They kept you, little son, from dreams

Krzysztof Kamil Baczynski poems


         The belowe poems are presented here thanks to the courtesy of Professor Bill Johnston, the translator of Baczynski's poetry. His translations of these and forty other Baczynski's poems were published as "White Magic and Other Poems" a bilingual edition





Krzysztof



  To my parents


   And so this is all you have, then.
  I was like the linden's rustle;
  Krzysztof was the name I was given,
  and my body-so very little.

  And up to my knees in the dazzle,
  like the saint, I was to bear the Lord across
  a river of animals, sand, people,
   wading in earth to my knees.

  Why such a name for a child?
  Why wings shaped in this way, mother?
  Why a struggle, father, for such a fault?
  The earth wet and bloody from my tears.

  "He'll bear it all," you thought, mother:
  "he'll name the pain, bring understanding,
  raise within me what's fallen; o flower-
  you said-bloom with the fire of meanings."

  Father, it's hard at the war.
  You said in your longing, your pain
  for earth: "You'll not know human scorn,

  Why should a child need such faith, and why
  a legacy like a house of flames?
  Before twenty years have gone by,
  life will die in his glittering hands.

  And why a mind like a pine-tree, too high
&  the crown as the cut trunk crashes?
  And how can the road run so straightly,
  when the clumsy heart is all ashes?

  Mother, I cannot name, the pain is too great,
  death strikes too powerfully from every side.
  Love-mother, I no longer know if it is;
  From far away my flared nostrils smell God.

  Love-what will it give firth to-hatred, streams of tears.

  Father, I carry my gun in my jacket;
  in the dark night I fight while the faiths all fade.
  Father-like you-apart from freedom
  maybe nothing else matters, or maybe my deed.

  Day and night, mother, father, I'll endure
  in the rifle-fire, I, soldier, poet, dust of time.
  I'll go on-this I have from you: I do not fear
  death, as I bear desires like burned roses in my arms.

    July 30, 1943




         Rodzicom


         A otóż i macie wszystko.
         Byłem jak lipy szelest,
         na imię mi było Krzysztof,
         i jeszcze ciało - to tak niewiele.

         I po kolana brodzący w blasku
         ja miałem jak święty przenosić Pana
         przez rzekę zwierząt, ludzi, piasku,
         w ziemi brnąc po kolana.

         Po co imię takie dziecinie?
         Po co, matko, taki skrzydeł pokrój?
         Taka walka, ojcze, po co - takiej winie?
         Od łez ziemi krwawo mi, mokro.

         Myślałaś, matko: "On uniesie,
         on nazwie, co boli, wytłumaczy,
         podźwignie, co upadło we mnie, kwiecie,
         - mówiłaś - rozkwitaj ogniem znaczeń".

         Ojcze, na wojnie twardo,
         Mówiłeś pragnąc, za ziemię cierpiąc:
         "Nie poznasz człowieczej pogardy,
         udźwigniesz sławę ciężką".

         I po cóż wiara taka dziecinie,
         po cóż dziedzictwo jak płomieni dom?
         Zanim dwadzieścia lat minie,
         umrze mu życie w złocieniach rąk.

         A po cóż myśl taka jak sosna,
         za wysoko głowica, kiedy pień tną.
         A droga jakże tak prosta,
         gdy serce niezdarne - proch.

         Nie umiem, matko, nazwać, nazbyt boli,
         nazbyt mocno śmierć uderza zewsząd.
         Miłość, matko - już nie wiem, czy jest.
         Nozdrza rozdęte z daleka Boga wietrzą.

         Miłość - cóż zrodzi - nienawiść, struny łez.

         Ojcze, broń dźwigam pod kurtką,
         po nocach ciemno - walczę, wiary więdną.
         Ojcze -jak tobie - prócz wolności może i dzieło,
         Może i wszystko jedno.

         Dzień czy noc - matko, ojcze - jeszcze ustoję
         w trzaskawicach palb, ja żołnierz, poeta, czasu kurz,
         Pójdę dalej - to od was mam: śmierci się nie boję,
         dalej niosąc naręcza pragnień jak spalonych róż.

    30 lipiec, 1943



    

Parents of Krzysztof



         Love poem


         In your hair's torrent, your mouth's river, in
         the forest dark as evening
         a vain summoning,
         a plash in vain.

         I'll enwrap yet in dusk, in night's rose-flower
         and as branch, scrap, or gesture, the world will turn,
         then it will mutely stagger,
         pass through the eyes like a blur
         and I'll say: not being-I am.

         Flowing into you still, and bearing your reflection
         in pupils, or like a tear from eyelids hanging,
         I'll hear in you silver seas etched by a dolphin,
         like sleep inside the shell of your body ringing.

