Powstańcze relacje świadków

Mój Mokotów 1944



Wojciech Militz ur. 1926 r.
pseudonim "Bystry"
żołnierz AK, strzelec
kompania B-3
batalion "Bałtyk" pułk "Baszta"


         Mokotów wyglądał inaczej niż dziś. Miał dwie główne osie: Aleję Niepodległości, która była wtedy wyznaczona ale nie zabudowana, a jeśli zabudowana to na początku od ul. Rakowieckiej i coraz bardziej nikła w polu i oś najstarszą - Puławską, która numerację domów zaczyna odwrotnie niż inne warszawskie ulice - od Placu Unii Lubelskiej. Można też za oś uznać ul. Belwederską przechodzącą w Al. Sobieskiego. Mniejsze znaczenie, ale dla powstańców istotne, miała na południu ul. Czerniakowska przechodząca w Sadybę.
         Jeśli chodzi o zabudowę to poza Puławską i częścią Al. Niepodległości reszta dzielnicy miała w większości zabudowę niską. W latach trzydziestych powstało na Mokotowie sporo nowoczesnych willi. Przy Puławskiej zachowały się rudery do 1941 r. zamieszkałe w części przez ludność żydowską. Istniały tu niewielkie zakłady i warsztaty rzemieślnicze.
         Z północy na południe biegła starowiślana skarpa, która miała znaczenie w czasie walk. Południowa granica Mokotowa przechodziła w pola uprawne, co powodowało że Mokotów w czasie Powstania nie umierał z głodu, choć w drugiej połowie Powstania i pod koniec nie było łatwo. Można było dla wojska i dla ludności cywilnej, ryzykując czasami życiem, zebrać trochę ziemniaków, pomidorów itp.
         Powstańczy Mokotów był o wiele większy niż administracyjny zasięg dzielnicy uwzględniając wszystkie walki i wypady, z dużym przybliżeniem można powiedzieć, że powstańczy Mokotów obejmował również tereny dzisiejszego Ursynowa i Wilanowa. Cały ten obszar w czasie konspiracji i przygotowań do Powstania był Obwodem V, który dzielił się na poszczególne rejony.
         Rejon w schemacie przygotowania walk i prac konspiracyjnych miał ważne znaczenie w czasie okupacji, natomiast w praktyce w czasie walk powstańczych na Mokotowie te rejony nie miały większego znaczenia, w dużej mierze były zdominowane przez przydzielone walczące tam oddziały Armii Krajowej o konkretnej nazwie i zadaniu.
         Jedynym wyjątkiem był tzw. 6 rejon, który od Rakowieckiej do Wyścigów Konnych na południu i Al. Niepodległości do skarpy wiślanej czy do ul. Puławskiej (strony wschodniej) przydzielony "Baszcie".
         "Baszta" jako pułk miała na swoim terenie przydzielone odpowiednie działania w rejonie miejsc koncentracji, cele do zdobycia. O pozostałych rejonach można powiedzieć, że na północy czyli na wysokości pl. Unii Lubelskiej od strony Pola Mokotowskiego w rejonie 4 dominowało Zgrupowanie "Zygmunta". Potem był rejon 3 maleńki, wciśnięty pomiędzy pl. Unii Lubelskiej i al. Szucha gdzie była dzielnica niemiecka. Dalej rejon 1 sięgał aż do Szwoleżerów na południu, rejon 2 to obszar Sielc. Rejon 5 na wschód od Puławskiej obejmował dzisiejszą Sadybę. Taki był z grubsza podział na rejony Obwodu V.
         Rzeczą charakterystyczną dla V Obwodu był fakt dużego nasycenia placówkami niemieckimi. Zwłaszcza teren z zachodu na wschód wzdłuż ul. Rakowieckiej i przechodzący przez pl. Unii Lubelskiej, Łazienki i Szwoleżerów aż do Wisły był zajęty przez jednostki niemieckie i to dość potężne. Na tej linii gromadziły się różne oddziały niemieckie, SS, przeciwlotnicze, dość mocno obsadzone więzienie na Rakowieckiej, szkoła SGH, SGGW. W ogóle budynki szkół na Mokotowie stanowiły oparcie dla różnych placówek niemieckich.
         Idąc w głąb Mokotowa takim pierwszym dużym bastionem była szkoła rękodzielnicza na rogu ul. Narbutta i Kazimierzowskiej. W większości te obiekty miały swoje kryptonimy np. ta szkoła miał kryptonim "Basy". Na Narbutta pod 14 kolejna była szkoła powszechna obsadzona przez Niemców. Cały obszar północny był bardzo obsadzony i umocniony. Natomiast na południu były mocno obsadzone i bronione wyodrębnione obiekty np. Fort Mokotowski przy ul. Racławickiej.
         Z jednej strony ulicy w sąsiedztwie fortu było wiele budynków pobudowanych przez warszawskich notabli a w czasie okupacji zajętych przez wysokich oficerów niemieckich, przy okazji każdy z nich miał przy sobie do ochrony sporą jednostkę. Fort Mokotowski był praktycznie nie do zdobycia, co potwierdziła całkowita klęska kompanii O-1 w pierwszym dniu Powstania.
