwód - Żoliborz - dowódca ppłk M. Niedzielski "Żywiciel",
         III Obwód - Wola - dowódca mjr J. Tarnowski "Waligóra",
         IV Obwód - Ochota - dowódca ppłk M. Sokołowski "Grzymała",
          V Obwód - Mokotów - dowódca ppłk A. Hrynkiewicz "Przegonia",
         VI Obwód - Praga - dowódca ppłk A Żurowski "Bober",
         7 Pułk Piechoty "Garluch" - rejon lotniska Okęcie - mjr S. Babiarz "Wysocki",
         Samodzielny Rejon Bielany - rejon lotniska Bielany - kpt. J. Krzyczkowski "Szymon",
         Pułk Ochrony Sztabu KG AK "Baszta" - Mokotów- ppłk S. Kamiński "Daniel",
         Obwód Komendy Okręgu- zgrupowanie "Paweł" (bataliony "Wigry", "Antoni")- Wola - ppłk F. Rataj,
         Obwód KG AK - zgrupowanie "Radosław" (bataliony: "Zośka", "Parasol", "Czata", "Broda", "Miotła" i "Pięść") - Wola - ppłk J. Mazurkiwicz "Radosław".

         Stan Zgrupowania "Radosław" na dzień 1 sierpnia wynosił około 2.300 osób, lecz w czasie koncentracji zgłosiło się tylko 900 żołnierzy z powodu późnego zawiadomienia oraz rozrzucenia grup po całym mieście, co utrudniło łączniczkom przekazanie rozkazu.
         Armia Krajowa wprowadziła do walki o Warszawę powyżej 40 tys. żołnierzy (600 pełnych plutonów liniowych i zaplecze).
         Przeciw sobie mieli oddziały niemieckie wchodzące w skład 9. armii, na której obszarze działania leżała Warszawa. Armię wzmocniła VI Flota Luftwaffe oraz dywizja pancerno-spadochronowa "Herman Göring" i SS "Wiking". Niemcy dysponowali około 40 tys. ludźmi, łącznie z jednostkami Wermachtu, lotnictwa, oddziałami SS, policji i żandarmerii.
         Przed 17.00 grupa "Czaty 49", która wyruszyła pieszo i samochodami, zbliżywszy się do miejsca koncentracji, napotkała przy Karolkowej niemiecki samochód ciężarowy. Został on ostrzelany.
         Nastąpiła koncentracja oddziału, uformowane zostały kompanie, plutony. Przydzielono zadania, rozdysponowano amunicję i sprzęt wojskowy. Mjr "Witold", dowódca "Czaty 49", ze sztabem, oddziałem "Motyla", plutonem "Piotra" i "Czarnego" zajęli kwaterę na ul. Karolkowej 86.
         Por. "Motyl" (dowódca plutonu) ze swoimi ludźmi został wysłany około 18.00 do "Radosława" na Okopową, gdzie mieściło się dowództwo zgrupowania. Otrzymał zadanie zaatakowania Państwowego Monopolu Tytoniowego od strony ul. Dzielnej. Saperzy z "Miotły" podłożyli pod mur fabryki materiał wybuchowy i Polacy wdarli się na teren PZT. Po krótkiej walce zajęli obiekt, zdobyli samochód Mercedes 170 V, którym wielokrotnie "Motyl" przemieszczał się na Stawki, Starówkę, kilka samochodów ciężarowych, broń, amunicję, trochę żywności, a pozostałych przy życiu Niemców wzięli do niewoli.
         Od rana 2 sierpnia wzmogła się strzelanina. Na Woli za Młynarską powstanie zostało zduszone i Niemcy masowo mordowali Polaków. W południe Karolkową od Wolskiej atakowały czołgi, a za nimi nacierała piechota. W kwaterze pomiędzy ulicami Żytnią, Karolkową, Gibalskiego i Mireckiego znajdował się batalion "Czata". Jego żołnierze wspólnie z batalionem "Zośka"zdobyli czołg. Obrzucono go granatami i butelkami z benzyną a wyskakujących Niemców ostrzelano i wzięto do niewoli.
         Trzeciego dnia walk por. "Motyl" wysłał patrol ppor. "Stanisława" (Z. Ziemba) do magazynu konspiracyjnego po amunicję. Doszło do potyczki z nieprzyjacielem na ul. Żytniej.
         4 sierpnia rozpoczęła się zacięta walka w obronie Woli. Od wczesnych godzin rannych Luftwaffe operowała nad Warszawą. Na skutek nalotów w mieście szerzyły się pożary. Silne natarcie Niemców na Zgrupowanie "Radosław" odbyło się wzdłuż ulic Wolskiej i Górczewskiej.
         Kolejny dzień przyniósł silny ostrzał ze strony Niemców, którzy rozpoczęli kontratak po osi ulic Górczewskiej, Wolskiej i Dworskiej. Celem tego ataku było wyrąbanie osi komunikacyjnej, umożliwiającej Niemcom połączenie jednostek z oddziałami walczącymi na Pradze.
         Zgrupowanie ppłk "Radosława", zasadnicza jego część - bataliony "Zośka", "Parasol", "Czata" i "Pięść" były od wczesnych godzin rannych przedmiotem ataków niemieckiego lotnictwa, myśliwców nurkujących Ju 87 oraz bombowców typu Heinkel, które startując z lotniska na Okęciu zdolne były co kilkadziesiąt minut ponawiać naloty na powstańczą Warszawę.
         Nalotom towarzyszył coraz groźniejszy ostrzał z granatników. Żołnierze "Radosława" na Cmentarzu Ewangelickim zetknęli się wtedy po raz pierwszy z tą bronią, podstępną i niebezpieczną, nie było słychać wystrzału ani przelotu pocisku. Do ostrzału dołączył się też niemiecki pociąg pancerny. Było wielu rannych, których przewieziono do szpitala Jana Bożego przy Bonifraterskiej.


Por. Zbigniew Ścibor-Rylski ps. "Motyl" w pierwszych dniach Powstania

         Główne uderzenie niemieckie poszło ul. Wolską, gdzie nacierających wspierały czołgi. Niemcy zajmowali kolejne powstańcze barykady tym trudniejsze do obrony, gdyż arteria była tu szeroka, a na pewnych odcinkach nie ujęta w zwartą zabudowę.
         W miarę jak nieprzyjaciel posuwał się na wschód, dochodząc do kolejnych przecznic Wolskiej, Polacy musieli załamywać front, tworząc linię obronną skierowaną ku południowi. Niemcy ciągle posuwali się l ku Górczewskiej.
         Około południa do walk włączyły się do oddziały "Radosława", które do tej pory znajdowały się na Cmentarzu Ewangelickim. O 14.00 ppłk "Radosław" zdecydował się na przeprowadzenie kontrnatarcia z rejonu cmentarzy w kierunku szkoły przy ul. Gostyńskiej, trzymanej od początku przez Niemców. Liczył na to, że opanowawszy ten obiekt będzie mógł przedostać się na Koło, a stamtąd wyjść z Warszawy.
         Według pierwotnych założeń w kontrataku miały wziąć udział głównie siły zgrupowania "Radosław". Kiedy jednak okazało się, że Niemcy posunęli się ulicą Wolską daleko na wschód, dowódca postanowił przeprowadzić kontruderzenie w kierunku południowym. Natarcie poprowadził mjr Wacław Piotr Janaszek ps. "Bolek", szef sztabu ppłk "Radosława". Brały w nim udział oddziały "Czaty" i "Parasola".
         Tegoż dnia rano, kiedy tylko zorientowano się, iż Niemcy przystąpili do generalnego natarcia, baon "Zośka" podjął walkę z niemiecką załogą "Gęsiówki" - obozu pracy przy ulicy Gęsiej, by wyrąbać połączenie ze Starym Miastem i stworzyć możliwość wycofania się całego zgrupowania "Radosław" z rejonu cmentarzy.
         Szkołę na Gostyńskiej zaatakowały oddziały "Pięści" oraz plutony "Czaty" poprowadzone od strony Cmentarza Ewangelickiego przez por. "Motyla", Z. Ścibor-Rylskiego. Zachęceni przez "Motyla" waleczni żołnierze posuwali się do przodu, ostrzał nieprzyjaciela osłabł. Po chwili okazało się, że był to podstęp nieprzyjaciela. Niemcy otworzyli huraganowy ogień. Pod szkołą poniesiono porażkę. Nastąpił bezładny odwrót ku ul. Gostyńskiej i Obozowej. Polacy dostali się pod ogień z broni maszynowej, jednak dotarli do barykady na ulicy Płockiej. Tam nadal toczyli walki. Wielu powstańców zginęło, między innymi pchor. Staszek Potworowski ps. "Potwór", kolega por. Ścibor- Rylskiego z gimnazjum w Rydzynie.
         Wieczorem mjr "Witold" z por. "Motylem" dokonał obchodu stanowisk batalionu w rejonie Młynarskiej, pl. Opolskiego i Żytniej. Tego dnia Niemcy opanowali także szpital św. Stanisława, Łazarza oraz zajezdnię tramwajową na Młynarskiej. Zagrozili szpitalowi Karola i Marii, który od początku powstania pełnił rolę szpitala zgrupowania "Radosław". Ppłk Jan Mazurkiewicz wydał rozkaz ewakuacji szpitala na Stare Miasto.
         6 sierpnia Niemcy nacierali ulicami: Okopową i Karolkową od Chłodnej, Górczewską i Żytnią od Młynarskiej oraz przez Cmentarz Ewangelicki. Natarcie spowodowało, iż powstańcy musieli wycofać się z Cmentarza Ewangelickiego i Żydowskiego. Po południu nastąpiło przeciwuderzenie. Por. "Motyl" poprowadził natarcie "Czaty" na Cmentarzu Kalwińskim. Po pewnym czasie powstańcy musieli go opuścić. Żołnierze poruszali się skokami naprzód, na otwartym terenie zalegli pod ogniem niemieckim. O godzinie 18.00, po ostrzelaniu obu cmentarzy ogniem działowym polskiego plutonu czołgów i związaniu nieprzyjaciela pozorowaniem natarcia czołgowego, ruszyły z Cmentarza Żydowskiego do przeciwnatarcia dwa plutony batalionu "Zośka". O 18.30 odzyskano Cmentarz Ewangelicki, kwadrans później Cmentarz Kalwiński.
         Baon "Czata 49" wyszedł do powstania dobrze uzbrojony. Jednak po kilku dniach walk brakowało broni i amunicji. Na Pańskiej pozostało trochę zardzewiałej amunicji z 1939r. Ppor. "Jędras", który wrócił ze szpitala po leczeniu zadanej mu pierwszego dnia powstania rany, został mianowany na oficera broni w batalionie. Wysłał na ul. Pańską patrol, który wrócił z workami amunicji luzem. Po oczyszczeniu jej rozdano pociski żołnierzom.
         Pod wieczór zapowiedziano zrzut z Zachodu. Około północy nadleciały samoloty. Równocześnie ze wszystkich stron rozległy się wystrzały artylerii przeciwlotniczej. Jednak akcja udała się, powstańcy otrzymali w swoich rejonach zasobniki. Była broń, dla zabezpieczenia poowijana w swetry, koce, amunicja, a wolne miejsca w zasobnikach wypełniały środki opatrunkowe i lekarstwa. Następnego dnia oddziały "Czaty 49" zostały dozbrojone w broń i amunicję otrzymaną w wyniku podziału zrzutu. Wysoko cenione były "piaty", stanowiły jedyną broń przeciwpancerną w rękach powstańców.
         Niemcy napierali coraz silniej na pozycje zgrupowania. Niemiecka piechota pod osłoną czołgów, wsparta ogniem artylerii i granatników, nacierała od ulicy Młynarskiej w kierunku cmentarzy oraz na szpital Karola i Marii, także na Dom Starców, których broniły bataliony "Zośka" i "Parasol". Równocześnie nieprzyjaciel atakował z dwu stron skrzyżowania ulic Żytniej i Karolkowej, bronionej przez "Czatę" oraz nacierał na Okopową od pl. Kercelego w kierunku Żytniej.
         Por. "Motyl" bronił się w budynku na rogu Karolkowej i Żytniej. Niemcy nacierali Karolkową od Wolskiej i Żytnią od Młynarskiej. Cały narożnik znajdował się pod ogniem czołgów. Chłopcy "Motyla" siedzieli twardo w dobrze już nadgryzionym przez czołgi domu.
         Z kolei por. "Piotr" bronił dostępu Niemców do rejonu rozmieszczenia "Czaty 49". Ci doświadczeni w walce dowódcy, partyzanci z 27. Wołyńskiej DP AK, potrafili wykrzesać siły u swoich żołnierzy i mimo ciężkich strat nie rezygnowali z dalszej walki. Niemcy atakowali od rana, wspierani przez czołgi, nie potrafili jednak zmusić Polaków do opuszczenia zajmowanych pozycji. Tymczasem intensywne walki trwały na terenie Cmentarza Ewangelickiego. Wypierane stamtąd bataliony "Zośka" i "Parasol" kontratakami ponownie zdobywały utracone pozycje.
         8 sierpnia batalion "Czata 49" nadal tkwił na swoich stanowiskach. Zmęczeni żołnierze zostali wymienieni przez ludzi mjr "Okonia" A. Kotowskiego z batalionu "Pięść". Ppor. "Jędras" dostał zadanie aprowizacyjne. Należało zabezpieczyć żywność dla zgrupowania "Radosław" ze zdobytych niemieckich magazynów na Stawkach. Oprócz konserw mięsnych, makaronów, kasz, suszonych ziemniaków, powstańcy znaleźli tam duże zapasy niemieckich bluz, czapek maskujących, trochę plecaków, pasów i hełmów. Żywność rozmieszczono w kilku magazynach na Woli, Muranowie i Starym Mieście, dzięki czemu w razie straty jednego, przywożono aprowizację z kolejnego magazynu. Całe zgrupowanie umundurowano w "panterki", byli przez nie rozpoznawani.
         Natarcie niemieckie nadal trwało. Niemcy zdobyli cmentarze. Późnym wieczorem ppłk "Radosław" wydał rozkaz opuszczenia zajętych odcinków. "Czata" udała się na Gęsiówkę. Po odpoczynku i reorganizacji oddziałów, mjr "Witold" zwołał dowódców na odprawę i zakomunikował, iż baon przez Powązki wyjdzie do Kampinosu. Późną nocą batalion zaczął wymarsz z powrotem na Okopową, lecz wkrótce został wstrzymany. Kilka godzin żołnierze oczekiwali na rozwój wypadków. Ostatecznie "Czatę" skierowano na Stawki.
         Pierwszy dzień pobytu w okolicach ulicy Stawki przebiegł stosunkowo spokojnie i poza ostrzałem z granatników i pociągu pancernego, poruszającego się po torach między Dworcem Gdańskim a Powązkami, nie było bezpośrednich ataków niemieckich.
         Następne dni to okres ciężkich walk o utrzymanie Stawek, które po utracie Woli stały się wysuniętym bastionem obrony Starówki. Położenie "Czaty" zmieniło się o tyle, że Niemcy przesunęli się zagrażając Stawkom z trzech stron: od północy, południa i od zachodu. Walczył tam ze swym plutonem por. "Motyl".
         Niemcy wzmocnieni byli artylerią pociągu pancernego, nalotami Stukasów, a piechota niemiecka dodatkowo czołgami i działami szturmowymi. Wówczas Niemcy użyli po raz pierwszy "goliatów", mini-Wunderwaffe, samobieżnych, zdalnie sterowanych czołgów-min o ogromnej sile niszczącej pięciuset kilogramów materiału wybuchowego, którymi były wypełnione.
         11 sierpnia pluton por. "Motyla" obsadził stanowisko w szkole na Stawkach. Mjr "Witold" stosował tu taktykę obrony poszczególnych obiektów, dwóch szkół i magazynów przy bocznicach kolejowych niewielkimi grupami bojowymi.
         Stawki przechodziły wielokrotnie z rąk do rąk. Zgrupowanie "Radosław", zagrożone okrążeniem, rozpoczęło odwrót w kierunku Muranowa i Starego Miasta. W ciężkich walkach został ranny ppłk "Radosław". Dowodzenie nad zgrupowaniem objął ppłk Franciszek Rataj ps. "Paweł".
         Za walki na Woli por. "Motyl" odznaczony został Krzyżem Walecznych.


