Powstańcze relacje świadków

Powstańcze wspomnienia Henryka Stanisława Łagodzkiego

Barykada na Wroniej





Henryk Stanisław Łagodzki,
ur. 15.07.1927 w Warszawie
żołnierz Armii Krajowej
ps. "Hrabia", "Orzeł"
zgrupowanie "Chrobry II", 1 batalion, 2 kompania, 1 pluton
Stalag IV b, nr jen. 305785





         Było to w pierwszej połowie września 1944 r. Miałem wtedy wartę na drugim piętrze. Był to duży pokój, którego okna wychodziły na wąską w tym miejscu ulicę Wronią. Budynek narożny Prosta róg Wroniej był mocniej wysunięty w stronę jezdni. Budynek ten przeszkadzał Niemcom i systematycznie próbowali go zniszczyć aby odsłonić fronton budynku Pańska 108 od strony ul. Wroniej. Z okien od strony Wroniej była utrudniona obserwacja w kierunku Łuckiej i Towarowej. W związku z powyższym dowództwo zdecydowało o wybiciu w ścianie szczytowej budynku otworu obserwacyjno-obronnego o wymiarach 60x60 cm od strony ul. Prostej. Na Prostej przy Wroniej w pierwszych dniach powstania została zbudowana barykada, która składała się z olbrzymich pni drewnianych, bruku, płyt chodnikowych i różnych sprzętów. Barykada ta stanowiła przeszkodę nie do pokonania zarówno dla czołgów jak i dla piechoty. Wielokrotnie nieprzyjaciel polewał ją benzyną i próbował rozbić z czołgu, ale bezskutecznie. W trochę zmienionym stanie ciągle trwała tak jak i narożnik wysuniętej, przylegającej do barykady spalonej i rozbitej kamienicy. Niemcy nie rezygnowali w dalszym ciągu z prób jej zlikwidowania.
         Był pogodny jasny dzień. Po obu stronach barykady panował spokój. Nic nie zapowiadało zbliżającego się ataku nieprzyjaciela. Nagle usłyszałem warkot zbliżającego się czołgu, gwar ludzkich głosów i nawoływania w języku niemieckim. Ostrożnie wyjrzałem przez otwór obserwacyjny i zamarłem z przerażenia. Ujrzałem dużą grupę ludzi z białymi opaskami, mężczyzn i kobiety, którzy rozbierali barykadę odciągając na bok kłody drzewa, odrzucają płyty chodnikowe i kamienie. We wnękach domu stali ukryci esesmani z bronią gotową do strzału i krzyczeli do przerażonych cywilów, że za wolno pracują. W pewnej odległości za nimi stał czołg a za nim ukryci fizylierzy - bestie w ludzkim ciele. Przez pewien czas panowała głęboka cisza, strzały z obu stron ucichły, nawet i ja na pewien czas wstrzymałem oddech.
         Słychać tylko było wrzaski ukrytych esesmanów przynaglających powoli pracujących do większego wysiłku. Co robić, co robić, ta sytuacja mnie przerażała. Musiałem decydować, nie było chwili do stracenia. Nie miałem się kogo poradzić, byłem sam. Strzelać czy nie strzelać do swoich. Nagle ciszę przerwał huk wystrzałów, rozpoczął się ogień z naszej strony, tylko przez pewien czas byliśmy niezdecydowani. Najlepszy ostrzał i pole widzenia miałem ja. Trochę z boku i dobrze ukryty mogłem bezkarnie razić nieprzyjaciela. Już w trakcie walki, jak się później okazało, koledzy z naszej placówki znaleźli się wszędzie. Byli na dachu budynku, w oknach od strony ulicy, w załamaniach murów.
         W pierwszej chwili nie wiedziałem co robić, strzelać, nie strzelać. Przecież to Polacy, wielu może zginąć, ale z drugiej strony nie można było pozwolić na rozebranie barykady, która oparła się tylu atakom i wpuścić czołgi do Śródmieścia. Zdecydowałem się. Zacząłem strzelać ze swego zdobycznego kb. Celowałem przed lub za człowiekiem a tu ludzie padają i nie ruszają się. Byłem przerażony. Nagle zauważyłem wychylającego się zza muru esesmana grożącego słaniającej się na nogach ze strachu i zmęczenia kobiecie. Biorę go na muszkę, dostał, usłyszałem krzyk bólu, jest już spokojniejszy. Cywile zakładnicy widząc co się dzieje zaczynają kryć się pod murem i w okienkach suteryn nie zważając na grożące im ze strony niemieckiej niebezpieczeństwo - są wzięci w dwa ognie. Ogień z obu stron gęstnieje, ze strony niemieckiej odezwał się cekaem ustawiony na chodniku i osłonięty przez czołg. Cekaem z czołgu wstrzeliwuje się w dostępne w polu widzenia nasze punkty ogniowe. W pobliżu mnie również padają kule wybijając trochę muru. Nic mi nie mogą zrobić, jestem z boku a jednocześnie mam dobre pole widzenia.
