Powstańcze relacje świadków

Kanałami w Powstaniu Warszawskim



Andrzej (Andrew) Borowiec, ur. 24.09.1928, Łódź,
ps. "Zych"
st. strzelec Armii Krajowej
nr jen. 47489

         Andrew (Andrzej) Borowiec - urodzony w 1928 roku, Powstaniec Warszawski, żołnierz 101 plutonu, pseudonim "Zych", łącznik kanałowy ze Śródmieścia na Starówkę, przyłączył się do Zgrupowania "Radosław" na Czerniakowie, walczył w rejonie ulicy Wilanowskiej, ewakuował się wraz z oddziałami "Radosława" na Mokotów. Po uderzeniu Niemców na Mokotów został dwukrotnie ranny w ciągu jednego dnia i dostał się do niemieckiej niewoli.

         Więziony w stalagu XIA Altengrabow. Po wyzwoleniu służył w II Korpusie generała Andersa we Włoszech, następnie udał się do Wielkiej Brytanii gdzie zdał maturę. Po uzyskaniu stypendium, podjął naukę na Columbia University, po czym pracował w dziennikarstwie m.in. dla Associated Press przez 13 lat (Nowy Jork, Paryż, Algier, Afryka Zachodnia, Genewa, Wietnam), Washington Star przez 9 lat w charakterze "podróżnego korespondenta " (Afryka, Środkowy Wschód, Europa, Wietnam), Chicago Sun-Times (głównie rejon śródziemnomorski). Obecnie pracuje dla amerykańskiego dziennika Washington Times.

         Jest autorem książek, w tym książki o Powstaniu Warszawskim opublikowanej w USA:

         Destroy Warsaw! Hitler's Punishment, Stalin's Revenge (Praeger, 2001).
         Cyprus A Troubled Island
         Modern Tunisia A Democratic Apprenticeship
         Taming the Sahara Tunisia Shows a Way While Others Falter
         The Mediterranean Feud.
         Yugoslavia after Tito.


         Jest mieszkańcem Cypru, od czasu do czasu zamieszkując we francuskich Alpach.