Zaświadczenie o nadaniu Krzyża Walecznych

         Do 16 sierpnia toczyły się walki o utrzymanie Muranowa, wspierane przez zgrupowanie "Leśnik". Zaistniała możliwość połączenia się z oddziałami z Puszczy Kampinoskiej. Wieczorem podjęto natarcie. "Jędrasy" mieli zająć teren między szkołą na Stawkach a ulicą Pokorną. Od strony ulicy Inflanckiej i dalej w kierunku torów, atakować miał por. "Motyl" z partyzantami z 27. Wołyńskiej DP AK. Za Muranowską, ruinami getta miało ruszyć natarcie pod dowództwem kpt. "Jana", J.K. Andrzejewskiego. Oddziały te powinny ułatwić przedarcie się oddziałom z Kampinosu na Stare Miasto.
         "Jędrasy" weszli w ruiny. Z prawej ruszyło natarcie "Motyli" pod wodzą por. Z. Ścibor-Rylskiego. Niemiecki opór osłabł. Akcja Polaków choć udana, nic nie dała, gdyż próba przedarcia się oddziałów kampinoskich została stłumiona.
         17 sierpnia dowódca baonu "Czata 49" mjr "Witold" wystąpił z wnioskiem o nominowanie por. "Motyla" na stopień kapitana oraz o odznaczenie go Krzyżem Virtuti Militari V kl. W uzasadnieniu napisał:
         "Por. "Motyl", służba stała, starszeństwo 1943. Bardzo dobry dowódca, z uporem wykonujący każde polecone mu zadanie. Odznaczył się osobistą odwagą w obronie barykady na Karolkowej. W momencie ataku czterech czołgów utrzymuje żołnierzy osobistym przykładem na stanowiskach, niszczy jeden czołg i zmusza piechotę do odwrotu. W nocy z 16 na 17 VIII dowodził wypadem na Stawki i tu wykazał wysokie zalety dowódcy: rozwagę, bystrą orientację w połączeniu ze zdecydowaną odwagą".
         Wnioski mjr "Witolda" poparł 18 sierpnia mjr "Bolek", szef sztabu Zgrupowania, a w tym czasie dowódca grupy "Radosław":
         "Przedstawiam z prośbą o przychylne załatwienie wszystkich wniosków mjr Witolda. Szczególnie gorąco popieram wniosek nominacyjny do stopnia kapitana por. Motyla - jest to jedyny pełnowartościowy zastępca mjr Witolda. W walkach obecnych wykazał wybitne walory osobiste i dowódcze".


Zaświadczenie o nadaniu Krzyża VM

         4 września dołączył swoją opinię płk "Radosław":
         "Wybitny oficer. Wyposażony w dużą inicjatywę, inteligentny, niezwykle ofiarny i odważny. Posiada intuicję bojową. Przeprowadzał samodzielnie udane akcje wypadowe, nocne na Stawki i na Fort Traugutta. Pełen inicjatywy, ofiarny, zdolny Dca komp."


Zaświadczenie o mianowaniu na stopień kapitana

         Nadal trwały przygotowania do połączenia Starówki z Żoliborzem. Pierwsze uderzenie powstańców Żoliborza i Kampinosu na pozycje niemieckie w rejonie Dworca Gdańskiego, przeprowadzone w nocy z 20 na 21 sierpnia, zakończyło się niepowodzeniem i dużymi stratami.
         Ponieważ sytuacja Starówki była coraz gorsza, przewidywano, że dzielnica może się jeszcze opierać przez kilkanaście dni, postanowiono powtórzyć już następnej nocy próbę połączenia z Żoliborzem. Zaplanowano, iż natarcie z Żoliborza poprowadzi osobiście gen. "Grzegorz" - Tadeusz Pełczyński. Z Kampinosu miał być ściągnięty kombinowany batalion pod rozkazami mjr "Okonia" (A. Kotowski). Ze Starówki wysłano kanałami ponad 200 ludzi z batalionów: "Wigry", "Chrobry I" i "Gozdawa". Dowodził tym batalionem por. "Trzaska" (E. Konopacki) z "Wigier".
         Od strony Starego Miasta miało uderzyć natarcie poprowadzone przez ppłk "Pawła", dowodzącego północnym frontem obrony dzielnicy staromiejskiej. Jemu podlegały bataliony zgrupowania "Radosław". Otrzymał do swojej dyspozycji około 300 żołnierzy z baonów "Zośka", "Czata", "Pięść" i "Czwartacy".
         Ppłk "Paweł" na odprawie, która odbyła się 21 sierpnia, podzielił oddziały wyznaczone do natarcia na dwie części. Lewe skrzydło ataku miały stanowić 1 i 3 kompania "Zośki" oraz żołnierze AL ("Czwartacy") - uderzenie z terenu szpitala Jana Bożego w kierunku Muranowa, dotarcie do torów koło Dworca Gdańskiego. Prawe skrzydło, pod komendą kpt. "Motyla" składało się z części "Czaty" i "Pięści". To ono właśnie miało wykonać podstawowe zadanie, czyli opanować Fort Traugutta. Fort ten oddzielony był od powstańczych pozycji boiskiem klubu sportowego "Polonia" oraz parkiem im. Traugutta. Ustalono, że plutony "Czaty" pójdą prawą stroną - przez park, w pobliżu silnie obsadzonego przez Niemców Fortu Legionów. Żołnierze "Pięści" uderzą lewą stroną, poprzez boisko "Polonii". Atak wyznaczony został na godzinę 3.00. Miały go rozpocząć oddziały żoliborskie.
         Kiedy zaczęła się strzelanina w rejonie Dworca Gdańskiego, oddziały ze Starówki miały wątpliwości czy to nie jest czasami ostrzał niemiecki, więc wyruszyły kwadrans później. Żołnierze z "Czaty" i "Pięści" przebiegli stosunkowo łatwo, docierając do boiska "Polonii" i parku Traugutta. Nagle ogień nieprzyjaciela przygwoździł ich do ziemi. Powstańczy atak nie zaskoczył wroga. Nastał świt i Niemcy z załogi Fortu, górującego nad pozycjami polskimi, doskonale widzieli żołnierzy leżących na murawie boiska, między ławkami trybun. Wznowili ogień z jeszcze większą siłą, bo do walki włączyły się ich działka na Cytadeli i broń maszynowa rozlokowana wzdłuż torów a także ostrzał z pociągu pancernego.
         Ginęło coraz więcej powstańców, wielu było rannych. Dowódcy plutonów wydali rozkaz wycofania. Żołnierze przesuwali się na pozycje wyjściowe na czworakach. Konwiktorska była na dodatek pod ostrzałem nieprzyjacielskiego karabinu maszynowego. Obydwa natarcia nocne załamały się. Powstańcy ponieśli w nich ciężkie straty - około 500 zabitych i rannych żołnierzy.
         22 sierpnia wieczorem baon "Czata 49" opuścił Muranów i udał się na dwudniowy odpoczynek w kwaterach na ul. Mławskiej 3. Opatrywano lżej rannych. Żołnierze udawali się w odwiedziny do kolegów ze Starówki, wymieniali się poglądami, np. kpt. "Motyl", wówczas szef sztabu batalionu, rozmawiał z por. "Jędrasem".
         Starówka po Stawkach i Muranowie wydawała się powstańcom cichą przystanią. Jednak na obrzeżach toczyła się twarda walka. Następne dni to walki baonu "Czata 49" pod gmachem Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, w dawnych koszarach sapieżyńskich, zakładach "Fiata" i szpitalu św. Jana Bożego.
         W dniu 28 sierpnia w wyniku zbombardowania przez Stukasy domu, kwatery "Czaty", przy ul. Mławskiej 3/5 zginęło kilkudziesięciu żołnierzy batalionu.
         Z. Ścibor-Rylski "Motyl" wspomina to zdarzenie:
         "Największe szczęście miałem 28.08. w czasie tragicznego dla nas nalotu niemieckich Stukasów. Byliśmy w domu na ul. Mławskiej 3/5 na pierwszym piętrze z dowódcą batalionu "Witoldem", moim adiutantem Dankiem Jaksą- Dębickim. Siedzieliśmy przy stole w pokoju. Nagle nadleciały samoloty. Na budynek posypały się bomby. Zdążyłem tylko krzyknąć, aby koledzy rzucili się na tapczan we wnęce pokoju. Nagle wybuch. Przeleciała obok nas cała kamienica. Strasznie nas dusił dym, kurz, osiadła wokół sadza. Przeżyliśmy we trójkę na tapczanie we wnęce przy jednej jedynej ścianie. Wyczułem pod nogami dach, który był metr niżej. Po nim zsunęliśmy się w dół na podwórze".
         Mjr "Witold" wysłał meldunek do ppłk "Pawła" z prośbą o pomoc kompanii saperów. Zanim zjawili się saperzy por. "Drzewica" (W. Popławski) poprowadził akcję ratowniczą siłami "Czaty". Zebrano ocalałych. Odgrzebywano zasypanych pod gruzami. Pożar rozprzestrzeniał się. Nagła potworna detonacja (wybuchł magazyn amunicyjny baonu) spowodowała zawalenie tylnej oficyny, naruszonej bombardowaniem. Rozsypujące się ściany i gruz przysypał kilkadziesiąt osób ratujących uprzednio zasypanych. Zginął por. "Drzewica". Przybyli saperzy ratowali "ratowników". Pozostali przy życiu żołnierze "Czaty" z poświęceniem, ryzykując życie, odkopywali swych towarzyszy broni, przyjaciół, braci, synów lub siostry. Dotychczasowe, dwudziestoośmiodniowe wysiłki oficerów i starszych podoficerów, aby nie dopuścić do zbędnych strat w plutonie, zostały przekreślone wybuchem jednej bomby.
         Jak wyglądała Starówka pod koniec sierpnia, obrazują słowa gen. T. Bora-Komorowskiego:
         "Wieczorem wszedłem po raz ostatni na piętro naszego domu, by jeszcze raz spojrzeć na Stare Miasto. We dnie przesłaniał je pył wznoszony przez pociski. Teraz ogień artylerii przycichł nieco, a wiatr rozpędzał tumany dymu z pożarów. Przede mną leżało Stare Miasto, albo gruzy tego, co było kiedyś miastem. (...) Tu i ówdzie sterczały pośród gruzów wypalone szkielety domów.
         Granicę naszej fortecy znaczyła czarna ziemia okopów na tle ruin getta, dalej zieleń Ogrodów Krasińskich- teren zaciekłych walk, natarć i przeciwnatarć obu stron; dalej jeszcze nasze reduty, które od wielu dni wytrzymywały nieprzerwany atak niemiecki: ruiny szpitala Jana Bożego i zmiażdżony żelazobetonowy blok PWPW.
         Patrzyłem na szczątki kościoła NMP, na wypaloną kopułę Sakramentek, rozdarty pociskami dach św. Jacka i ruiny wież katedralnych. (...)
         Sześćset lat historii Warszawy legło w gruzach.
         Mimo woli spojrzałem na drugą stronę Wisły, gdzie na horyzoncie widać było kontury lasów Wawra, Anina i Radości. Tam była linia frontu niemiecko- sowieckiego. Od dwudziestu jeden dni panowała na tym froncie głucha cisza".