         Or in a grove, where you are
         a birch tree, pure white air
         and the milk of daylight,
         a huge barbarian,
         bearing a thousand centuries
         I'll burst with the copse's noise
         into your branches, birdlike.
         Dedication:
         one day-and a whole age in which to long,
         one gesture-and endless storms at once come crashing,
         one step-and here you are, and you alone
         each time-a spirit waiting in the ashes.

         To my darling Basia-Krzysztof

    February 2, 1942



         Erotyk


         W potoku włosów twoich, w rzece ust,
         kniei jak wieczór - ciemnej
         wołanie nadaremne,
         daremny plusk.

         Jeszcze w mroku owinę, tak jeszcze różą nocy
         i minie świat gałązką, strzępem lub gestem,
         potem niemo się stoczy,
         smugą przejdzie przez oczy
         i powiem: nie będąc - jestem.
         Jeszcze tak w ciebie płynąc, niosąc cię tak odbitą
         W źrenicach lub u powiek zawisłą jak łzę,
         Usłyszę w tobie morze delfinem srebrnym ryte,
         W muszli twojego ciała szumiące snem.

         Albo w gaju, gdzie jesteś
         brzozą, białym powietrzem
         i mlekiem dnia,
         barbarzyńcą ogromnym,
         tysiąc wieków dźwigając
         trysnę szumem bugaju
         w gałęziach twoich - ptak.

         Dedykacja:
         Jeden dzień - a na tęsknotę - wiek,
         Jeden gest - a już orkanów pochód,
         Jeden krok - a otoś tylko jest
         W każdy czas - duch czekający w prochu

         Mojej najdroższej Basi - Krzysztof

    2 luty 1942



Basia




         Night

         To Basia

         Madonna of mine, full of sin,
         framed in sleep as in a cracked looking-glass.
         A close night, on your shoulders the rock of the stars
         and the terror that like you is undying.

         Madonna of mine, conceived in sin,
         these are not trespasses that want for tears.
         Night, curled like a beast in the lap of fear,
         night, that remembers everything.

         The mouth is bitter and dry, like stalks
         burned while they're still young,
         eyes by fire made barren,
         a golden nut.

         How to prise it from the husk of reveries?
         After decease, how can faith by created?
         I'm like the glow that you radiate,
         which stinks like the earth in returning seas.

         Madonna, with what will you save me from night?
         With a curve of your lips will you bring back the child?
         Will you let yourself through me be rolled by waterfalls,
         By flowers, and by dreams that circle about?

         Make the unmistakeable gesture, give name
         to the cold winds that pour out of pitchers
         a liquid like a flame.
         Today's night, and I wake before I've matured
         in the mirrors of your tears.


    March 28, 1942

    Stawisko


         Noc

         Basi

         Madonno moja, grzechu pełna,
         w sen jak w zwierciadło pęknięte wstawiona.
         Duszna noc, kamień gwiazd na ramionach
         i ta trwoga, jak ty - nieśmiertelna.

         Madonno moja w grzechu poczęta,
         to nie są winy, którym łez brak.
         Noc jak zwierzę zatulona w strach,
         noc, która zawsze pamięta.
         Usta są gorzkie i suche, do łodyg
         spalonych tak młodo podobne,
         oczy ogniem niepłodne -
         złoty orzech.

         Czym łuskać z zamyślenia?
         Wiarę uczynić po zgonie?
         Jestem jak blask twój, co tonie
         W morzach powrotnych jak ziemia.

         Madonno, czym mnie wybawisz od nocy?
         Czy dziecko przywrócisz wygięciem warg w dół?
         Snom kolistym, kwiatom, wodospadom
         dasz się przeze mnie toczyć?

         Uczyń ruch nieomylny, daj nazwanie
         wiatrom chłodnym, które z dzbanów leją
         płyn, co jak płomień jest.
         Dziś noc i budzę się, zanim dojrzeję
         w lusterkach twoich łez.


    28 marzec 1942
    Stawisko


Together



Elegy


They kept you, little son, from dreams like trembling butterflies,
they wove you, little son, in dark red blood two mournful eyes,
they painted landscapes with the yellow stitch of conflagrations,
they decorated all with hangmen's trees the flowing oceans.

They taught you, little son, to know by heart your land of birth
as you were carving out with tears of iron its many paths.
They reared you in the darkness and fed you on terror's bread;
you traveled gropingly that shamefulest of human roads.

And then you left, my lovely son, with your black gun at midnight,
and felt the evil prickling in the sound of each new minute.
Before you fell, over the land you raised your hand in blessing.
Was it a bullet killed you, son, or was it your heart bursting?

    March 20, 1943


  Elegia

  Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
  Haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
  Malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
  Wyszywali wisielcami drzew płynące morze.

  Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,
  Gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami,
  Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,
  Przemierzałeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.

  I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
  I poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.
  Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
  Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?

  20 marzec, 1943


Dead young soldier




         Generation


         The wind whips the trees to foam. The earth
         has matured. Corn-spikes raise heavy bellies
         And only the clouds, rapaciously-
         like fingers or hairs-cross into the darkness.