Kanałami w Powstaniu Warszawskim


         Kiedy 1-go sierpnia 1944 roku wybuchło Powstanie w Warszawie, to, co nazywało się "Polską Podziemną", opuściło podziemie i, według słów Generała Bora, dowódcy Armii Krajowej, "stanęło otwarcie z bronią w ręku, aby przywrócić wolność naszemu krajowi". Brak pomocy i druzgocąca przewaga nieprzyjaciela zmusiły oddziały powstańcze, tym razem dosłownie, do "zejścia do podziemia" - do sieci kanałów warszawskich, które stały się placem boju i środkiem komunikacji między dzielnicami rozłączonymi pierścieniem niemieckiej stali.
         Według oceny Sztabu Głównego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie opracowanej po zakończeniu wojny, "łączność pomiędzy poszczególnymi ogniskami walki, przesuwanie uzupełnień, dostawy amunicji i żywności, ewakuacja rannych, ewakuacja oddziałów - wszystko to odbywało się kanałami". Nieprzyjaciel zorientował się w takim użyciu kanałów dopiero w drugiej części Powstania i zareagował budowaniem zapór (aby podwyższyć poziom wody), rzucaniem granatów przez włazy i nawet gazowaniem niektórych części sieci kanałowej.
         Było to albo 26-go, albo 27-go sierpnia, kiedy zgłosiłem się, aby nieść pocztę kanałem ze Śródmieścia na Stare Miasto (popularnie zwane Starówką), którego obrona już dogorywała. Grupa, do której należałem, zaangażowana była w północnej części Śródmieścia, głównie w służbę na kilku barykadach i w sporadyczne wymiany ognia z nieprzyjacielem, który nie był specjalnie agresywny na tym odcinku. Ciągle brakowało broni. Dowódca wydzielił dziesięciu chłopców do tzw. "Pasieki", która była najwyższym autorytetem harcerstwa w Warszawie i organizowała "służbę pomocniczą", to znaczy gaszenie pożarów, wykopywanie ludzi z zasypanych domów i zapewnianie łączności, w tym łączność kanałową. Kanałami chodziło się tylko na ochotnika.
         Sieć, którą zaczęto budować w połowie 19-go wieku, składała się z dwóch zasadniczych typów kanałów: tzw. "burzowce", przez które opróżniano nadmiar cieczy i wody po deszczach, i normalne, małe kanały, które były wszędzie. Burzowce były wysokie, niektóre miały drewniane chodniki dla ułatwienia naprawy i dozorowania, i z powodu braku deszczów w okresie Powstania, były w większości suche. Taki burzowiec łączył Śródmieście ze Starówką, ale dowództwo nie chciało go używać przedwcześnie, spodziewając się masowej ewakuacji. Do tego czasu używano tylko małego kanału.
         Było nas pięciu. Naszym przewodnikiem była młoda dziewczyna, 18-19 lat, ubrana w niemiecką bluzę koloru ochronnego, tzw. "panterkę", która sięgała jej prawie do kolan. Na nogach miała gumowe buty, na głowie brudny beret. Każdy z nas niósł pakunek z pocztą i gazetami, których na Starówce wtedy już nie drukowano. Pakunki nie były niesione na plecach, ale przyczepione z przodu. Nasza przewodniczka dała każdemu z nas mocny kijek długości około 50 centymetrów.
         Poprowadziła nas wzdłuż ul. Świętokrzyskiej, przez plac Napoleona, w kierunku Mazowieckiej. Był piękny letni poranek. Od czasu do czasu wybuchały pociski z granatników, na które Warszawa już prawie nie reagowała. Od Starówki słychać było salwy artylerii.
         Właz do kanału był otwarty i powstaniec na posterunku patrzył na nas obojętnie, jak schodziliśmy jeden po drugim po żelaznych szczeblach małej drabiny, prowadzącej do podziemia Warszawy. Znaleźliśmy się w kazamacie wysłanej lepką mazią, jakby błotem. Nad nami zatrzasnęła się klapa włazu. Było kompletnie ciemno w przerażającej ciszy. Wydawało się, jakbyśmy zostali odseparowani od świata- i życia. Smród był przygniatający.
         Nasza przewodniczka zaświeciła latarkę i świecąc na każdego, policzyła nas. Później skierowała promień światła na otwór w betonie- czarną, tajemniczą dziurę. To było wejście do właściwego kanału.
         Kanał, powiedziała, jest w kształcie jajka. Ma około 90 centymetrów wysokości i jakieś 60 centymetrów w najszerszym punkcie. "Trzymajcie kijek przed sobą rękami i obniżcie go, aż się sam zatrzyma. Opierając się na nim, zróbcie ruch naprzód, i przenieście kijek dalej. Popatrzcie".
         Podała latarkę jednemu z nas, który oświetlił dosyć niezwykłą scenę: przewodniczka ruszała się, jak królik, posuwając się w kanale.
         "Będziemy przechodzić pod stanowiskami niemieckimi, wtedy ani pary z ust, bo śmierć" - kontynuowała przewodniczka.
         Odebrała latarkę i ruszyła w głąb kanału. Po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że jej system oszczędzał siły i pozwalał na stosunkowo łatwy postęp. Zdałem sobie sprawę, że bez takiego kijka człowiek nawet małego wzrostu, musiałby się posuwać stale pochylony- przez kilka godzin kanałowego marszu.
         Od czasu do czasu przewodniczka kazała odliczyć. Gdzieś w głębi tego straszliwego tunelu ukazało się blade światło, coraz jaśniejsze. "Niemcy na górze, cisza, bo śmierć", podano "po linii", szeptając.