         Duszą obrony Starówki był płk "Wachnowski", zawsze spokojny, opanowany, mówiący zwięźle i przyciszonym głosem. Zdawał sobie dobrze sprawę z tego, że jego zadaniem jest utrzymać do końca pozostałą część Starego Miasta, by umożliwić innym dzielnicom przetrwanie aż do chwili nadejścia odsieczy. Gen. "Bór" wiedział, że dowódca grupy "Północ", powinność żołnierską spełni do końca.
         Jednak w obliczu ogromnych strat, braku żywności i wody, dowódca AK i dowódca okręgu, licząc się z prawdopodobieństwem utraty Starego Miasta, postanowili wyprowadzić oddziały ze Starówki dla użycia ich na innych odcinkach walki. Po uzgodnieniu tej decyzji płk "Monter" polecił płk "Wachnowskiemu" rozpocząć ewakuację kanałami lekko rannych i częściowo ludności oraz administracji cywilnej, a 30 sierpnia przesłał dowódcy grupy "Północ" rozkaz przebicia się oddziałów Starego Miasta do Śródmieścia.
         Dnia 29 sierpnia w sztabie płk "Wachnowskiego", mieszczącym się w zakrystii kościoła na Freta, odbyła się narada, w której wzięli udział: ppłk "Radosław" (J. Mazurkiewicz), mjr "Witold" (T. Runge), kpt. "Motyl" (Z. Ścibor-Rylski) i por. "Jędras" (Z. Jędrzejewski). Szef sztabu ppłk "Florian" (J. Lamers) podał ogólny plan zamierzonej akcji przebicia się grup ze Starówki do Śródmieścia, a na ich tle szczegółowe założenia wypadu kanałami.
         Ppłk "Florian" poinformował obecnych na odprawie, iż przeprowadzono rozpoznanie. Plac Bankowy był wolny od nieprzyjaciela. Niemcy zajmowali Szpital Maltański na Senatorskiej i pozycje w Ogrodzie Saskim. Na pl. Bankowym były trzy włazy. Na nieprzyjaciela należało uderzyć o godzinie 23.00 od Senatorskiej, przez Żabią i w kierunku na Halę Mirowską.
         Batalion "Czata 49" miał sformować oddział szturmowy w sile około 125 ludzi. Do oddziału miało dołączyć około 30 ludzi ze zgrupowania "Kuba" mjr G. Billewicza "Sosny", dowodził nimi por. "Juliusz" - M. Urbanyj. Cała grupa pod dowództwem kpt. "Motyla" (mjr "Witold" był ranny, nie mógł brać udziału w operacji) miała wejść do kanału o godzinie 20.00 przez właz na pl. Krasińskich.
         Mjr "Witold" zebrał dowódców pododdziałów, ustalił, kto bierze udział w akcji. Wytypował trzy obsady lkm-ów od por. "Torpedy" (K. Jackowski), drużynę por. "Cedro" (J. Byczkowski) w komplecie, pluton "Jędrasów" pod dowództwem por. "Marka" - Z. Marczyka bez drużyny sierż. "Pionka" (M. Kamiński) i oddział kpt. "Piotra" (Z. Zołociński). Oddział "Sosny" miał dołączyć już przy włazie.
         Por. "Jędras" (Z. Jędrzejewski) wspomina:
         "Wszedłem po raz pierwszy w życiu do kanału. Z miejsca uderzył mnie paskudny smród. W błyskach latarek zobaczyłem dość dużą komorę pod włazami. Zaskoczyła mnie jej znaczna głębokość. Na dole dopiero weszliśmy w otwór właściwego kanału. Posuwaliśmy się w gęstej, prawie po kolana mazi za przewodnikiem.(...) Marsz był bardzo uciążliwy, pomimo że początkowo kanał był wysoki. Po upływie godziny przewodnicy zawiadomili, że wchodzimy pod Krakowskie Przedmieście i nakazali absolutną ciszę, gdyż mieliśmy przechodzić pod włazami na terenie zajętym przez Niemców.
         Po następnej godzinie dotarliśmy pod Królewską. Tu kanał był znacznie niższy, poniżej 1,5 metra i musieliśmy iść z ugiętymi kolanami, mocno pochyleni w biodrach, do kolan w ściekach z pojemnikami amunicji. (...)
         Dopiero pod ul. Graniczną nieco wyprostowaliśmy się. Pl. Bankowy był tuż-tuż. (...) Martwiliśmy się, że byliśmy spóźnieni (przejście trwało ponad cztery godziny).
         Przewidywane trzy godziny drogi obliczono na podstawie przejścia grupy kilku osób. Jednak przedarcie się 150 ludzi obciążonych bronią, amunicją i granatami musiało trwać dłużej".