         Na ul. Woronicza była szkoła, nosząca dziś imię Królowej Jadwigi, która dała się nam mocno we znaki i która miała duże znaczenie dla walk na Mokotowie. Inna szkoła na ul. Różanej miała mniejsze znaczenie. Były palcówki niemieckie w nowoczesnych domach Wedla przy ul. Puławskiej przy Madalińskiego. Przy ul. Dworkowej była żandarmeria - stacjonowali tam żandarmi rekrutowani z ludności krajów podbitych na wschodzie Europy. Na ul. Willowej była placówka niemieckiej policji, a w takich miejscach jak klasztor na Służewie i wszystkie południowe forty stacjonowały dobrze uzbrojone jednostki niemieckie.
         Mokotów miał jedno z ważniejszych zadań w Powstaniu - była to osłona całego Powstania od południa. Na Mokotowie walczyło prawie 6.000 ludzi. Na początku oczywiście było o wiele mniej. Przykładowo pułk "Baszta" mając stan wyjściowy ok. 2.200 żołnierzy zmobilizował 1.965 żołnierzy. Pułk w całości składał się z trzech batalionów: wspomnianego już bat. "Bałtyk", bat. "Karpaty" i bat. "Olza". Każdy batalion miał trzy kompanie, jedynie w bat. :Karpaty" była czwarta kompania łączności tzw. K-4. Ja byłem w kompanii B3 batalionu "Bałtyk".
         W pierwszym dniu Powstania właściwie żadnego z wymienionych wcześniej obiektów nie udało się zdobyć. Nawet "Baszta", która była stosunkowo najlepiej uzbrojona i zmobilizowana nie zdobyła w 1-ym dniu wyznaczonych celów. Inne oddziały, takie jak Dywizjon Szwoleżerów, dywizjon 7 pułku ułanów "Jeleń", grupa artyleryjska "Granat", dywizjon Artylerii Konnej, po nieudanych atakach, nie zmobilizowanych w pełnych składach dołączyły do "Baszty".
         Sadyba właściwie prawie nie podjęła walk. Nie miała na to dostatecznych sił. Natomiast jeden z batalionów "Baszty" - "Karpaty", który miał za zadanie zdobyć teren Wyścigów Konnych w części je zdobył ale nie zdołał tego utrzymać. Musiał się wycofać i w rezultacie aż dwie kompanie tego batalionu poszły przez dzisiejszy Ursynów i Kabaty do lasów Chojnowskich.
         Po niepowodzeniu pierwszego dnia, dowódca pułku "Baszta" ppłk Stanisław Kamiński "Daniel" miał nie lada problem. Był naciskany przez swoich podkomendnych, dowódców batalionów a także innych oficerów, aby wobec zaistniałej sytuacji wyjść z Mokotowa. Warto tu przypomnieć, że podobny przypadek zdarzył się na Żoliborzu - oni w pierwsze 2 dni wywędrowali w kierunku Kampinosu i potem wrócili. Na Mokotowie "Daniel" oparł się żądaniom, żeby wyjść do lasów kabackich i chojnowskich, dozbroić się i wrócić. Były takie możliwości, w tych lasach były możliwe zrzuty. Miało to więc pewne swoje uzasadnienie ale ppłk "Daniel" uważając, że najważniejszą rzeczą jest obrona Powstania od południa zarządził obronę okrężną. Warto zapamiętać tą decyzję bo gdyby decyzja była inna, Powstanie trwające 63 skończyłoby się na pewno dużo wcześniej. Mokotów broniony przez 57 dni stworzył dodatkowe możliwości dla całego Powstania. Jest to wielka zasługa Mokotowa o czym trzeba pamiętać.
         Dzięki tej decyzji można było pomyśleć o próbie zdobycia większego terenu i rozszerzeniu Powstania na Mokotowie. "Wrzodem" w tym rejonie była szkoła przy ul. Woronicza. Była ona usytuowana jakby w środku oswobodzonego obszaru i nie dawała możliwości zorganizowania się również naszych służb cywilnych, struktury Państwa Podziemnego i całej struktury cywilnej, która zaczęła odżywać i krzepnąć.
         Drugiego dnia Powstania udało się zgromadzić odpowiednie siły dla zdobycia szkoły na Woronicza. Ja również wraz z moją kompanią brałem udział w zdobyciu szkoły. Akcją dowodził bezpośrednio sam "Daniel". W szkole stacjonowała kompania rowerzystów - było ich kilkuset. Niemcy wystraszeni atakiem powstańców wykorzystując sprzyjający moment uciekli.
         Zdobycie szkoły na Woronicza pozwoliło na powstanie czegoś co potem nazwaliśmy Rzeczpospolitą Mokotowską. Mieliśmy wolny teren od Al. Niepodległości aż po Sadybę. Wyjaśniła się sytuacja batalionu Karpaty, który przeszedł co prawda dwoma kompaniami do lasów kabackich ale teren patrolowany przez "Basztę" sięgał prawie do Al. Wilanowskiej i do dworca Południowego. Dworca Południowego już nie ma ale w świadomości historycznej Warszawiaków on istnieje. Na południu byliśmy dość daleko. Można się było nawet kontaktować z niektórymi innymi jednostkami.
         Teraz na Mokotowie nastąpiły fakty, o których warto wiedzieć. Na ogół mówi się, że Powstanie było zrywem, oczywiście przygotowanym, ale wynikającym z chęci zemsty, odzyskania niepodległości i wolnej Polski. Oczywiście te emocje odgrywały wielką rolę, ale czasami spotykamy się z opinią, że Powstanie było niezdarnie dowodzone, nie miało konkretnych planów.