         Nagle ogień milknie jak ręką uciął, aż dzwoni w uszach. Tylko na jezdni leży kilku zabitych. Cekaem wycofuje się z pola mojego widzenia, czołg zaczął się cofać, fizylierzy skryli się w bramach domów. Atak został odparty. W wielu miejscach ukazują się głowy obrońców, wszyscy się cieszą. Nagle patrzymy nie wierząc własnym oczom jak rzekomo zabici podrywają się z ziemi i kryją się we wnęce narożnego domu. Odetchnąłem z ulgą, stał się cud. Tylko w załamaniu muru pozostał zabity esesman.
         Po chwili następuje znów huraganowy ogień ze strony niemieckiej, ale bezładny i nie zorganizowany. Odległość od naszej placówki jest za duża. Obserwuję co się dziej na przedpolu, z naszej strony coraz rzadziej padają strzały. Czołg powoli wycofuje się na bezpieczną odległość. Fizylierzy także cofają się pod jego osłoną. Mają chyba kilku zabitych i rannych. Polacy z białymi opaskami nie są w stanie przebiec na naszą stronę. Widzę jak na wyraźne rozkazy esesmanów kierują się w stronę ulicy Towarowej. Barykada jest ocalona. Radość nasza nie ma granic.
         Przybiegają do mnie koledzy, żeby zobaczyć czy żyję, wszystko w porządku, z naszej strony nikt nie został nawet ranny. Obserwacja ul. Prostej z mojego punktu nie daje nadziei, że wszystko się skończyło. Chociaż próba rozebrania barykady i atak nie powiodły się, Niemcy nie rezygnują. Jak się później przekonałem dokładnie znali nasz punkt obserwacyjny dający wgląd i możliwość ostrzału wzdłuż ul. Wroniej w kierunku Łuckiej i Grzybowskiej. Z tego kierunku często pojawiał się czołg ostrzeliwujący nasze placówki. Niemcy coś planują. Widzę z daleka podjeżdżający drugi czołg, czyżby powtórny wzmocniony atak? Nie widać jednak piechoty niemieckiej ani towarzyszących jej Kałmuków, jeszcze gorszych od Niemców. Czołgi ruszają powoli w stronę barykady. Wszyscy wracają na stanowiska, amunicja została uzupełniona przez łączników. Przygotowujemy się do walki czując jakiś podstęp ze strony Niemców. Ja pozostaję na swoim stanowisku, nie dostałem zmiany. Podczas gdy my czyniliśmy przygotowania do odparcia kolejnego ataku czołgi jeden za drugim zbliżyły się do barykady ustawione tak by móc strzelać równocześnie w naszym kierunku. Czyżby chciały sforsować przeszkodę? Nie, słychać tylko zgrzyt obracanej w naszym kierunku lufy. Następnie powoli, z pedantyczną dokładnością wstrzeliwują się w nasza oficynę budynku Pańska 108.
         Zaczynają od górnych pięter. Podcinają, kruszą mury nośne. To jest majstersztyk. Znają się na tym, widać nie jedną kamienicę w ten sposób zniszczyli. Gdy już górne ściany zostały dokładnie rozbite, kierują działa na wysokość powyżej I-go piętra. Tu bili znacznie dokładniej, raz koło razu kruszyli grube mury nośne, by później jednym celnym strzałem zwalić całą oficynę.
         Cała załoga naszej placówki przyglądała się temu z bezsilnością, a w najgorszej sytuacji byłem ja. Byłem teraz prawie na linii ognia dział czołgowych. Pociski przelatywały tuż koło mnie. Mógłbym je chwytać w rękę gdyby to było możliwe. Nasi chłopcy nie dawali jednak za wygraną. Co jakiś czas widziałem drobne postacie z butelkami benzyny. Starali się z bliskiej odległości podpalić czołgi, ale nie było to możliwe ze względu na dużą odległość i brak osłony. Jednak butelki z benzyną docierały do celu, granaty rwały się w pobliżu czołgów. Nagle słychać okrzyk radości. Jeden z czołgów pali się. Zgrzyt gąsienic rwących bruk wskazuje, że zaczyna się cofać, przestał strzelać. Niemcy próbują go gasić. Nawet im się udaje. Mimo to wycofuje się, ma uszkodzoną wieżyczkę. Widać coraz więcej chłopców z butelkami. Podpalili barykadę. Kłęby dymu snują się nisko nad ziemią, chłopcy są więc niewidoczni dla nieprzyjaciela.