         Dostali się pod pl. Bankowy. Niestety był tylko jeden czynny właz i na dodatek na placu byli Niemcy. Zwiad ppłk "Floriana" przyniósł niepełne wiadomości lub od tego czasu zmieniła się sytuacja. Desantowcy zaczęli wychodzić na powierzchnię. Najpierw wyszło 10 ludzi od "Torpedy". W ślad za nimi wyszedł por."Cedro" ze swoją drużyną.
         Gdy zaczęli wychodzić "Jędrasy", rozpoczęła się strzelanina. Kolejni wychodzący zostali ranni, zaczęli wpadać do włazu. Zginął por. "Cedro" i wielu jego żołnierzy. Wróciło 2/3 wyprawionych na górę (kanał opuściło około 30 osób). Chcąc uniknąć paniki kpt. "Motyl" i kpt. "Piotr" dali rozkaz odwrotu. Rozładowało to napiętą sytuację. Każdy w wąskim kanale starał się przyjąć pozycję, w jakiej będzie mógł się posuwać do przodu w odwrotnym kierunku niż dotychczas. Jedni szli na kolanach, drudzy w kucki lub zgięci w pasie i tak dobrnęli po kilku godzinach do kolektora pod Krakowskim Przedmieściem u zbiegu z Trębacką. Nad nimi przejeżdżały czołgi. Ludzie byli nieludzko zmęczeni, wyczerpani nerwowo po nieudanej akcji.
         Wysłano łącznika do mjr "Witolda". Na odpowiedź czekano w kanale pod Krakowskim Przedmieściem. Nakazano całej grupie maszerować na Śródmieście. Z kanału wyszli na ul. Wareckiej róg Nowego Światu. Brudni, usmarowani i cuchnący, po blisko 20-godzinnym pobycie w "kanałowym" czyśćcu. Ze zburzonego, spalonego, pokrytego pyłem i kurzem Starego Miasta weszli na ulice całych domów, z oknami, szybami, firankami. Wokół zieleń i kwiaty, czyści ludzie.
         Kpt. "Motyl" zdążył odwiedzić siostrę, mieszkała na rogu Nowego Światu i Foksal. Opatrzyła go, gdyż był ranny (do dzisiaj pozostał mu odłamek w ramieniu). Po dwudniowym odpoczynku w rejonie Chmielnej, Traugutta i dołączeniu reszty oddziału, dostali rozkaz przejścia na Czerniaków. Udali się przez barykadę w Al. Jerozolimskich, pl. Trzech Krzyży, rowem wzdłuż Książęcej. Zajęli kwatery przy Okrąg , dowódca mjr "Witold" ze sztabem zajął budynek Okrąg 2.
         Dnia 1 września o godzinie 20.00 wśród dogasających pożarów oddziały powstańcze Starówki zaczęły schodzić do kanałów zabierając z sobą część swych rannych. Okolice pl. Krasińskich obsadziło zgrupowanie ppłk. "Radosława", stopniowo opuszczając Franciszkańską i wschodnią część Długiej. Ciągle nadciągały opóźnione oddziałki.
         O godzinie 5.00 powstańcy zaczęli wycofywać się. Tymczasem Niemcy wpuścili do kanału płonącą benzynę. Uniemożliwiło to dalszy odwrót. Zaczęły się naloty na okolice pl. Krasińskich, nacierała piechota nieprzyjaciela. Na Starówce pozostało około 200 powstańców, część przeszła bocznymi, niskimi kanałami, niektórzy zginęli błądząc w kanałach. Większość ukryła się wśród ludności cywilnej. W piwnicach zostało 2.500 ciężko rannych z częścią sanitariuszek oraz ponad 35.000 zdrowych i około 5.000 ciężko rannych.
         2 września Niemcy obsadzili Starówkę. Oddziały SS i żołdactwo ze wschodnich formacji kolaboracyjnych dopuszczali się nie tylko rabunków i gwałtów, ale i potwornych morderstw - spalono część rannych w szpitalach. Innych rozstrzelano. Ludność cywilną skoncentrowano i po wymordowaniu osób chorych, starych i niezdolnych do transportu przewieziono do obozu w Pruszkowie.
         Po opanowaniu Starego Miasta główny wysiłek Niemców skierował się na dzielnice położone nad Wisłą. Ściągnąwszy nowe siły, starali się odepchnąć oddziały powstańcze od brzegów rzeki. Spodziewając się ruszenia ofensywy sowieckiej, obawiali się zapewne pozostawienia w związku z tym dostępu do Wisły w polskich rękach.
         3 września zaczęły się naloty, wzmagał się ogień artylerii niemieckiej na Śródmieście i Powiśle. W Śródmieściu południowym odparto niemieckie uderzenie. Na Mokotowskiej zreorganizowano zgrupowanie "Radosław". Liczyło ono po zebraniu resztek oddziałów 360 żołnierzy w dwóch batalionach kpt. "Jerzego" (R. Białous) "Broda" i mjr "Witolda" (T. Runge) "Czata 49". Z resztek 3. kompanii batalionu "Zośka" utworzona została kompania por. "Morro" (A. Romocki), licząca około 90 żołnierzy, z batalionu "Parasol" i innych oddziałów "Brody" - kompania por. "Jeremiego" (J. Zborowski).
         Batalion mjr "Witolda" składał się również tylko z dwóch kompanii: 1. por. "Szczęsnego" (M. Panasik) i 2. kompanii kpt. "Motyla" (Z. Ścibor-Rylskiego), będącego jednocześnie zastępcą mjr "Witolda".
         W nocy z 3 na 4 września i następnej zgrupowanie zostało przesunięte ulicą Książęcą na Powiśle południowe, którego dowódcą został mianowany ppłk "Radosław" (Jan Mazurkwicz) a kpt. "Kryska" (Zygmunt Netzer) jego zastępcą. Tej samej nocy 1. kompania "Czaty" opanowała część zabudowań szpitala św. Łazarza przy Książęcej, do których w tym czasie wtargnęli Niemcy.
         4 września niemieckie oddziały gen. Reinefartha przystąpiły do zaplanowanego natarcia na Powiśle północne. Od rana zaczęła ostrzał artyleria, ostrzeliwująca szpital pociskami bardzo ciężkiego kalibru. Odłamki rozrywających pocisków ścinały drzewa na skarpie. Natarcie nieprzyjaciela przyszło od strony Muzeum Narodowego i mostu Poniatowskiego. Grupa por. "Jędrasa" (Z. Jędrzejewskiego) obroniła swe pozycje. Kolejne dni były coraz tragiczniejsze.
         Gen. Bór-Komorowski wysyłał depesze do Londynu. 6 września meldował:
         " Sytuacja osiąga punkt szczytowy. Ludność cywilna przeżywa kryzys, który może mieć zasadniczy wpływ na oddziały walczące. Przyczyny kryzysu: coraz silniejsze i zupełnie bezkarne ostrzeliwanie i bombardowanie miasta; świadomość, że nieprzyjaciel dąży do zniszczenia całego obszaru na wzór Starówki i części Śródmieścia; bezterminowe przedłużanie się walki; coraz mniejsze porcje głodowe dla pogorzelców i szybkie wyczerpywanie się żywności dla pozostałych; wielka śmiertelność wśród niemowląt, agitacja czynników wrogich; wreszcie brak wody i elektryczności we wszystkich dzielnicach.
         Jeżeli do powyższego dodamy, że amunicja jest na wyczerpaniu, wówczas otrzymamy pełny obraz coraz trudniejszego z każdym dniem i godziną prowadzenia walki.
         Trudno powiedzieć, do czego może doprowadzić masowe uchodźstwo ludności z dzielnic objętych terrorem ogniowym i zagęszczenie jej w dzielnicach, z których już nie ma wyjścia na zewnątrz.
         Zgodnie z zapowiedzią premiera, proszę o konkretne podanie terminu otrzymania obiecanej pomocy względnie powiadomienie, że tej pomocy nie otrzymamy. Będzie to najbardziej decydującym czynnikiem w naszych zbliżających się decyzjach.
         Czy oceniacie, że działania na Zachodzie mogą w najbliższych dniach przynieść zakończenie wojny?
         Na szybkie opanowanie przez Sowiety nie liczymy".

         Gen. "Bór" starał się naocznie przekonać o panującej sytuacji w stolicy.
         "Tymczasem wszędzie, gdzie byłem, spotykałem się ze wzorowym duchem i nie pozostawiającym nic do życzenia stanem moralnym żołnierzy. Może bardziej byłem z nich dumny teraz, w okresie klęsk i niepowodzeń, niż w pierwszych dniach uniesień i zwycięstw. Ta rzesza robotników, rzemieślników, studentów, uczniów gimnazjalnych i urzędników, która przeobraziła się w jawnie walczące wojsko, wykazywała zdumiewającą odporność i żywotność. Żołnierz nie schodził z posterunku nieraz po kilka nocy. Głodny, niewyspany, w łachmanach, z kilku nabojami w kieszeni, bronił się i trzymał z niepojętą wytrwałością i ofiarnością. (...) Tylko myśl, że następnego dnia może ruszyć uderzenie sowieckie, które zmieni położenie na froncie pod Warszawą, podtrzymywała nadzieję".
         11 września położenie walczących oddziałów było coraz trudniejsze. Grupy na Powiślu i górnym Czerniakowie broniły każdego domu. Sztab ppłk "Radosława" znajdował się przy ul. Czerniakowskiej 18/20. Oddziały dawnego zgrupowania "Radosław" zajmowały pozycje na południe od Alei 3 Maja. Batalion "Czata" mjr "Witolda" na odcinku północnym zabezpieczał łączność za Śródmieściem. 2. kompania por. "Szczęsnego" usadowiła się w domu przy Książęcej 7 i w zgliszczach szpitala św. Łazarza. 1. kompania kpt. "Motyla" zajmowała Ludną z placówkami w Gazowni Miejskiej. Saperzy por. "Małego" byli na Okrąg, a kompania por. "Morro" obsadzała Książęcą 1, zaś batalion "Broda" kpt. "Jerzego" zajął pozycję na odcinku zachodnim.
         12 września około 9 rano nad Pragą pojawiło się około 80 bombowców sowieckich.
         Bronisław Troński ps."Jastrząb", żołnierz AK ze zgrupowania "Leśnik", opisał w swoich wspomnieniach "Tędy przeszła śmierć" reakcje powstańców na wznowienie walk po prawej stronie Wisły:
         "Od strony Wisły unosiły się gęste kłęby dymu. Gdzieś przy moście odezwały się działa przeciwlotnicze. Pak, pak, pak... Na niebie wykwitły białe chmurki rozrywających się pocisków. Czerwona łuna pożarów wznosiła się nad Pragą.
         Po raz pierwszy zetknąłem się jakby namacalnie z nacierającą gdzieś zza Wisły Armią Radziecką. "A jednak nie jesteśmy sami- pomyślałem z radością. Czyżby już wreszcie miały się spełnić nasze oczekiwania? Czyżby wreszcie miał nastąpić koniec męczarni?" Baliśmy się tego na głos wypowiedzieć. Już tyle razy rzeczywistość przekreślała nasze nietajone nadzieje".