         Chciałbym temu zaprzeczyć. Oczywiście straty były ogromne. My obliczyliśmy, że na Mokotowie zginęło około 1.700 powstańców - tylko na Mokotowie. Zginęło też bardzo dużo ludności cywilnej zabitej także w sposób zorganizowany przez Niemców, zwłaszcza przez wspomnianych wcześniej żandarmów z ul. Dworkowej, którzy systematycznie niszczyli całe ulice, np. ul. Olesińską gdzie mieszkałem. Moja rodzina szczęśliwie ocalała, ale straciliśmy wszystko. Tam mieszkańców całej ulicy żandarmi zgarnęli do piwnic i rozsiekli granatami. Uratowały się tylko jednostki a kilkaset osób z tylko jednej ulicy zginęło.
         Wspomnę jeszcze o jednej rzeczy - warto o tym wiedzieć. Obwód powinien mieć dowódcę i cały sztab. W rzeczywistości tak było i nie było. Formalnie - w budynku Zakładu Higieny na ul. Chocimskiej 22 miał swoją siedzibę sztab Obwodu z płk Aleksandrem Hrynkiewiczem "Przegonią", który od 2 do 4 sierpnia nie włączył się do walki a potem z całym sztabem przeniósł się do lasów chojnowskich do Piaseczna i do Powstania nie wrócił.
         A jednak Powstanie na Mokotowie było sprawnie dowodzone. Siłą faktu ppłk "Daniel" dowódca "Baszty", mając największą siłę na Mokotowie i największą swobodę działania stał się faktycznym dowódcą całego obwodu i tę funkcję pełnił do czasu kiedy płk "Monter" (Antoni Chruściel) mianował następnego dowódcę Obwodu ppłk Karola Rokickiego "Karola". Zrealizowane zostało wiele zamierzeń. Były różne skuteczne wypady, poszerzenia, trudno nawet o tym szczegółowo opowiadać ale powstał jednak ukształtowany obszar opanowany przez powstańców.
         W międzyczasie nastąpiły następujące fakty. Dowódca Armii Krajowej "Bór" wydał 14 sierpnia rozkaz przyjścia oddziałów AK na pomoc Warszawie. Wiadomość ta dotarła między innymi do lasów chojnowskich. W międzyczasie doszły tam oddziały AK, które wycofały się z Ochoty zdobytej przez Niemców. Ochota padła, jak wiadomo, najwcześniej i najbliższym terenem odwrotu dla powstańców były Lasy Chojnowskie. Między innymi przybył tam płk Mieczysław Sokołowski "Grzymała". W związku z poleceniem "Bora" powstała myśl aby z lasów chojnowskich wezwać przebywające tam kompanie "Baszty" oraz wojska znajdujące się w tamtejszym 5 Rejonie "Obroży" (na obwodzie Okręgu Warszawskiego istniało 8 rejonów zorganizowanych w VII Obwód "Obroża"). W lasach chojnowskich zaczęły się przygotowania do powrotu. Najdogodniej było przejść skrajem skarpy wiślanej przez Kabaty, Wilanów na Sadybę. To nastąpiło w nocy z 18/19 sierpnia.
         Tu ważna informacja. Dowódca Powstania "Monter" wydał w międzyczasie rozkaz, nie jest do ko końca wyjaśnione, czy był on skierowany bezpośrednio do ppłk "Daniela", czy przyniósł go ze sobą mianowany w drugiej połowie sierpnia ppłk Karol Rokicki - dowódca całego obwodu mokotowskiego. Zaczęto tworzyć odpowiednie siły do przebicia się i połączenia Mokotowa ze Śródmieściem wzdłuż ul. Czerniakowskiej z południa na północ. Od strony Śródmieścia rozkaz uderzenia zgrupowanie miało "Kryska", które walczyło na terenie Czerniakowa. W wyniku wspólnej akcji miało nastąpić połączenie ze Śródmieściem.
         Żeby móc wyruszyć zorganizowanymi siłami na północ trzeba było mieć zorganizowaną Sadybę od południa jako skuteczną osłonę takiego zamierzenia. W nocy z 18/19 sierpnia płk Mieczysław Sokołowski "Grzymała", jako dowódca dwóch kombinowanych batalionów z lasów chojnowskich przeprowadził na Sadybę część wojska. Było trochę niepowodzeń, zginął pod Wilanowem ppłk Sokołowski, część żołnierzy wróciło z powrotem do lasów chojnowskich, przyszli za kilka dni. Główna siła ok. 600 żołnierzy przeszła na Sadybę, w tym jednostki "Baszty" z batalionu "Karpaty" i powstała tam dostateczna siła do powstania i obrony Sadyby.
         W tym momencie można było myśleć o połączeniu ze Śródmieściem. Od 26 sierpnia, na wysokości ul. Chełmskiej przy Czerniakowskiej były zmobilizowane dwa bataliony pod dowództwem ppłk Leona Faleńskiego "Gryfa". Należy tu wspomnieć, że na Mokotowie do szczebla kompanii dowództwo było złożone z zawodowych oficerów, na ogół było to bardzo pozytywne. Niektórzy z nich dowodzili jeszcze w I wojnie światowej i wojnie bolszewickiej (jak np. sam "Daniel"), młodsi natomiast byli wychowani w odpowiednim duchu w Polsce międzywojennej - w dobrze zorganizowanym, wg opinii fachowców, wojsku. Byli także oficerowie wyszkoleni na Zachodzie, z przygotowaniem komandoskim - cichociemni.