         Był to zbieg kilku kanałów, gdzie śmierdząca woda zaczęła płynąć stosunkowo bystro kanałem idącym w kierunku wschodnim, do Wisły. Leżał tam trup w cywilnym ubraniu. Klapa włazu była odkryta. Na ścianie było wymalowane białą farbą "Starówka" ze strzałką pokazującą kierunek. Przeszliśmy to miejsce w głuchej, śmiertelnej ciszy, zagłębiając się dalej w kanale prowadzącym na północ. Kilka razy zatrzymaliśmy się, aby odpocząć. I tak przeszły prawie dwie godziny.
         "Starówka" - ogłosiła dziewczyna na widok jaśniejącego światła przed nami.
         Wyszliśmy przez otwarty właz oślepieni słońcem. Przy włazie siedział na krześle akowiec w niemieckim płaszczu wojskowym, z pistoletem maszynowym na kolanach. " Co słychać w Śródmieściu?"- zapytał. " Coraz więcej bombardowania" - ktoś mu odpowiedział.
         "Coraz więcej", powtórzył , śmiejąc się. - "Biedne Śródmieście!"
         Staliśmy w wąskiej ulicy w połowie pokrytej gruzami. Były jakieś szkielety domów, okna jak oczodoły, bez szyb. Na bruku leżały części połamanych mebli. Poszliśmy za naszą dziewczyną, oddychając z trudnością powietrzem pełnym pyłu. Gdzieś przed nami pociski artyleryjskie wybuchały prawie z monotonną regularnością. Kłęby dymu zaczęły zasłaniać słońce. Tu i tam świeżo wykopane groby, znaczone krzyżami. Starówka.
         Powrót na Śródmieście wyznaczony był pod wieczór. Przy włazie zgromadziło się kilkanaście osób, mężczyzn i kobiet, każdy z przepustką sprawdzaną przez żandarma AK. Oprócz naszej konwojentki doszły również dwie inne kobiety w niemieckich ochronnych bluzach, jedna z nich uderzająco piękna brunetka, która weszła do kanału pierwsza. Szliśmy powoli, dość długim korowodem, większość ludzi bez kijków, nisko pochylona. Kanał schodził w dół w kierunku Wisły i coraz więcej było w nim dymu. Po kilku minutach zatrzymaliśmy się. Piękna brunetka przepychała się z trudnością do tyłu, mówiąc: "Pomyliłam się". Podano " po linii", aby zawracać. Szliśmy wężem, przechodząc przez znany nam zbieg kanałów, gdzie leżał trup. Kiedy wyszliśmy, na Śródmieściu była już noc. Nie było ognia artylerii, ale słychać było karabin maszynowy, bijący długimi seriami. "Tutaj są szyby w oknach", powiedział jeden z nowych przybyszy.
         Trzy tygodnie później znalazłem się na brzegu Wisły, gdzie wylądowały oddziały Ludowego Wojska Polskiego i tak jak my, zostały przyparte do rzeki, broniąc się w ruinach kilkunastu domów. Pułkownik "Radosław", dowódca AK na tym odcinku, zadecydował zabrać swoje wojsko o północy kanałem na Mokotów, południowy bastion Powstania. Trasa została rozpoznana kilka dni przedtem.
         Szliśmy powoli długim wężem do włazu na nadrzecznym wale. Kiedy zniżyłem się, aby schodzić, "Radosław", stojąc w kanałowym błocie ze zwiniętymi spodniami odsłaniającymi zabandażowaną nogę, z latarnią w ręku, zawołał: "Wracać, następny transport 1-sza rano".
         Wróciliśmy. Czekaliśmy w jakimś domu pełnym ludzi i broni. Było dużo rannych. "Wychodzić", krzyknął ktoś po godzinie. Zaledwie uformowaliśmy "ogonek", artyleria niemiecka zaczęła bić w rzekę i w pozostałe domy Czerniakowa. Ludzie rzucili się do włazu, klnąc i popychając się. Nie wiem, jak dostałem się do wnętrza ze swoim karabinem i chlebakiem pełnym amunicji i granatów.
         Był to burzowiec. Można było iść wygodnie, bez schylania się i tu i tam były światła elektryczne, nie wiem skąd. Dziewczęta stojące na skrzyżowaniach kanałów, ostrzegały, że będzie spiętrzona woda przez worki z piaskiem rzucone przez Niemców. Nie było to głębokie. Ostatni kanał był wąski i "transport" został opóźniony, kiedy jedna kobieta zasłabła i trzeba ją było popychać i nosić.
         Był wczesny poranek, kiedy po czterech godzinach wyszedłem z kanału w śpiącej, podmiejskiej dzielnicy. Akowiec w szarym kombinezonie, z pistoletem, uśmiechał się. Dziewczęta z czystymi włosami roznosiły kawę czy herbatę- nie wiem, był to ciepły płyn. Siedzieliśmy na jakichś klocach czy kłodach i patrzyliśmy na niebo. W oddali słychać było jakieś strzały. Dla nas nie znaczyły nic.
         Cztery dni później rozpoczął się druzgocący szturm niemiecki na Mokotów. Po trzech dniach walk, resztki grupy "Radosława" dostały rozkaz wycofania się na Śródmieście - kanałem. Pomimo że zostałem ranny poprzedniego dnia i kulałem, dwie młode sanitariuszki zaprowadziły mnie na ul. Szustra, gdzie właz do kanału ochroniony był barykadą. Poprosiłem dowódcę, abym mógł zostać na Mokotowie - bałem się, że "woda" kanałowa może zakazić moje rany. I bałem się kanałów.
         "Trzymaj się" - powiedział i zniknął w czarnym otworze. "Trzymaj się" mówili koledzy, idąc za nim. Nazajutrz rano, leżąc w piwnicy zmienionej na szpital na ul. Bałuckiego, dostałem się do niewoli na prawach jeńca wojennego. Ostatni marsz kanałem mojego oddziału trwał 14 godzin i wielu ludzi postradało zmysły, błądząc w podziemnym labiryncie bez przewodników.

Andrew Borowiec


      

Andrew Borowiec podczas pracy
(wywiad z ministrem spraw zagranicznych Tunezji)
- zdjęcie współczesne

opracował: Wojciech Włodarczyk


Copyright © 2007 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.