         Walki lotnicze toczyły się cały dzień. Ogień artylerii sowieckiej przeniósł się na zachodni brzeg Wisły, pokrywał Cytadelę, Fort Traugutta i Dworzec Gdański. Natarcie Armii Czerwonej spychało Niemców na północ, w stronę Jabłonny i Modlina. Wojska niemieckie cofały się nie przez Warszawę, lecz po wschodniej stronie Wisły na Modlin. Wieczorem oddziały sowieckie zajęły Gocławek i weszły na południowe krańce Pragi.
         Tego dnia oddziały polskie poniosły duże straty, szczególnie wśród dowódców a także personelu sanitarnego. Na odcinku północnym kpt. "Motyla" rozgorzała ciężka walka o rozległe zabudowania gazowni przy Ludnej, na którą od mostu Poniatowskiego uderzył batalion brygady "Dirlewanger", wsparty oddziałami regimentu "Azerbejdżan".
         Natarcie to wspierały działa szturmowe strzelające z wiaduktu mostu Poniatowskiego oraz ciężkie karabiny maszynowe z wysokich domów przy al. 3 Maja. Broniący się powstańcy organizowali linię oporu wzdłuż ul. Ludnej. Silny żelazobetonowy gmach Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przy Czerniakowskiej wytrzymał ostrzał artylerii.
         Dwustronne silne uderzenie Niemców pochłonęło tego dnia prawie wszystkie, szczupłe zresztą odwody ppłk "Radosława". W południe Niemcy natarli z dwoma czołgami spod Sejmu wzdłuż alei Na Skarpie. Czerniaków stał się odcinkiem najbardziej ożywionej działalności niemieckiej. O zmroku powtórne natarcie, również wieczorem ruszyły oddziały Oberführera SS Dirlewangera. Obie strony poniosły poważne straty. Łączność Śródmieścia z Powiślem została przerwana.
         13 września Powiśle czerniakowskie stało się przedmiotem bardzo zaciekłych ataków nieprzyjaciela, tak z powietrza jak i naziemnych, w związku z rozgrywającą się bitwą za Wisłą wśród ulic Pragi. Warszawiacy po raz pierwszy zaczęli ufać w rychłe wycofanie się Niemców z miasta w ogóle. Potwierdzeniem nastrojów były charakterystyczne działania defensywne wroga. W południe Niemcy wysadzili w powietrze most Poniatowskiego, wieczorem mosty kolejowe - linii średnicowej i pod Cytadelą, przed północą most Kierbedzia.
         Od rana wszystkie trzy odcinki bojowe Powiśla zostały przytłoczone nawałami ognia ciężkiej artylerii, dział szturmowych i ciężkiej broni piechoty, a także zaczęły się naloty kluczy lotniczych. Ulica Czerniakowska i początek Solca zamieniły się w rumowisko. Główne natarcie przyszło od północy, rozwinęła się gwałtowna walka pomiędzy rozległymi zabudowaniami Gazowni Miejskiej na Ludnej. Niemcy zepchnęli oddziały kpt. "Motyla" na nieparzystą stronę Ludnej. Kolejne grupy "Czaty" zajęły róg Czerniakowskiej i Ludnej, w ich rękach był też gmach ZUS oraz dom PKO na Ludnej 9.
         Po południu ppłk "Radosław" wydał rozkaz do przeciwnatarcia. "Motyl" ruszył na gazownię. W tym czasie nastąpił nalot na ZUS, budynek płonął i zawalił się częściowo. Ginęli ranni, chorzy i personel. Dzięki ostrzałowi ludzi "Motyla" z Ludnej oddział por. "Księcia" mógł się wycofać z płonącego gmachu. Jednak dogodny moment do przeciwuderzenia udaremniło wynoszenie rannych z ZUS. Polacy stoczyli ciężki bój. Powstańców wyparto z przeciwległego końca ulicy Rozbrat.
         14 września walki o Powiśle przypominały sierpniowe boje o Starówkę. Natarcie znowu rzuciło się na już tak przetrzebione oddziały ppłk. "Radosława". Niemcy zaatakowali Czerniakowską, Przemysłową z okolicą. Powstańcom zaczęło brakować granatów i amunicji. Rejonem walk stał się znowu gmach ZUS. Niemcy zasłonili się barykadami z ludności cywilnej, w liczbie około 200 osób, zabranej z terenu gazowni. "Motyl" ze swymi oddziałami bronił Ludnej do zbiegu jej z Solcem.
         W trudnej sytuacji ppłk "Radosław" podejmuje decyzję przesunięcia reszty posiadanych sił powstańczych ku Wiśle i skupieniu ich tam dla utrzymania przyczółka. Skrócono linię obrony do niewielkiego terenu pomiędzy ulicami: Okrąg (kpt. "Motyl"), Czerniakowską i Zagórną (mjr "Bicz"). Kpt. "Jerzy" bronił dostępu do Wilanowskiej od Czerniakowskiej.
         Wieczorem oddziały kpt. "Motyla" odparły natarcie wroga, które w niespotykanej dotąd sile zaatakował ulicę Ludną przy zbiegu z Czerniakowską. Po parokrotnym ataku zepchnięto powstańców z ulicy Ludnej, w znacznym stopniu zniszczonej. Na naradzie u ppłk "Radosława" rozpatrywano możliwość odesłania rannych i nieuzbrojonych żołnierzy kanałami z Czerniakowa na Mokotów.
         Późnym wieczorem 14 września pchor. Stanisław Komornicki - "Nałęcz" przeprawił się przez Wisłę z dwoma kolegami z Czerniakowa dla rozpoznania sytuacji. Na prawym brzegu Wisły dotarł do dowódcy 9. pułku piechoty I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki.
         W nocy z 14 na 15 września przeprawiają się z Pragi na Czerniaków, na południe od mostu Poniatowskiego, trzy łodzie (z 15 osób zdołało się przeprawić 5 żołnierzy z rannym dowódcą, st. strz. podch. Januszem Kowalskim). Byli to zwiadowcy z I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, którzy po zorientowaniu się w sytuacji powracają na praski brzeg, zabierając ze sobą mjr Witolda Sztampkego ("Kmita"). Meldunek Kowalskiego i list od "Radosława" utwierdziły dowódcę 1. Armii WP o konieczności rzucenia swych sił na przyczółek.
         Dla gen. Zygmunta Berlinga przyjście z pomocą walczącej Warszawie było nie tylko sprawą odzyskania żołnierskiego honoru, ale i osobistej ambicji. W razie powodzenia operacji Berling wkroczyłby do stolicy jako ten, który miał rację pozostając w 1942 r. na terenach ZSRR i wybierając inną niż większość Polaków koncepcję polityczną.
         Tego dnia od rana siły nieprzyjacielskie gen. Rohra wraz z podporządkowaną mu brygadą Dirlewangera nacierają cały dzień, raz po raz, na okrążone oddziały powstańcze na Czerniakowie, Dolnym i Górnym Mokotowie, przy bezustannym wsparciu artylerii i czołgów.
         Szpital na Okrąg (w piwnicach) przepełniony był rannymi. Jakby żywcem powtórzył się obraz ze Starego Miasta, korytarze zapchane rannymi, odór zgnilizny, ropy, eteru. Między rannymi pełno było kompletnie już osłabionych i wyczerpanych żołnierzy z "Parasola", "Motyla" i z innych staromiejskich oddziałów.
         "Morze płomieni. Wydawało się, że cały Czerniaków stanowi jeden wielki piec".
         W nocy z 15 na 16 września wylądowali na Solcu na wprost ul. Wilanowskiej pierwsi żołnierze z I batalionu 9. pułku piechoty 3. dywizji I Armii. Nad ranem przybyło na Solec około 300 dobrze uzbrojonych żołnierzy pod dowództwem por. Sergiusza Kononkowa. Przy brzegu oczekiwali na przybywających mjr "Bicz" (Edward Jaworowicz), zastępca ppłk "Radosława", kpt. "Motyl"(Zbigniew Ścibor-Rylski) oraz por. Zbigniew Paszkowski - "Stach" z AL. Prawie wszystkie oddziały dopłynęły szczęśliwie. Jednak na brzegu chwycił je ogień z przęsła mostu, ranny został por. Kononkow, ale dowodził dalej.
         Od rana oddziały powstańcze wespół z przybyłymi na pomoc żołnierzami 9. pułku piechoty odpierały silne natarcie nieprzyjaciela. Ogień artylerii i dział szturmowych niszczył bezustannie Solec i Wilanowską. Nacierając od strony ul. Górnośląskiej i Cecylii Śniegockiej, Niemcy wdarli się do bronionych wspólnie przez powstańców i żołnierzy budynków po parzystej stronie Czerniakowskiej, obsadzili dom na Zagórnej 16, szturmowali w stronę Idźkowskiego i zdobyli posesję numer 5/7. Powstańcy utrzymywali fabrykę ultramaryny przy Solec i fabrykę konserw.
         Po nieparzystej stronie Zagórnej Niemcy wtargnęli do szpitala powstańczego Zagórna 9, gdzie leżało ponad 200 rannych. Część z nich wymordowali w piwnicy, większość zabrano do siedziby gestapo na Szucha.
         Pozostałe oddziały "Zośki", "Czaty" i "Parasola" wraz z 1. i 3. kompanią 9. pułku piechoty 3. dywizji I Armii broniły ulicy Okrąg. Wyparte zostały z gmachu PKO, ale zdołały utrzymać barykady na Okrąg i na Solcu zamykające dostęp od północy. Walkę żołnierzy wsparła artyleria zza Wisły, kierowana przez obserwatora z radiostacją. Zamierzonego przez dowództwo I Armii rozszerzenia przyczółka czerniakowskiego nie zdołano zrealizować.
         W nocy z 16 na 17 września zdołano przeprawić z Saskiej Kępy na lewy brzeg Wisły III batalion 9. pułku pod dowództwem kpt. Stanisława Olechnowicza. Batalion poniósł ciężkie straty podczas forsowania Wisły. Wielu żołnierzy zginęło na praskim brzegu, nim zdążyli odpłynąć, wielu zatopiono w czasie przeprawy, wielu trafiono już po dopłynięciu na Czerniaków. Przeprawiło się szczęśliwie około 400 żołnierzy. Razem z batalionem przeprawił się szef sztabu 9. pułku mjr Stanisław Łatyszonek i objął dowództwo nad całością przeprawionych sił.
         Zaraz odbyła się wspólna narada oficerów I Armii z oficerami powstańcami - z "Kryski" ppor. "Igor" (W. Mutusewicz), z "Czaty" kpt. "Motyl" ( Z. Ścibor-Rylski). Ustalono między innymi, że przy każdym dowódcy oddziału zza Wisły będzie oficer lub podchorąży AK.
         "Berlingowcy" byli często zwykłymi rolnikami ze wschodu przyuczonymi do walki na froncie, na dużych przestrzeniach. Teraz przerażeni ruinami, strzelaniną, nie potrafili walczyć w mieście, ukryć się przed ostrzałem. Rwali się do walki, byli dobrze wyposażeni w broń i amunicję, ale żołnierze 3 dywizji nie byli zaprawieni do walk ulicznych i ponosili ciężkie straty.
         W dniach 17, 18, 19 września resztki batalionu "Czata 49" walczyły krwawo o obsadzone domy, nawet o poszczególne piętra. Batalionem dowodził w tym czasie kpt. "Motyl". W walkach na Czerniakowie poległo wielu powstańców "Czaty" (ścisłe dane nie są znane, według relacji mjr "Witolda" do czasu zaginięcia na Czerniakowie dziennika batalionu od początku powstania zginęło 179 powstańców a 390 zostało rannych).
         Przez cały dzień 17 września trwała walka na przyczółku. Nieprzyjaciel główny wysiłek skierował na odcinek Czerniakowskiej i na ulicę Okrąg. Niemcy burzyli "goliatami" dom Okrąg nr 2, lecz nie zdołali go opanować. Podobnie zacięta walka toczyła się na Solcu, Wilanowskiej u zbiegu z ul. Czerniakowską. Pomimo zniszczeń, jakie czyniły czołgi i działa szturmowe, mimo ciężkich strat ponoszonych przez wszystkie oddziały, powstańcy z dwoma batalionami mjr Łatyszonka, utrzymali wszystkie pozycje, odpierając szereg natarć.
         Obronę wspierały ze wschodniego brzegu Wisły baterie przeciwpancerne I Armii i dywizjon pociągów pancernych z 47. armii sowieckiej.
         Wieczorem kpt. Olechnowicz zorganizował natarcie na dom Idźkowskiego nr 5/7, który został opanowany, a pozwoliło to na natychmiastową ewakuację rannych ze szpitala na Zagórnej 9, wykorzystawszy łodzie, które przywiozły żywność na przyczółek.
         18 września od rana toczyła się w dalszym ciągu walka o dom przy Idźkowskiego 5/7, który nieprzyjaciel usiłował odebrać. Piechota niemiecka przedarła się przez gruzy fabryki ultramaryny aż pod sztab 9. pułku piechoty na Solec 39, zamierzając przebić się do wybrzeża i rozciąć polski przyczółek na dwie części. Atakujących odrzuciła 3 kompania moździerzy z I Armii, dowodzona przez kobietę, ppor. Janinę Błaszczak. Z podpalonego szpitala w budynku Solec 41 Niemcy nie pozwolili ratować rannych. Zginęło tam około 60 osób, ranni i sanitariuszki.
         Lotnictwo niemieckie bombardowało ul. Wilanowską i Okrąg. Do wieczora powstańcy zostali całkowicie wypchnięci, pod silnym naciskiem nieprzyjaciela, ze zrujnowanych domów przy rogu Czerniakowskiej w głąb ul. Wilanowskiej. Cała Czerniakowska została utracona.
         Tego dnia kompanie I batalionu 9. pułku oraz oddziały powstańcze kpt. "Motyla" poniosły ciężkie straty, wśród poległych był dowódca batalionu por. Kononkow oraz wielu jego podkomendnych. Zdziesiątkowane zostały resztki batalionów "Parasol", "Czata" i "Zośka".
         Śmierć dowódcy batalionu wywołała zamieszanie w szeregach I batalionu. Na prośbę mjr Łatyszonka ppłk "Radosław" wyznaczył kpt. "Motyla" na dowódcę wszystkich oddziałów na Wilanowskiej. Kpt. Z. Ścibor-Rylski od razu przystąpił do organizacji obrony, wyznaczając dowódców punktów oporu, ich załogę oraz środki. Z I batalionu pozostała zaledwie trzecia część stanu. Tego dnia odparto na przyczółku 11 uderzeń niemieckich, wspieranych przez 10-12 czołgów. Ppłk "Radosław" poprosił dowództwo I Armii o zabranie na praski brzeg rannych.
         Ewakuacja przeciągała się, było za mało łodzi. W pewnym momencie padł pocisk z moździerza i trafił w czekających na przeprawę cichociemnych, Fryderyka Zolla, Zygmunta Milewicza oraz w "ciotkę Antosię", Michalinę Wieszeniewską, opiekunkę cichociemnych, łączniczkę, która przenosiła rozkazy m. in. Z. Ścibor- Rylskiemu. Kolejne łodzie podpływały do wraku zatopionego statku "Bajka", na który wynoszono wcześniej rannych, by ich osłonić przed ostrzałem wroga. Znowu było wiele ofiar w czasie przeprawy.
         19 września to pięćdziesiąty dzień powstania. Na Czerniakowie nadal Niemcy nacierali bardzo silnie wzdłuż ul. Wilanowskiej i Zagórnej. Ciężka walka toczyła się o ruiny fabryki ultramaryny i konserw, o magazyny "Społem", Czerniakowską nr 196, które opanował nieprzyjaciel. Potężne ciosy z czołgów, "goliatów" spadły na Wilanowską, bronioną przez oddziały pod dowództwem kpt. "Motyla".
         Niemcy przy wsparciu bombardowaniami z powietrza opanowali kilka domów na Idźkowskiego, Zagórnej, Solcu, po czym wymordowali ujętą tam ludność cywilną i wziętych do niewoli powstańców. Po wielogodzinnym boju nieprzyjaciel wdarł się też na teren domów Idźkowskiego 5/7, skąd zdołano go wyprzeć udanym przeciwuderzeniem. Żołnierze AK, AL i I Armii utrzymywali jeszcze w swych rękach część wybrzeża Wisły na odcinku od ul .Zagórnej do portu "Syrena" i kilka domów przy ul. Wilanowskiej.
         Jakkolwiek pozostało jeszcze 750 żołnierzy z 9. pułku wraz z lżej rannymi i około 400 powstańców, lecz brakowało już amunicji i żywności. Dotkliwie dał się odczuć brak wody, którą nocą czerpano z Wisły. Przemęczenie bezustanną walką i czuwaniem, wielkie straty wśród dowódców zdezorganizowały oddziały.
         W tej beznadziejnej sytuacji ppłk "Radosław", wykorzystując radio mjr Łatyszonka, zwracał się do dowództwa sowieckiego z prośbą o pomoc, bądź o środki przeprawowe. Zapewniano go, że pomoc wkrótce nadejdzie. 19 września po raz drugi nawiązał łączność z dowództwem sowieckim i ostrzegł, iż jeżeli nie otrzyma pomocy do wieczora, będzie zmuszony przerwać walkę. Znowu otrzymał zapewnienie, już konkretne, że pomoc nadejdzie najdalej o 24.00. Walki z Niemcami trwały. Po godzinie 1.00 w nocy major Łatyszonek doniósł "Radosławowi", że lądowania posiłków nie będzie, ale artyleria wesprze obrońców swym ogniem.
         Tejże nocy, tzn. 19/20 września ppłk "Radosław" uznał, iż dalsza obrona jest bezcelowa, dał rozkaz odwrotu kanałami na Mokotów. Jednak niektóre oddziały były rozproszone, związane przez Niemców w poszczególnych domach, więc nie do wszystkich dotarł rozkaz dowódcy. Inni nie mieli możliwości odwrotu, np. oddział "Jerzego" i grupy mjr Łatyszonka. Walka trwała więc dalej i bez przerwy do ostatecznych możliwości ludzkich. Obrońcy nie mieli co jeść, brakowało wody, środków opatrunkowych, a nieprzyjaciel ześrodkował niszczący ogień na dwóch, a potem jednym budynku przy Wilanowskiej 1.
         Nawet ogień artylerii I Armii raził w równym stopniu obrońców i Niemców z powodu bliskości obopólnych stanowisk. Żołnierze por."Jerzego" (Ryszard Białous) i mjr Stanisława Łatyszonka zmuszeni byli nadal walczyć nie tylko z czołgami i piechotą nieprzyjacielską, ale też z szerzącymi się pożarami. Zmorzył ich wreszcie głód. Zdrowi i ranni żołnierze oraz miejscowi mieszkańcy nic nie jedli od czterech dni. Nielicznym udało się przebić przez Wisłę na Saską Kępę (garstka żołnierzy z wielokrotnie, ciężko rannym kpt. "Kryską"). Dowódca "Brody" - kpt. "Jerzy" przeprowadził do Śródmieścia czterech żołnierzy, wyruszyło ich sześćdziesięciu.
         Ostatnie strzały padły na Czerniakowie Górnym w dniu 23 września. Do niewoli dostało się 82 żołnierzy z 9. pułku (wśród nich mjr Łatyszonek) i 57 powstańców. Niemcy rozstrzelali na miejscu część wziętych do niewoli oficerów i podoficerów, mszcząc się w ten sposób za ich twardy opór. Zginęło wówczas także około 120 rannych na punkcie sanitarnym.
         Nad ranem 20 września zaczęły przybywać kanałami z Powiśla na Mokotów oddziały ppłk "Radosława". Przeszło około 200 powstańców, w tym połowa rannych z oddziału mjr "Kryski, mjr "Witolda" oraz resztki "Parasola" (około 45 żołnierzy wraz z rannymi).
         Przejście kanałami było bardzo trudne, powstańcy musieli się podciągać na linie przez spiętrzenie wody, kanał był zatarasowany przedmiotami po poprzednich uciekinierach, a wśród ewakuujących się było wielu rannych. Szli kanałem burzowym od Solca, pod Myśliwiecką, Agrykolą i Parkiem Łazienkowskim. Rannych umieszczono w szpitalu Elżbietanek, a pozostali powstańcy byli w większości niezdolni do dalszej walki. Tylko część z tej grupy wzięła udział w walkach o Królikarnię.
         23 września wzmógł się ogień artylerii i ciężkich moździerzy (korpus von dem Bacha) na Mokotów (m. in. silne i energiczne natarcie niemieckie na Królikarnię). Obrońcy Mokotowa walczyli resztkami sił, mając coraz mniej amunicji, zaczęło im także brakować żywności.
         25 września od wczesnego ranka ostrzał artyleryjski i bombardowanie Mokotowa pokazał, iż Niemcy przygotowali decydujące w zamierzeniu uderzenie na Mokotów. Rozgorzała wówczas zawzięta walka. Warto dodać, że na odcinku południowym szkoła na ul. Woronicza przy Puławskiej przechodziła siedmiokrotnie z rąk do rąk.
         Dowódca Mokotowa ppłk "Karol" - Józef Rokicki zwrócił się do gen. Berlinga za pośrednictwem sowieckich obserwatorów artyleryjskich o wsparcie ogniowe. Mimo obietnic nie uzyskano go.
         Tego dnia "Karol" meldował: "Sytuacja bardzo poważna. Brak pomocy artylerii sowieckiej". Straty wśród żołnierzy oceniał dowódca na 70%. Po południu ppłk "Karol" zdecydował się opuścić Mokotów.
         Wobec takiego obrotu wydarzeń 25 września "Radosław" wydał swoim oddziałom rozkaz przejścia kanałami do Śródmieścia.
         Kpt. "Motyl" przekazał w swojej relacji:
         "26 IX ewakuowałem się włazem na ul. Wiktorskiej razem z ppłk "Radosławem", mjr "Witoldem" i innymi żołnierzami. Właz na Puławskiej został zasypany i dalsza ewakuacja odbywała się przez właz na Szustra, który ochraniał pluton por. "Małego". Mieliśmy dobrego przewodnika, więc nie zabłądziliśmy i wyszliśmy na rogu Wilczej i Al. Ujazdowskich".
         Tymczasem oddziały mokotowskie, po przejściu pierwszej grupy ewakuowanych, natrafiły na ostrzał niemiecki. Niemcy zorientowali się w podjętym przez obrońców ruchu. Ostrzeliwali pistoletami maszynowymi przejścia nad studzienkami, wrzucali do kanałów granaty ręczne. Wśród posuwających się kanałem powstała nieopisana panika. Jedni zawracali, natrafiwszy na zaporę, drudzy, szukając innego wyjścia, błądzili po bocznych odnogach, z których wydostali się na powierzchnię dopiero po 36 godzinach. Były liczne wypadki zatrucia gazami, wzajemnego stratowania się a także pomieszania zmysłów.
         Resztki baonu "Czata 49", całego zgrupowania "Radosław" bez większych strat w kanałach znalazły się w Śródmieściu na kwaterach w Alejach Ujazdowskich, przy Wilczej i Hożej.