         Jeśli chodzi o Faleńskiego był to raczej "administracyjny" pułkownik z kwatermistrzostwa, ale ponieważ miał wysoki stopień dostał takie zadanie. Dowódcy obu batalionów: mjr "Majster" z bat. "Karpaty" i mjr "Garda" cichociemny obaj zdali egzamin.
         Te dwa bataliony posuwając się równolegle w nocy z 26/27 sierpnia doszły do koszar niemieckich na ul. Podchorążych. Został zdobyty gmach szpitala Nazaretanek. Niektóre plutony poszły nawet wschodnią stroną Czerniakowskiej aż do stacji pomp, ale przewaga sił niemieckich była zbyt wielka. Zgrupowanie "Kryska" się nie ruszyło - z tamtej strony wsparcia nie było. Pojawiły się natomiast czołgi niemieckie skutecznie wypierające stosunkowo dobrze jak na warunki powstania uzbrojonych powstańców. Jednak broni ciężkiej nie było w ogóle. Dwa dni utrzymywano możliwość przebicia się, potem trzeba było się wycofać.
         Zdarzyły się jeszcze dwa ważne przypadki. Ostatniego dnia sierpnia Niemcy zbombardowali dwa, wyraźnie oznakowane, szpitale. Jeden szpital był na ulicy Chełmskiej, powszechnie nazywany "prijut", bo pierwotnie był to zakład schronisko dla sierot, a potem w pierwszych dniach Powstania budynek został przejęty przez przesunięty ze Śródmieścia szpital Ujazdowski. Niemcy przepuścili jakoś jego personel wraz z chorymi. Wśród pacjentów tego szpitala było wielu ciężko rannych, w tym także z boju o połączenie ze Śródmieściem. Dostarczono ich tu dla ratowania życia i ponieśli w nim śmierć paląc się żywcem lub skacząc z pięter. Następnego dnia zbombardowano drugi szpital Elżbietanek, który był centralnym punktem szpitalnym Mokotowa.
         Mokotowski szpital Elżbietanek ma swoją odrębną historię. W czasie okupacji był to szpital niemiecki obsługiwany przez niemiecki personel. Główny człon personelu medycznego i pomocniczego został wycofany bezpośrednio przed wybuchem powstania. Powstańcy trafili tu drugiego dnia wycofując się z "Basów" i zastali zamkniętą bramę. Po pertraktacjach drzwi otworzono szpital został uruchomiony. Mieliśmy tu wspaniałą służbę sanitarną, naszych lekarzy, nasze doskonale przygotowane koleżanki sanitariuszki. Wszystko to powodowało, że szpital znakomicie funkcjonował. Jak już wspomniałem oba szpitale były wyraźnie oznakowane i piloci Sztukasów doskonale wiedzieli co bombardują.
         Tak zaczął się wrzesień. W tym czasie w centrum Mokotowa trwało "normalne" życie. Walki toczyły się w skoordynowany sposób na obrzeżach. W środku dzielnicy powstawały różne elementy Polskiego Państwa Podziemnego; administracja, zaopatrzenie, odkopywanie zasypanych, bo bombardowanie trwało nieustannie, nie tylko z powietrza ale także w wyniku ostrzału przez wielolufowe bronie odrzutowe tzw. szafy. Były wydawane pisma m.in. Biuletyn "Baszta", powstawały piosenki: Markowski i Jezierski stworzyli "Marsz Mokotowa" "Małą dziewczynkę z AK" nie mówiąc już o "Małgorzatce". Taka sytuacja trwała w Rzeczpospolitej Mokotowskiej od momentu zdobycia szkoły na Woronicza do września.
         Wrzesień był miesiącem, w którym Niemcom zależało na przebiciu się od południa w celu oczyszczenia drogi nad Wisłą. W międzyczasie. na Sadybę przybyło zza Wisły około 200 ludzi określanych jako dwa plutony grochowskie, co było poważnym zastrzykiem sił. Wojsko na Sadybie zostało zreorganizowane. Powstał batalion "Oaza" pod dowództwem kpt. Wyszogrodzkiego "Janusza" (mieszkającego aktualnie w stopniu pułkownika w Australii). Zaczął się szturm niemiecki, który w ciągu 2-3 dni właściwie Sadybę zlikwidował. Oddziały powstańcze z południowej Sadyby cofnęły się w walce prawie pod skarpę wiślaną czyli pod kościół św. Michała i ul. Dolną.
         Dowództwo Powstania przeprowadziło reorganizację tych sił. Oddziały z południa i ze wschodu wycofujące się na zachód na Dolny Mokotów zostały przekształcone w nowo utworzony pułk "Waligóra", który dostał dobre dowództwo w osobie płk Adama Remigiusza Grocholskiego "Waligóra". Był on dowódcą "Wachlarza" - oddziałów dywersyjnych działających na wschodzie. Na Mokotowie ze swej siedziby na ul. Puławskiej kierował działaniami podległych mu oddziałów. W pierwszych dniach po objęciu dowodzenia został ranny i w rezultacie dowództwo przejął wspomniany wcześniej kpt Wyszogrodzki "Janusz".
         Początek września to obrona skarpy i Al. Niepodległości. Były one głównie bronione przez kompanie bat. "Olza". Nasze kompanie bat. "Bałtyk": B1, B2, B3 miały też stałe punkty oparcia i brały udział w różnych walkach. Ulice wschodnie od Puławskiej były bronione przez Szwoleżerów i żołnierzy "Granatu" - nieliczne ale zasłużone oddziały. Tak to wszystko trwało, właściwa linia obrony na skarpie ukształtowała się aż do ul. Idzikowskiego i Ikara - wtedy były to tylko pojedyncze wille.