         The earth is brimming with fruits, and boils
         like a giant bowl in plenitude.
         Yet from the spruces standing outside
         hangs a severed head that haunts like a cry.

         The flowers are drops of honey that burst
         compressed by the swollen earth; underground,
         bodies twisted like roots are crammed
         alive beneath an unlit vault.

         Huge skies drone overhead. People
         call out in oppressive dreams like cages.
         We have pursed lips and wolflike faces,
         watching by day and listening by night.

         Underground, streams are heard carving their way,
         while blood gathers in the veins of silence;
         the roots draw up blood, and from the leaves
         a red dew falls. And the distances sigh.

         We learned our lesson. There is no mercy.
         By night come dreams of the brother who died,
         his eyes put out while he still was living,
         beaten until his bones were all broken,
         deep and painful the chisel's carving,
         his eyes bulging like bubbles with blood.

         We learned our lesson. There is no conscience.
         buried by fear, we live in pits;
         in terror we carve out our dark loves,
         statues of ourselves-evil troglodytes.

         We learned our lesson. There is no love.
         How could we then escape into darkness
         from the sail of the nostrils sniffing us out,
         from the staves and hands in their spreading net,
         when the mothers and children would never come back
         to the hollowed out pod of an empty heart.

         We learned our lesson. One must forget,
         so as not to die imagining it all.
         We rise in the dark and slippery night.
         We look for the heart, take hold of it, strain
         our ears: the pain will be extinguished,
         But stone-yes, a rock-will still remain.

         And so we stand on tanks and on trucks,
         on aeroplanes and in the rubble,
         where the serpent of silence will crawl over us,
         where the ice-cold torrent will cleanse us, not knowing
         if time is standing still or flowing.
         Like foreign cities dug from the depths,
         human strata turning to ashes
         lying on their backs or standing straight,
         not knowing whether we are the pages
         of a fire sculpted Iliad in shimmering gold,
         whether, if only from pity, they,'' build
         a cross over our grave.


    July 22, 1943



         Pokolenie


         Wiatr drzewa spienia. Ziemia dojrzała.
         Kłosy brzuch ciężki w górę uniosą
         i tylko chmury - palcom czy włosom
         podobne - suną drapieżnie w mrok.

         Ziemia owoców pełna po brzegi
         kipi sytością jak wielka misa.
         Tylko ze świerków na polu zwisa
         Głowa obcięta strasząc jak krzyk.

         Kwiaty to krople miodu - tryskają
         ściśnięte ziemią, co tak nabrzmiała,
         pod tym jak korzeń skręcone ciała,
         żywcem wtłoczone pod ciemny strop.

         Ogromne nieba suną z warkotem.
         Ludzie w snach ciężkich jak w klatkach krzyczą.
         Usta ściśnięte mamy, twarz wilczą,
         czuwając w dzień, słuchając w noc.

         Pod ziemią drążą strumyki - słychać -
         krew tak nabiera w żyłach milczenia,
         ciągną korzenie krew, z liści pada
         rosa czerwona. I przestrzeń wzdycha.

         Nas nauczono. Nie ma litości.
         Po nocach śni się brat, który zginął,
         Któremu oczy żywcem wykłuto,
         Któremu kości kijem złamano;
         I drąży ciężko bolesne dłuto,
         Nadyma oczy jak bąble - krew.

         Nas nauczono. Nie ma sumienia.
         W jamach żyjemy strachem zaryci,
         w grozie drążymy mroczne miłości,
         Własne posągi - źli troglodyci.

         Nas nauczono. Nie ma miłości.
         Jakże nam jeszcze uciekać w mrok
         przed żaglem nozdrzy węszących nas,
         przed siecią wzdętą kijów i rąk,
         kiedy nie wrócą matki ni dzieci
         w pustego serca rozpruty strąk.

         Nas nauczono. Trzeba zapomnieć,
         Żeby nie umrzeć rojąc to wszystko.
         Wstajemy nocą. Ciemno jest, ślisko.
         Szukamy serca - bierzemy w rękę,
         nasłuchujemy: wygaśnie męka,
         ale zostanie kamień - tak - głaz.,

         I tak staniemy na wozach, czołgach,
         na samolotach, na rumowisku,
         gdzie po nas wąż się ciszy przeczołga,
         gdzie zimny potop omyje nas,
         nie wiedząc: stoi czy płynie czas.
         Jak obce miasta z głębin kopane,
         popielejące ludzkie pokłady
         na wznak leżące, stojące wzwyż,
         nie wiedząc, czy my karty iliady
         rzeźbione ogniem w błyszczącym złocie,
         czy nam postawią, z litości chociaż,
         nad grobem krzyż.


    22 lipiec, 1943






        



Katarzyna Ostap-Tomann

Maciej Janaszek-Seydlitz



Copyright © 2004 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.