         Drugi czołg też się cofa, nadal jednak celnie strzela. Wszystko do dokładnie obserwuję. Cofnął się tylko kilka metrów, tak aby mu nie mógł zaszkodzić ogień płonącej barykady ani nie mogły dotrzeć butelki z benzyną. Siecze teraz wściekle z karabinu maszynowego do niewidocznych w dymie powstańców. Chciałbym rzucić się do walki, nie mogę jednak zostawić posterunku. Czekam na zmianę, powinna już być. Chłopcy są zajęci, muszę więc tkwić tu bezczynnie. Chociaż nie do końca, co chwilę wpada do mnie łącznik po informacje co się dziej na przedpolu. To dowódca plutonu przez łączników kieruje skutecznie obroną naszej placówki. Nieugięta postawa obrońców barykady i całej naszej placówki nie pozwoli na wdarcie się czołgów do Śródmieścia.
         Nagle olbrzymi huk walących się murów. Kłęby białego pyłu przysłoniły widok. To zwaliła się oficyna. W tym czasie dostałem zmianę. Na posterunku zmienił mnie "Moneta". Nie mógł przyjść wcześniej bo brał udział w akcji na parterze, ratował palące się sklepy. Krótko omówiliśmy sytuację i szybko zbiegłem po schodach na dół. Sytuacja diametralnie się zmieniła. Sterty gruzu zasłaniały wyjście na podwórze. Biały pył jeszcze nie opadł, wdzierał się wszędzie, wpadał do oczu, które obficie łzawiły. Z oficyny słychać było rozpaczliwe krzyki o pomoc w języku polskim i żydowskim. Na pierwszym piętrze w oficynie było kwatermistrzostwo. Powstaniec Żyd trwał na swym posterunku na piętrze. Nie opuścił go podczas ostrzału z czołgu i sufit drugiego piętra przywalił mu nogi. Wszyscy biegli w kierunku oficyny by ratować wzywającego pomocy. Gdy pył zaczął opadać pobiegłem z innymi i ja.
         Nieludzkim wysiłkiem zaczęliśmy odwalać zwały murów zagradzające wejście na klatkę schodową od strony podwórza a następnie belki i deski zalegające podest zwalonej oficyny. Jak się okazało klatka schodowa była cała, ale zawaliły się lokale od pierwszego do czwartego piętra. Nadal trwał ostrzał. Zjawiły się sanitariuszki z noszami i opatrunkami. Krzyk żydowskiego powstańca nie ustawał. Miał przygniecione nogi powyżej kostek wielką płytą drewnianego stropu. Trzeba było umiejętnie i ostrożnie podważać olbrzymimi belkami cały strop by powoli wysunąć zmiażdżone stopy. Udało się. Sanitariuszki troskliwie ułożyły go na noszach, dostał zastrzyk przeciwbólowy. Nasza natychmiastowa pomoc ocaliła go od kalectwa.
         W czasie akcji ratunkowej kilkakrotnie wchodziłem na I-sze piętro i schodziłem na dół. Gdy opadł kurz i poprawiła się widoczność Niemcy zaczęli powtórnie wstrzeliwać się w oficynę chcąc uniemożliwić ratunek i pomoc. Wbiegając na piętro poczułem nagle silny ból w lewej nodze powyżej kostki. Zostałem ranny już trzeci raz od wybuchu powstania. Po zatamowaniu krwi sanitariuszki założyły mi prowizoryczny opatrunek a ja kontynuowałem akcje ratowniczą. Odłamek tkwi mi w nodze do dzisiejszego dnia.
         Walka powoli dobiegała końca. Po stronie nieprzyjaciela było kilku zabitych i rannych. Widzieliśmy jak pod silnym ostrzałem znoszono ich z pola walki. Po naszej stronie obyło się bez strat nie licząc jednego ciężko rannego i mnie lżej rannego.
         Barykada została uratowana.

Henryk Stanisław Łagodzki


      Henryk Stanisław Łagodzki,
ur. 15.07.1927 w Warszawie
żołnierz Armii Krajowej
ps. "Hrabia", "Orzeł"
zgrupowanie "Chrobry II", 1 batalion, 2 kompania, 1 pluton
Stalag IV b, nr jen. 305785





Copyright © 2005 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.