         Przełomowym momentem obrony był okres 13 i 14 września kiedy padało Powiśle i Czerniaków Główny i kiedy równocześnie wyleciały w powietrze mosty na Wiśle. 18 września nadleciała nad Warszawę wielka armada ponad stu Latających Fortec. Muszę przyznać, że robiło to kolosalne wrażenie. W powietrzu nad Warszawą przemieszczała się chmura olbrzymich bombowców w otoczeniu eskortujących je myśliwców. Opadające na spadochronach ok. 1.500 zasobników sprawiało wrażenie jakby na pomoc walczącej Warszawie przyleciała dywizja powietrzno-desantowa Sosabowskiego. Tak przynajmniej myśleli prości żołnierze, oficerowie znali lepiej stan faktyczny. Niestety większość zasobników spadła na tereny zajęte przez wroga. Od skarpy do Alei Niepodległości jest dość wąsko a przy pułapie 10 tys. metrów nie dało się precyzyjnie wycelować - przy wietrze i silnym ostrzale niemieckiej artylerii przeciwlotniczej.
         24 września to już zamierzony, zaplanowany i starannie przygotowany przez Niemców szturm na Mokotów, 24-27 września to właściwie były ostatnie dni Mokotowa. 24 września udało się nam obronić rejon Królikarni. Szkoła na Woronicza miał znowu swe miejsce w historii - przechodziła z rąk do rąk siedem razy będąc ważnym punktem oporu. Niestety 26 września niemieckim jednostkom pancernym udało się w końcu przebić od zachodu w Aleje Niepodległości na wysokości Malczewskiego i Naruszewicza. Groziło to odcięciem szkoły na Woronicza. W końcu ostatnia jej załoga wycofała się pozostawiając wielu poległych.
         Mokotów zaczął się kurczyć. Następna linia to była już ul. Odyńca i Ursynowska. Potem zamiast Al. Niepodległości Kazimierzowska, potem Bałuckiego. Wszystko zaczęło być na tyle groźne, że przyjęto plan wycofania się do Śródmieścia. Około 1.600 ludzi weszło do kanałów. O kanałach nie będę mówił szerzej - to odrębna historia. Kanałom poświęcone są odrębne publikacje. Tu należy nadmienić, że nie wszyscy niestety dotarli kanałami do Śródmieścia wychodząc w okolicy ul. Wilczej i Al. Ujazdowskich. Część z nich zginęła.
         26 i 27 września to taki krytyczny czas. Z jednej strony rano 27 września wyszli do Niemców nasi parlamentariusze w celu omówienia kapitulacji, zaprzestania walk i uzyskania honorowych warunków. To się udało. Pertraktacje prowadził ówczesny dowódca mojego batalionu "Bałtyk" mjr Ladenberger. Brał w nich również udział ostatni (po rannym 24.09. por. Witoldzie Złotnickim) dowódca mojej kompanii por. Stanisław Potoręcki "Negus". Stało się absolutnie pewne że dostajemy prawa kombatanckie. 27 września w godzinach rannych nastąpiło zaprzestanie walk ale wspomniani przeze mnie na początku żandarmi potrafili wyciągnąć na Dworkowej wielu powstańców z kanału i zamordować. Była to jedna z ostatnich tragedii mokotowskich. Wielu powstańców jeńców wyciągniętych z kanałów poniżej i powyżej Dworkowej zostało zamordowanych mimo, że był już podpisany akt kapitulacji. Zabito wtedy 119 naszych koleżanek i kolegów (nie jest to liczba ostatecznie znana). Z samej mojej kompanii B-3 z imienia i nazwiska mamy tu rozpoznane 19 osób. Egzekucja została przerwana przez niemieckiego oficera, który wytłumaczył żandarmom, że to już koniec i wydał rozkaz zaprzestania masakry. Był to ohydny mord, ludzie się poddawali, nie było z naszej strony żadnej prowokacji. Była jedna próba ucieczki chłopca mieszkającego w pobliżu, którego schwytano i po sprowadzeniu na miejsce zastrzelono na pokaz. Żandarmi mordowali bezbronnych jeńców leżących na ziemi.
         Z Dworkowej duża grupa jeńców powstańców wyszła na Wyścigi, gdzie był punkt zborny. Wszyscy pozostali z ostatniego kwadraciku między Bałuckiego i Szustra wyszli w porządku do niewoli, oddając broń - tę gorszą, bo sporo przedtem zniszczono by nie dostała się w ręce niemieckie. Stamtąd normalnie przez Dulag czyli Pruszków wojsko poszło do niewoli. Ludność cywilna, która w różnych fazach była wyprowadzana z Mokotowa została wywieziona do różnych miejsc. Młodsi pojechali do Niemiec na roboty, starsi na teren Generalnej Guberni, głównie na południe - w stronę Małopolski. Tak się zakończyło Powstanie na Mokotowie.

Kilka refleksji osobistych

         Urodziłem się na Mokotowie 29 lipca 1926 r. Poszedłem do powstania mając 18 lat. Do Armii Krajowej wstąpiłem w roku 1942. Byłem wówczas uczniem Gimnazjum Mechanicznego Nr 3 w dawnym gmachu Liceum-Gimnazjum Mickiewicza - przy ul. Konopczyńskiego na Sewerynowie.