Legitymacja AK batalion "Czata"

         Powstanie dogorywało. Resztki batalionu "Czata 49" nie wzięły już udziału w walkach, ale żołnierze przeżyli bardzo dramatyczną chwilę. 27 września w Al. Ujazdowskich, na tyłach linii walk, odłamek granatnika uderzył w skroń por. "Małego" - Janusza Stolarskiego, żołnierza 27. Wołyńskiej DP AK. Przeszedł z powstańcami cały szlak bitewny "Czaty 49" w powstaniu: walki na Woli, Starówce, Czerniakowie i Mokotowie (m.in. bił się dwa dni o Królikarnię), ochraniał swoich kolegów przy wejściu do włazu na ul. Szustra. Wielokrotnie był zasypany gruzami, przeżył, lecz przypadkowa kula odebrała mu życie.
         30 września o godzinie 6.15 została zakończona walka na Żoliborzu. Tysiące istnień ludzkich w ostatniej niemal chwili udało się dzięki temu uratować. Informację od gen. "Bora" o kapitulacji przyniósł dowodzącemu obroną Żoliborza rannemu ppłk "Żywicielowi" (Mieczysław Niedzielski), płk. Ziemski. Przedstawił położenie powstańców, które według niego było bez wyjścia. Dopiero po dłuższej chwili ppłk "Żywiciel" wyraził zgodę na kapitulację ostatnich (poza Śródmieściem) oddziałów walczącej Stolicy. 1.500 żołnierzy i około 400 rannych z Żoliborza dostało się do niewoli niemieckiej.
         Podjęto rozmowy w sprawie ewakuacji ludności cywilnej. Na mocy umowy zawartej między Polskim Czerwonym Krzyżem a Niemcami ludność w ciągu 1, 2 i 3 października mogła opuszczać miasto.
         Dowódca Armii Krajowej, gen. Tadeusz Bór- Komorowski, wobec braku pomocy powstańcom ze strony dowództwa sowieckiego zdecydował, że wznowi pertraktacje z Niemcami. 2 października 1944 r. został ustalony przez płk dypl. Kazimierza Iranka-Osmeckiego ps. "Jarecki" i ppłk dypl. Zygmunta Dobrowolskiego ps."Zyndram" (upoważnionych przez gen. "Bora") oraz kontrahenta ze strony niemieckiej, dowodzącego na obszarze Warszawy SS-Obergruppenfüher gen. leut. der Polizei von dem Bacha w Ożarowie tekst umowy kapitulacyjnej.
         W swoim ostatecznym kształcie tekst nie mógł ukryć straszliwej katastrofy, jaka się właśnie rozpoczynała. Układ gwarantował warszawiakom przyzwoite traktowanie. Niemcy uznali, że żołnierze Armii Krajowej są pełnoprawnymi kombatantami (tych, którzy nie nosili regularnych mundurów, postanowiono uznać za kombatantów, jeśli mieli biało-czerwone opaski na ramieniu lub odznaki z białym orłem, miały być także przyjmowane dokumenty wyrobione na podstawie pseudonimów), będą traktowani - podobnie jak inni jeńcy z armii zachodnich - jako jeńcy wojenni chronieni na mocy konwencji genewskiej z 1929 r.
         Wszyscy polscy jeńcy wojenni mieli być pilnowani i przewiezieni do obozów jenieckich przez żołnierzy Wermachtu. Niemcy byli natomiast absolutnie nieugięci w postanowieniu oczyszczenia stolicy ze wszystkich mieszkańców. Zgodzili się, że osoby cywilne nie zostaną oskarżone o wcześniejsze wykroczenia przeciwko niemieckim zarządzeniom. Miały zostać podjęte środki w celu utrzymania porządku oraz spokoju. Nareszcie okazano powstańcom pewien szacunek, niestety ustalenia nie mogły ukryć perspektywy zagłady samej stolicy.
         W związku z zakończeniem walki w Warszawie gen. "Bór" wydał następujący rozkaz do żołnierzy garnizonu warszawskiego:
         "Żołnierze Walczącej Warszawy!
         Dwumiesięczna walka nasza w Warszawie, będąca jednym pasmem bohaterskich wystąpień żołnierza polskiego, jest pełnym grozy, lecz jakże głębokim dowodem ponad wszystko mocniejszego dążenia naszego do wolności. Waleczność Warszawy jest podziwiana przez cały świat. (...) Nie udało nam się uzyskać militarnego nad wrogiem zwycięstwa, bo ogólny rozwój wypadków wojennych nie układał się dla naszej walki pomyślnie.
         Dzisiaj, gdy przemoc techniczna wroga zdołała nas zacieśnić w środkowej, jedynej w naszym posiadaniu dzielnicy miasta, gdy ruiny i zgliszcza przepełnione są wojskiem i bohaterską ludnością (...), gdy żywności nie staje już nawet na liche odżywienie, stanęło przed nami zagadnienie całkowitego zniszczenia przez wroga ludności Warszawy i pogrzebania jej w gruzach szeregów walczących żołnierzy i setek tysięcy ludności.
         Postanowiłem walkę przerwać.
         Wszystkim żołnierzom dziękuje za znakomitą, najcięższym warunkom nie ulegającą postawę bojową. Poległym oddaje hołd należny ich męce i ofierze. Ludności wyrażam podziw i wdzięczność.(...)"
         Warszawa, dnia 3 października1944 r.
         Dowódca Armii Krajowej
         Komorowski-Bór, gen dywizji