         Całe konspiracyjne życie dla młodych ludzi opierało się na zbiórkach i uczeniu się. Do broni mieliśmy bardzo mały dostęp ale podstawowych rzeczy oczywiście nauczyliśmy się na eksponatach rzeczywistych. Musztry i wiele regulaminowych elementów szkolenia piechoty uczyliśmy się, mając za karabin kij od szczotki itp. Wszystko odbywało się w mieszkaniach prywatnych. Odnośnie wychowania można powiedzieć tak. W 20-leciu międzywojennym zaistniał splot kilku czynników, głównie historycznych: 123 lata niewoli, powstanie niepodległego państwa. Był to określony model wychowania opierający się na rodzinie i szkole. Szkoła powszechna, nie mówiąc o gimnazjach warszawskich, miała ogromny autorytet. Oprócz tego było oczywiście harcerstwo i Kościół. Wszystko razem było harmonijnie skomponowane, można mówić o pewnym fenomenie wychowawczym.
         Motywacje mojego pokolenia były ogromne. Byliśmy wychowani na Sienkiewiczu, Żeromskim, na tym wszystkim co było w tamtych latach najdroższe. Nie było takiego rozproszenia myśli jakie mieliśmy w PRL a skądinąd i teraz.
         W ogóle nie było do zastanowienia czy wstąpić do Armii Krajowej, czy nie wstąpić. Był to moralny nakaz, obowiązek i duma. Prawie hańbą byłoby, gdy ktoś był nie zainteresowany. Oczywiście było przy tym wiele momentów trudnych do zrozumienia, bo np. w mojej klasie w gimnazjum trzy czwarte klasy było w konspiracji a dopiero w powstaniu lub po nim dowiedzieliśmy się gdzie kto był. Taka była głęboka konspiracja.
         Konspiracją kierowali interesujący ludzie. Np. ciekawą postacią był człowiek prowadzący nas przez dwa lata konspiracji i na początku Powstania. Była to nietuzinkowa postać, późniejszy dominikanin. Został ciężko ranny przy szpitalu Nazaretanek i zgodnie z panująca wówczas modą złożył postanowienie, że jeśli przeżyje wstąpi do zakonu. I rzeczywiście wstąpił. Nazywał się Andrzej Kasznica ps. "Ostoja". U dominikanów zrobił potem karierę, dwukrotnie był nominowany na prowincjała tego zakonu (w latach 1966-1969). To była wielka rzecz, był wykształcony, skończył wydział prawa na uniwersytecie w Poznaniu. Już w Powstaniu miał coś w sobie co pozostało w pamięci kolegów.
         W czasie Powstania zaczęliśmy powoli orientować się co to takiego ta "Baszta". Przedtem nie było to takie oczywiste. Okazało się, że znaleźliśmy się w dość elitarnej jednostce. "Baszta" miała swoją historię i korzenie od końca 1939 r. Wiąże się to z kilkoma ciekawymi postaciami, między innymi z głównym twórcą Ludwikiem Bergerem z Żoliborza. Korzenie "Baszty" sięgają Żoliborza, tamtejszych drużyn ZHP i Liceum Poniatowskiego.
         Ja, jak wcześniej wspomniałem, jestem urodzonym Mokotowiakiem ale drogi do Armii Krajowej były bardzo różne. Mój kolega powiedział mi np.: "Masz być na Żoliborzu na pl. Wilsona wtedy i wtedy, masz tu hasło, zapukasz 2 razy krótko, 3 razy długo, tam cię wpuszczą" i tak się zaczęło.
         Moja droga w czasie Powstania była taka jak kompanii B3. Cały czas do zrzutów 18 września byłem w obsłudze rkm-u z dwoma kolegami, których w czasie kilku ubiegłych lat pożegnałem na cmentarzu w naszej kwaterze na Powązkach. Droga ta obfitowała w różne zdarzenia, z których kilka warto wspomnieć.
         Gdzieś na początkach sierpnia, chyba 4 sierpnia, byliśmy na jakimś wypadzie w stronę Dworca Południowego. W czasie penetracji zobaczyliśmy kilkadziesiąt trupów zabitych przez Niemców, chyba rozsiekanych przez karabin maszynowy, tak to wyglądało. Byliśmy z tego powodu wściekli. Przed sobą zobaczyliśmy wyjeżdżający nieostrożnie gdzieś z Alei Wilanowskiej samochód niemiecki, który ostrzelaliśmy. Za nim pojawiły się następne 2 ciężarowe samochody z pełną obsadą i cekaemami. Niemcy ruszyli na nasz biedny 8-osobowy patrol. Trochę się broniliśmy a potem staraliśmy się wycofać z tego Dworca Południowego.
         Teren to były oczywiście jakieś warzywne gospodarstwa, były tam takie przedwojenne siatki, które kazał zakładać pan minister aby były przejrzyste płoty, ale przejść się po tym nie dało, bo się to wszystko bujało. Jeden z patrolu odważył się przejść przez siatkę aby przynieść nożyce do cięcia drutu by mogła przejść reszta i aby przenieść broń. Został ranny, ja zresztą też, ale nożyce przyniósł i siatkę przeciął. Wtedy pierwszy raz wyniesiono mnie z pola walki. Bardziej tragicznie skończyło się to dla mojego przyjaciela jeszcze ze szkoły podstawowej. Gdy wróciłem z punktu opatrunkowego okazało się, że został on na kwaterze zastrzelony przypadkowo przez naszego wspólnego kolegę. Takie nieszczęścia też się niestety zdarzały. Miałem po Powstaniu jeszcze spotkanie z jego matką i siostrą ale o tym nie chciałbym teraz opowiadać.
         Inne wspomnienie. Jakaś obrona w okolicach Idzikowskiego tzw. słynna w czasie Powstania placówka Puławska 162. Przyprowadził nas tam już drugi dowódca naszej kompanii. Był to też ciekawy człowiek, profesor jakiejś warszawskiej szkoły, ppor. Marian Wichrzycki "Szwarc", który potrafił nam pokazać jak można małą grupką ludzi, nas było tam kilkunastu, obronić się przed silnym natarciem ze strony niemieckiej. Dom, pod który podeszli wtedy Niemcy nie miał bramy tylko normalnie zamykane drzwi. My byliśmy na piętrach.
         "Szwarc" pokazał nam jak się robi z kilku handgranatów niemieckich wiązkę otoczona plastikiem i różnymi hacelami. Potem zademonstrował nam, że jeśli się to rzuci z drugiego piętra to po Niemcach nie zostanie nawet śladu. I rzeczywiście tak się stało, tylko my przy okazji ogłuchliśmy na parę dni.
         Wichrzycki znał język francuski. W związku z tym do naszej grupy i kompanii przyłączył się gdzieś na początku Powstania Francuz, który znał tylko swój język. Myśmy go nie znali, znał go tylko nasz profesor. Francuz nazywał się chyba Jean Gasparoux i był albo nadzwyczaj odważny albo trzepnięty.
         Potrafił on na przykład stanąć w otworze wybitym od strony Dworca Południowego na drugim piętrze naszej placówki i zaprosić niemieckiego oficera oddalonego o kilkadziesiąt kroków do pojedynku na pistolety. Cała linia zaprzestała w ogóle ognia a oni strzelili do siebie kilka razy. Żaden drugiego nie trafił, bo jak wiadomo z pistoletu ręcznego jest bardzo trudno trafić. Z bliska to jest to możliwe ale na kilkadziesiąt kroków to trzeba być dobrze wyćwiczonym. No więc chyba wariat.
         Potem Francuz jakoś zniknął. Pojawił się ponownie przy Nazaretankach (opisał to T. Kubalski w książce "W szeregach Baszty"). Był on po drugiej, wschodniej części Czerniakowskiej. Widzieliśmy go jak nagle wstał przed niemieckimi czołgami oddalonymi o 20 kroków, wyjął małą parasoleczkę i tańcząc i śpiewając tra-la-la przeszedł nie draśnięty nawet przez całą Czerniakowską na zachodnią stronę. Jak widać poza przypadkami tragicznymi zdarzały się tez śmieszne epizody.
         Jak wspominałem w okolicach 18 września obsadzaliśmy skarpę wiślaną w parku Giżyckiego. Obok Gimnazjum Giżyckiego, ładny park i zaraz Królikarnia. W tym czasie nastąpił zrzut wielkiej ilości zasobników dokonany przez Latające Fortece. Jeden z zasobników spadł pod skarpę tuż pod naszym nosem obok stanowiska rkm-u. Wówczas człowiek był młody i głupi ale wydawało mu się , że nie może tego przepuścić. Umówiliśmy się, że nasz erkaem będzie mnie osłaniał. Niemcy byli na wysokości Al. Sobieskiego i gęsto ostrzeliwali skarpę. Mimo to udało mi się zbiec po skarpie na dół, nic mi się nie stało.
         Zauważyłem wtedy, że zasobnik stał się również punktem zainteresowania miejscowej ludności, która miała tam gospodarstwo warzywnicze. Ich głównie interesował spadochron, a raczej to z czego był on zrobiony a więc biały jedwab. Grożąc małym ręcznym pistoletem zdołałem ich "zachęcić" do zwrotu własności wojskowej. Zgodzili się na to gdy oddałem im spadochron przeznaczony "na bluzki dla dziewczyn".
         Za te "bluzki" miałem pojemnik z zawartością, którą okazał się piękny lekki karabin maszynowy Bren z całym wyposażeniem. Im zrzedła mina a ja strasznie się ucieszyłem, że nasza siła ognia tak znacząco się zwiększy. Problem tylko w tym jak zataszczyć to na górę. Obok mnie był jeszcze młodszy ode mnie chłopaczek. Wziął część wyposażenia i zygzakami dostaliśmy się na skarpę. Po usunięciu smaru, towotu i opakowań wyłonił się taki piękny nowiutki rkm, złota amunicja. Wreszcie można było oddać pierwszą salwę. Jakaż to była uciecha.
         Inny osobisty przypadek z nowym erkaemem. Było to 24 września na wysokości Ikara, tam gdzie teraz mieszka gen. Jaruzelski. Przed nami kartoflane pole. Rozpoczął się niemiecki szturm poprzedzony ostrzałem artylerii i bombardowaniem lotniczym. Mamy stanowisko rkm na pierwszym piętrze w obecności naszego oficera, zastępcy dowódcy kompanii. Ze mną był mój amunicyjny. Trzeba było ostrzeliwać atakująca piechotę. Wystrzelałem jeden magazynek i pół drugiego. Widocznie ktoś od nich nas wypatrzył, że strzela się z naszego okna. Pocisk czołgowy trzepnął dokładnie w parapet przede mną. Okazało się, że kaloryfer nie wytrzymał, wszystko się rozprysło. Tak się złożyło, że w samym jadrze wybuchu jest najbezpieczniej. Zginął stojący obok dowódca a mój amunicyjny stracił nos i część twarzy, mnie drasnęło kilka odłamków.