         Nazajutrz po podpisaniu umowy kapitulacyjnej nastąpiło obustronne zawieszenie broni. 3 października wszystkie dowództwa zamykały sprawy organizacyjne. Ukryto w ruinach akta powstańcze i cenniejsze rzeczy, reorganizowano oddziały, weryfikowano legitymacje akowskie, wypłacono powstańcom pierwszy żołd - 2 tys. złotych i 7 dolarów, nadawano awanse, odznaczenia. Zbigniew Ścibor-Rylski ps. "Motyl" zakończył powstanie awansem w dniu 2 października na stopień majora.
         Po ogłoszeniu kapitulacji ppłk "Radosław" zadecydował, że do niewoli może iść każdy według własnego uznania, jako cywil lub jeniec wojenny. Żołnierze często udawali ciężko rannych, z nałożonymi gipsami, opuszczali miasto z ludnością cywilną. Część "Czaty 49" pod dowództwem kpt. "Rolicza" złożyła broń i znalazła się w niewoli niemieckiej. Ocaleli też ranni powstańcy, którzy kanałami dotarli ze Starówki do Śródmieścia. Zostali oni wywiezieni ze szpitala polowego nr 2 (Hotel "Terminus" na Chmielnej 28) do obozu Zeihein IV B w Saksonii.
         3 października od rana zaczęło się planowe usuwanie krańcowych barykad, leżących najbliżej linii niemieckich. Dowódca 28. Dywizji Piechoty AK płk Edward Pfeiffer - "Radwan" wyznaczył około 300 żołnierzy batalionu "Kiliński" do pozostania w mieście w celach porządkowych, zgodnie z punktem 7. drugiej części układu o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie, który przewidywał czasowe pozostanie w mieście w celu spełnienia określonych czynności trzech uzbrojonych kompanii Armii Krajowej. Ludność, pozbawiona już wszelkiej nadziei zaczęła wychodzić z miasta.
         3 października i w następnych dniach zaczęły opuszczać Warszawę tłumy cywilów. Wraz z ludnością ze Śródmieścia wydostało się nielegalnie 3.500 uczestników powstania po cywilnemu, wśród nich wielu oficerów, zdecydowanych uniknąć niewoli niemieckiej. W ten sposób opuścili też stolicę liczni działacze polityczni i społeczni.
         Ewakuacja powstańców, która rozpoczęła się 4 października, stanowiła pokaz męstwa. Jednostki Armii Krajowej ustawiły się czwórkami lub szóstkami i tworząc długie kolumny, pomaszerowały do ustalonych wcześniej przejść na liniach niemieckich. Żołnierze kroczyli dumnie, z ponurymi twarzami, ale z wysoko podniesionymi głowami. Wszyscy mieli na rękawach swoje biało-czerwone opaski i odznaki z białym orłem. Prowadzono ich pod nadzorem na Dworzec Zachodni, skąd przewożono do Pruszkowa, do Durchgangslager-Dulag 121 (obozu przejściowego).
         Tam Z. Ścibor-Rylski spotkał swego kolegę, por. "Jędrasa", z którym przeszedł długi szlak - jeszcze od czasu Ustianowej, potem walk w 27. Wołyńskiej DP, "Czacie". Zygmunt Jędrzejewski był ranny, chory. Trafił z grupą jeńców do transportu przeznaczonego do wywózki do obozu. Na szczęście udało mu się zbiec. Zakończenia wojny doczekał się w Krakowie.
         Tymczasem ppłk "Radosław" wybrał z najbliższych współpracowników grupę żołnierzy, która miała kontynuować działalność konspiracyjną. "Motyl" wraz z mjr "Witoldem" zgłosili się w Pruszkowie jako cywile na tzw. "jedynkę", tam odnotowano ich "rany" i skierowano do szpitala w Grodzisku Mazowieckim, do którego nie dotarli. Po dwóch dniach znaleźli się w Milanówku. Ppłk Tadeusz Runge "Witold" i mjr Zbigniew Ścibor-Rylski "Motyl" (awans ze starszeństwem 2 października 1944), nadal działali w konspiracji. Przekazywali do Londynu informacje na temat koncentracji wojsk niemieckich, ruchach nieprzyjaciela.
         Po wyzwoleniu Warszawy 17 stycznia 1945 r. przenieśli się do Łowicza. Ten teren znał dobrze "Witold" z czasów przyjmowania zrzutów. Obserwowali sytuację na terenach Polski. Utrzymywali kontakt z "Radosławem" Janem Mazurkiewiczem, który kierował siecią wywiadowczą w okolicach Częstochowy i Krakowa.
         Koniec wojny zastał mjr "Motyla" w Łowiczu. 7 maja 1945 r. zameldował "Radosławowi", że w związku z zakończeniem działań wojennych kończy pracę konspiracyjną i udaje się do Poznania.



Życie powojenne

         Powstanie Warszawskie upadło, jednak w zachodnich i południowych rejonach Polski żołnierze Armii Krajowej starali się kontynuować akcję "Burza", choć było oczywiste, że nie da ona pożądanych rezultatów politycznych. Ogromny i widoczny był udział AK w wyzwoleniu Krakowa. Żołnierze polskiego podziemia uratowali też w ostatniej chwili klasztor Jasnogórski w Częstochowie przed zaplanowanym przez Niemców zniszczeniem.
         Sposób postępowania Rosjan nie uległ zmianie. Działania NKWD wspomagało ustawodawstwo Polski "lubelskiej". 24 sierpnia PKWN wydał dekret rozwiązujący wszystkie konspiracyjne organizacje na terenach wyzwolonych. Tydzień później ustanowiono sądy karne dla zbrodniarzy wojennych i jednocześnie sądy wojskowe - także dla osób cywilnych "zagrażających bezpieczeństwu państwa". 30 października opublikowano bardzo surowy dekret o ochronie państwa.
         Często jednak rozstrzeliwano "wrogów" bez sądu. Najwyższy wymiar kary przysługiwał nawet za to, za co poprzedni okupanci karali łagodniej, np. za posiadanie radioodbiornika. Coraz częściej porównywano NKWD do Gestapo, z tym, że ta pierwsza organizacja, mająca oparcie w miejscowej "władzy", działała znacznie sprawniej. W sumie od lipca do grudnia 1944 roku represjonowano prawdopodobnie kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
         Posuwające się tuż za sowieckimi armiami NKWD z pomocą rodzimych służb bezpieczeństwa, powołanych przez PKWN dekretem z 7 października 1944, dokonywało wszędzie masowych aresztowań wśród ujawniających się żołnierzy AK, których wywożono następnie w głąb ZSRR.
         Zmusiło to wreszcie dowództwo AK i rząd polski w Londynie do podjęcia trudnej decyzji oficjalnego rozwiązania Armii Krajowej. Odpowiedni rozkaz w tej sprawie wydał 19 stycznia 1945 roku gen. Leopold Okulicki ps. "Niedźwiadek", kierując się przede wszystkim troską o szeregowych żołnierzy organizacji, którzy w aktualnej sytuacji narażali się na aresztowanie.
         Niejasne perspektywy międzynarodowe nie pozwalały jednak na całkowitą rezygnację z podziemnej niepodległościowej organizacji wojskowej. Konspiracyjna organizacja wojskowa założona już wiosną 1944 przy Komendzie Głównej AK, przybrała kryptonim "Nie" (od słowa Niepodległość). Jej celem była kontynuacja walki w momencie wkroczenia na ziemie polskie Armii Czerwonej. Wielu oficerów z "Nie" wzięło udział w Powstaniu Warszawskim, potem trafili do niewoli niemieckiej. Po upadku powstania, postanowiono odtworzyć struktury organizacji. Zajął się tym gen. Emil Fieldorf ps. "Nil".
         Postanowiono zachować szkielet Armii Krajowej, złożony z części kadry dowódczej z gen. Leopoldem Okulickim na czele, gen. Emilem Fieldorfem ps. "Nil" i płk Janem Rzepeckim. Fieldorf został w lutym 1945 r. aresztowany, pod zmienionym nazwiskiem, przez NKWD i wywieziony do Rosji. W marcu aresztowano "Niedźwiadka" - Okulickiego i dwa miesiące później, w maju 1945 "Nie" zaprzestała działalności.
         28 marca 1945 r. zostali w Pruszkowie podstępnie aresztowani przez NKWD przywódcy podziemia londyńskiego. Byli wśród nich: wspomniany powyżej L. Okulicki, J. S. Jankowski, A. Bień, S. Jasiukowicz, K. Bagiński, J. Chaciński, E. Czarnowski, S. Mierzwa, K. Pużak, Z. Stypułkowski, F. Urbański, A. Zwierzyński, K. Kobylański, S. Michałowski, J. Stemler- Dąbski oraz A. Pajdak. Przewieziono ich do Moskwy i osadzono na Łubiance.
         Grupa gen. Okulickiego , a przede wszystkim sam generał Okulicki, oskarżona została o przygotowywanie i dokonywanie na tyłach Armii Czerwonej aktów dywersji, których ofiarą padło przeszło stu żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej, a także o utrzymywanie na tyłach wojsk sowieckich nielegalnych radiowych stacji nadawczych, a tego zakazuje prawo.
         Publiczny proces, tzw. proces szesnastu, toczył się w Moskwie w dniach 18 - 21 czerwca 1945 r. Aresztowanych bezprawnie oskarżono i wymierzono karę. Kobylańskiego, Michałowskiego i Stemler-Dąbskiego uniewinniono, proces Pajdaka odbył się oddzielnie. Polacy czuli się zagubieni w powojennej rzeczywistości.
         W Poznaniu Zbigniew Ścibor-Rylski zaczął nowe życie pod zmienionym nazwiskiem. Znając aktualne wydarzenia w Polsce, wiedząc o represjach, jakie spotykały członków Polskiego Państwa Podziemnego, żołnierzy Armii Krajowej, nie ujawnił swojej tożsamości, a także faktu uczestnictwa w Powstaniu Warszawskim. Dzięki temu nie był represjonowany. Nie podjął działalności społecznej i politycznej.
         Znalazł pracę w Biurze Samochodów Remontowanych "Motozbyt". Wówczas nie produkowano jeszcze w kraju samochodów. Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy (UNRRA) oferowała stare pojazdy. Ścibor-Rylski odbierał zużyte samochody, następnie remontowano je w zakładach "Motozbytu" i sprzedawano użytkownikom. Ścibor-Rylski kierował biurem sprzedaży w swoim przedsiębiorstwie. Nie był osobą działającą w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, więc kierownicze stanowisko musiał zwolnić dla bardziej "ideowej" postaci partyjnej.
         Krótko pracował jako kierowca w Poznańskim Przedsiębiorstwie Transportowym. W 1956 roku został inspektorem technicznym w Zjednoczonych Zakładach Gospodarczych INCO. Jego praca polegała na udzielaniu instruktażu zakładania izolacji termicznych, wodnych (wówczas nowości technologicznej w budownictwie) pracownikom firm budowlanych w całym kraju. W Biurze Projektowym INCO pracował do emerytury czyli do 1977 r.
         W międzyczasie, w 1963 r. przeniósł się do Warszawy i zamieszkał z rodziną w Radości. Kontynuował pracę zawodową, wyjeżdżając na delegacje po Polsce, najczęściej do województwa rzeszowskiego.
         W Gdańsku w 1946 r. poznał Zofią Kochańską. Odbierał wtedy z Gdyni 500 samochodów z UNRRY. Siostra Zbigniewa Danusia poprosiła go, by przekazał list znajomej - Zofii Kochańskiej. Zapoznały się w czasie wojny. Danuta Rylska była żoną kpt. Bogdana Piątkowskiego ps. "Dżul", cichociemnego skoczka spadochronowego, żołnierza "Wachlarza" (grupa dywersyjna podległa bezpośrednio Komendzie Głównej AK, wykonywała na szeroką skalę akcji dywersyjnych na zapleczu frontu wschodniego). "Dżul" zginął w marcu 1943 r. w Mińsku.



Kpt. Bogdan Juliusz Piątkowski - "Mak", "Dżul", cc; mąż siostry Zbigniewa Ścibor-Rylskiego - Danuty

         Zofia Rapp-Kochańska vel Maria Springer była asem wywiadu Armii Krajowej. Pracą kurierską zajmowała się od września 1942 r., gdy po raz pierwszy pojechała do Poznania, na teren wcielony do Rzeszy a potem do Berlina. Nawiązała kontakty i przywiozła pierwszorzędne materiały wywiadowcze. W Berlinie uzyskała cenne informacje o niemieckim pancerniku ukrytym w norweskich fiordach za potrójną zaporą podwodnych sieci ochronnych, poznała liczbę załogi, samolotów, kaliber dział. Namówiła do współpracy z wywiadem polskim koleżankę szkolną Wilhelminę Günter.


Zofia Rapp-Kochańska vel Maria Springer

         Od września 1942 jeździła co miesiąc aż do maja 1943 r. Pracowała na najtrudniejszych kierunkach: Berlin, Hamburg, Heidelberg, Hanower, Ludwigshafen, Saarbücken. Była opanowana i odważna. Dzięki Polakom wywiezionym na roboty i zatrudnionym w fabryce "Hannover Stecken", produkującej akumulatory dla łodzi podwodnych, przywiozła dane dotyczące produkcji oraz plany miasta, dzięki nalotowi samolotów alianckich zbombardowano Hanower.
         W marcu 1943 wyszła za mąż za Jana Kochańskiego ("Maćka", "Alojzego", cichociemnego, który dostał po skoku w Polsce przydział do Wywiadu Ofensywnego). Wyjechała z mężem do Lwowa, gdyż przerzucono go do sieci wywiadowczej obwodu. 1 listopada zostali aresztowani. Zosia była wówczas w ósmym miesiącu ciąży. Gestapo wiedziało o jej pracy wywiadowczej. Zaczęto organizować próbę pomocy. Podawano jej do szpitala trochę żywności, środki czystości.
         Wspominana wcześniej "ciotka Antosia" wysłała do Lwowa sędziego Semadeniego, który miał pomóc w wydostaniu Marie Springer. Młoda kobieta uciekła Niemcom dwa tygodnie przed porodem. Z sędzią Semedenim wróciła do Warszawy, tu 4 stycznia 1944r. urodził się jej syn Maciuś. "Ciotka Antosia" zdążyła jeszcze przekazać Janowi Kochańskiemu, uwięzionemu na Pawiaku informację, że ma syna. Jan zginął 16 lutego 1944 r. "Ciotka Antosia" (Michalina Wieszeniewska) i "Agaton" (Stanisław Jankowski, przyjaciel Janka, "Dżula" z cichociemnej ekipy "Kołnierzyków") zostali rodzicami chrzestnymi Maciusia.
         Zofia Kochańska musiała często zmieniać miejsca zamieszkania, gdyż Niemcy nadal ją poszukiwali. Opiekę nad nią nadal sprawowała "ciotka Antosia", która znajdywała dla niej nowe adresy. Jednym z nowych miejsc dla młodej mamy z synkiem było mieszkanie Danusi Rylskiej-Piątkowskiej, wdowie po "Dżulu".
         4 października Zofia wyszła z Warszawy i dostała się do Pruszkowa. Maciek miał 40° gorączki, był chory na odrę. Lekarz dał jej skierowanie do szpitala, ale gdy tylko Zosia znalazła się za bramą obozu, wzięła synka pod pachę i uciekła. Wolała nie być w szpitalu, do którego mieli dostęp Niemcy, gdyż Gestapo miało dobrą pamięć.
         Panie Piątkowska i Kochańska zaprzyjaźniły się i po wojnie nadal utrzymywały ze sobą kontakt. Dzięki temu Zbigniew Ścibor-Rylski poznał Zofię, przekazując list siostry w Gdańsku. W 1948 r. wzięli ślub i razem zamieszkali w Poznaniu przy ulicy Wrocławskiej. Nie mieli potomstwa. W 1963 r. państwo Rylscy przenieśli się z Maćkiem do Warszawy, gdzie w Radości kupili dom na ul. Króla Kazimierza. Zofia Rylska prowadziła warsztat rzemieślniczy w Warszawskiej Spółdzielni "Reflex". Maciej ukończył w 1968 r. Akademię Sztuk Pięknych, wybudował dom w Miedzeszynie i tu zamieszkali obok siebie. Pani Zofia Rylska zmarła w 1999 r.
         Zbigniew Ścibor-Rylski został odznaczony: m.in. Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari (dwukrotnie), Krzyżem Walecznych (dwukrotnie), Krzyżem Partyzanckim, Warszawskim Krzyżem Powstańczym, a także Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta.


Legitymacja nadania Krzyża Walecznych po raz drugi

         1 grudnia 2004 r. został powołany na członka Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari.
         W okresie powojennym Zbigniew Ścibor-Rylski został awansowany do stopnia pułkownika w stanie spoczynku, a 7 maja 2005 r. Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej nadał mu stopień generała brygady.


gen. bryg. Zbigniew Ścibor-Rylski ps. "Motyl"


Działalność kombatancka

         Zbigniew Ścibor-Rylski po przejściu na emeryturę zaczął nawiązywać kontakty z dawnymi kolegami z czasu wojny. Nieformalne spotkania organizował płk Stanisław Książkiewicz ze Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZboWiD), organizacji kombatanckiej działającej w czasach PRL-u. Wkrótce ożyły kontakty "Motyla" z towarzyszami broni z 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK i baonu "Czata 49". Te koleżeńskie spotkania przekształciły się po zmianach w kraju w 1989 r. w społeczną działalność na rzecz ruchu kombatanckiego.
         Gdy Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił 7 kwietnia 1989 r. ustawę o stowarzyszeniach, wówczas Zbigniew Ścibor-Rylski uaktywnił środowisko kombatanckie i w oparciu o ustawę Prawo o Stowarzyszeniach zaczął z kolegami z Zespołu Środowisk Ruchu Oporu Warszawskiego ZBoWiD prace nad powołaniem Stowarzyszenia Żołnierzy Powstania Warszawskiego.
         W tym samym czasie powstała na przełomie sierpnia i września 1989 r. grupa inicjatywna Związku Powstańców Warszawskich (pierwszy prezes Witold Stankiewicz, po zmianie funkcji Ryszard Wagner). Powołanie dwóch organizacji grupujących żołnierzy Powstania Warszawskiego spotkało się z protestem wielu środowisk powstańczych. Rozpoczęto rozmowy z aktywem obu organizacji i po licznych spotkaniach doprowadzono do połączenia tych dwóch organizacji. Odbyło się to w dniu 14 maja 1990 r. przy pełnym aplauzie zgromadzonych żołnierzy Powstania Warszawskiego.
         Podjęta uchwała zobowiązywała wybranie tymczasowych władz do organizacji Związku, jego rozwoju i realizacji wytyczonych zadań. Zachowano nazwę Związek Powstańców Warszawskich. Na zebraniu powołano na funkcję prezesa Zbigniewa Ścibor-Rylskiego, wiceprezesami zostali Tadeusz Stachowiak i Ryszard Wagner. Zbigniew Ścibor-Rylski funkcję tę pełni od 1990 do dzisiaj, z trzyletnią przerwą, gdy prezesem był Kazimierz Leski ps. "Bradl".
         ZPW został zarejestrowany w sądzie w 1993 r., a w 2004 otrzymał status Organizacji Pożytku Publicznego. Siedziba Związku znajduje się na ulicy Długiej 22, tam także od lat jest zorganizowana przez członków ZPW wystawa "Powstanie Warszawskie 1944" (zmienia się tematyka wystaw, np. "Walczące dzielnice Warszawy"). Do czasu otwarcia Muzeum Powstania Warszawskiego było to jedyne miejsce w stolicy, pokazujące żołnierzy Armii Krajowej, działania powstańcze, obraz zniszczeń Warszawy w czasie II wojny światowej.
         Związek zrzesza byłych żołnierzy Powstania Warszawskiego z różnych zgrupowań. Liczy około 4.100 członków . Posiada 10 kół terenowych i 35 środowiskowych. Należy do Porozumienia Organizacji Żołnierzy Armii Krajowej. Celem organizacji jest utrzymywane więzów przyjaźni między powstańcami, organizowanie im i ich rodzinom pomocy i opieki materialnej, zdrowotnej, a przede wszystkim badanie, upowszechnianie i utrwalanie historii Powstania Warszawskiego.
         Związek reprezentuje także interesy członków wobec władz i społeczeństwa. Podejmuje działania zmierzające do nadania żołnierzom Powstania Warszawskiego praw kombatanckich. Zarząd Główny zajmuje się weryfikowaniem stopni wojskowych, odznaczeń, a także awansowaniem, nadawaniem odznaczeń.
         ZPW inicjuje, organizuje działalność wydawniczą i popularyzatorską w zakresie popierania szeroko pojętej historii Powstania Warszawskiego oraz martyrologii jego żołnierzy. ZPW od sierpnia 1990 r. wydaje "Powstańca Warszawskiego", Biuletyn Informacyjny Związku Powstańców Warszawskich (kwartalnik). Stanowi on swoiste zwierciadło życia Związku. Redaktorem naczelnym biuletynu jest Jolanta Kolczyńska ps. "Klara" (jedna z inicjatorek powołania Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944, pierwszy jego prezes, obecnie prezes honorowy SPPW).
         Członkowie ZPW gromadzą materiały archiwalne dotyczące Powstania Warszawskiego i jego żołnierzy. Biorą udział w konferencjach historyków, spotkaniach ze świadkami historii Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944, z młodzieżą szkolną. Prowadzą z nauczycielami różne projekty, a w związku z tym podejmują różne inicjatywy, np. przeprowadzają młodzież szkolną przez miejsca dawnych barykad na Starym Mieście, pokazują włazy kanałów, spacerują wśród mogił powstańczych na Powązkach Wojskowych. Współpracują z harcerstwem. Przyjmują delegacje z podobnych w swej działalności stowarzyszeń z innych państw.
         Zbigniew Ścibor-Rylski należał do grupy inicjatywnej powstania Muzeum Powstania Warszawskiego, był w składzie Rady Honorowej Budowy Muzeum. Z. Ścibor-Rylski ps. "Motyl" udziela się także w Związku Kleeberczyków Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" oraz w Związku 27. Wołyńskiej Dywizji AK.


Zbigniew Ścibor-Rylski ps. "Motyl" - działacz kombatancki

         Generał "Motyl" bierze udział uroczystościach państwowych, rocznicowych Powstania Warszawskiego, chętnie spotyka się z historykami, młodym pokoleniem, często udziela wywiadów dziennikarzom, studentom Uniwersytetu Warszawskiego, Instytutu Historycznego, a na co dzień zajmuje się działalnością statutową Związku.



biografia opracowana przez Marię Poprawę
na podstawie jej pracy dyplomowej

redakcja: Maciej Janaszek-Seydlitz

<





Copyright © 2009 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.