         Należy podkreślić, że w czasie Powstania nie miałem świadomości jak się ono rozwijało. Ja byłem wówczas starszym strzelcem. Aktualną wiedzę czerpiemy z materiałów Lesława Bartelskiego, który napisał 17 książek na temat Mokotowa. Jest to wiedza autentyczna. Zbierał on w ramach środowiska różne ankiety, strzępki informacji, zadawał pytania. Do tego doszła jego własna wiedza - był oficerem dyspozycyjnym dowództwa Baszty. Napisał pierwszą książkę "Mokotów 1944". Następne tworzyliśmy pod redakcją Tadeusza Ajewskiego. Teraz wyjdzie 8 tom. Najważniejszy był pierwszy.
         Trzecim opisującym był Tadeusz Kubalski. Napisał on kilka książek, z których podstawowa to "W szeregach Baszty". To też jest źródło dobrej informacji. Sadybę opracował Leszek Kamiński, niestety już nie żyje. Starał się bardzo o autentyzm. Zbierał materiały od koleżanek i kolegów i powstała wartościowa pozycja.
         Warto również powiedzieć o relacjach dowódcy Powstania płk Antoniego Chruściela "Montera" do Mokotowa. Po pierwsze my do "Montera" mamy taki czołobitny stosunek bo początkowo Komenda Główna Armii Krajowej miała być na Mokotowie. Baszta jako batalion sztabowy została przekształcona w pułk po przyjściu w 1944 r. co najmniej 200 żołnierzy POS "Jerzyków". Drugim osłonowym zgrupowaniem było Zgrupowanie "Radosława". Komenda Główna na Mokotowie miała mieć te dwa, doskonale jak na tamte czasy wyszkolone oddziały. Na kilka dni przed Powstaniem zapadła decyzja, że Komenda Główna ma się przenieść na Wolę bo tam będą główne walki, do fabryki Kemlera. Oczywiście za nią miały iść te dwa oddziały.
         Tylko interwencja płk Antoniego Chruściela "Montera" u gen. Tadeusza Komorowskiego "Bora" spowodowała, że "Basztę" zostawiono na Mokotowie. To była bardzo ważna decyzja ponieważ Baszta miała tam rozpoznane obiekty, miała dobrą możliwość mobilizacji i przydziału przy rozdawaniu broni z własnych magazynów. To jest na plus.
         Potem w czasie samego Powstania pewne rzeczy zaczęły się komplikować. Po pierwsze przez ponad tydzień Monter nie miał żadnej wieści z Mokotowa - nie było łączności. Dopiero potem została dwustronnie nawiązana łączność kanałami. Monter był w związku z tym trochę zdenerwowany. Po drugie nie udał mu się dowódca całego Obwodu - ppłk Hrynkiewicz, który poszedł w Kabaty. No i trzeba również rozumieć wyższych dowódców wojskowych. Oni założyli sobie pewną hierarchię a tu nagle na dowódcę całego Obwodu - to była wielka rzecz - wysunął się jeden z dowódców pułku, mniejszych przecież jednostek.
         Należy pamiętać, że na koniec Powstania Mokotów został zaliczony jako trzypułkowa dywizja - 10 dywizja piechoty AK im. Macieja Rataja. Na niektórych pomnikach jest taki napis np. w parku Dreszera. Ppłk "Daniel" był na tyle rogaty, że będąc świadom strategicznych decyzji "Bora", sam, z pominięciem "Montera" podejmował decyzje.
         Na dowódcę V Obwodu mianowano płk Rokickiego, który też nie był zbyt operatywny. Siedział przydługo w lasach, co przedłużało faktycznie dowodzenie Mokotowem przez Daniela zwłaszcza, że jak wiemy Rokicki spotkał się z Hrynkiewiczem "Przegonią" i nakazał mu powrót a ten odmówił. I na koniec "Daniel" 25 września został ranny przy Woronicza i przekazał dowództwo swojemu zastępcy mjr Kazimierzowi Szternalowi "Zrywowi", następnie obaj zeszli do kanału. Płk Rokickiego dogonił rozkaz "Montera" nakazujący mu powrót na Mokotów, gdy nie było już do czego wracać i nie było jak.
         Było kilka takich zawirowań. Głównie było to chyba powody ambicyjne wynikające z faktu, że niższym stopniem oficer potrafił samodzielnie dowodzić całym Mokotowem. Jedno jest pewne. W literaturze i świadomości tych, którzy się tym interesują - jest niedoceniana i niedowartościowana rola płk Stanisława Kamińskiego "Daniela". Nasi historycy i my uważamy, że była to nadzwyczajna osobowość, oficer który mimo braku łączności potrafił podejmować właściwe decyzje i przez 57 dni Mokotów utrzymał. Jedynym oddziałem, który od początku potrafił się zmobilizować była "Baszta". Początek był "Basztowy", potem uaktywniły się inne oddziały koordynując działania z "Basztą".

Wojciech Militz


      Wojciech Militz
pseudonim "Bystry"
żołnierz AK, strzelec
kompania B-3
batalion "Bałtyk" pułk "Baszta"


Copyright © 2006 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.