Powstańcze relacje świadków

Wojenne wspomnienia Eugeniusza Tyrajskiego - żołnierza z "Baszty"


W "wolnej" ojczyźnie








Eugeniusz Tyrajski,
ur. 08.10.1926 r.
żołnierz Armii Krajowej
ps. "Genek", "Sęk"
kompania K-2, batalion "Karpaty"
pułk Armii Krajowej "Baszta"



         Zaczęliśmy wędrówkę do ukochanej Warszawy. Problemy zaczęły się już na granicy polsko-czeskiej. Dotarliśmy tam pociągiem repatriacyjnym. Pociąg zatrzymał się po czeskiej stronie, nie wiedziałem gdzie jesteśmy. Czeski kolejarz zapytany jak daleko do Polski odpowiedział, że Polska jest już za najbliższą górką. Po przejechaniu granicy Teresa o mało nie dostała obłędu, bo inwigilowali mnie chyba z 5 godzin. Wszystko jakoś udało się wytłumaczyć, nie potrafili jednak zrozumieć jakim cudem znalazłem się dobrowolnie w obozie jenieckim. Wielu ludzi uciekało z obozów ale żaden do niego nie przyszedł. Udało mi się jakoś wykpić z kontaktów z Amerykanami.
         Wreszcie 10 lipca 1946 r. dotarliśmy do Warszawy. Po blisko dwóch latach znów byliśmy w naszym mieście. Dowiedziałem się o śmierci ojca, który zginął po powstaniu w obozie koncentracyjnym we Flossenburgu. Zamieszkaliśmy w domu na ul. Belwederskiej. Zaczęła się codzienność dnia powszedniego. Sytuacja rodzinna wymagała ode mnie natychmiastowego podjęcia pracy zawodowej. Późniejsze plany dotyczące studiów zaocznych wymagały zgody na studia ze strony kadrowców instytucji, w których pracowałem. Ci bez specjalnego skrępowania mówili mi, że nie widzą potrzeby umożliwienia uzyskania dyplomu przez pracownika o akowskiej przeszłości. Poradziłem sobie bez nich. Nie mając formalnego dyplomu pełniłem w czasie swojej kariery zawodowej odpowiedzialne funkcje głównego księgowego i z-cy dyrektora ds. ekonomicznych w Centrali Biura Urządzania Lasu Geodezji Leśnej w Warszawie.
         Podjęcie pracy zawodowej nie oznaczało, że pozwolono mi być normalnym obywatelem ludowej ojczyzny. Przez pięć lat po moim powrocie, do lipca 1951 r. interesowały się moja osobą wszystkie możliwe instytucje badające przeszłość i teraźniejszość "zaplutych karłów reakcji z AK". Byłem nie rzadziej niż co 3 miesiące wzywany do UB, Informacji Wojskowej itp. Wypełniłem dziesiątki ankiet, życiorysów. Doszło do tego, że nosiłem ze sobą specjalną ściągawkę, przy pomocy której wypełniałem kolejne formularze lub życiorysy. Szczególnie podejrzana była moja rola związana z dobrowolnym wejściem do obozu jenieckiego, na własne życzenie. Kiedyś pomyliłem jakiś drobiazg związany z żoną, nie pamiętam już czy z Powstaniem czy z jej praca konspiracyjną. Przesłuchujący mnie porucznik zajrzał do trzymanej w biurku poprzedniej wersji i zwrócił mi uwagę na różnice. Porządny gość - podarł to co napisałem i polecił mi napisać poprawną wersję. Czasami i tak było.
         Nie zawsze było tak sympatycznie. W 1948 r. dostałem wezwanie na Cyryla I Metodego. Miałem już wtedy dziecko, drugie było w drodze. Zastanawiałem się co zrobić. W tym czasie akowców wywożono na Syberię. Nie bardzo miałem gdzie zniknąć. Poszedłem więc. Stojący na dole żołnierz odebrał wezwanie i skierował mnie na górę, na pierwsze piętro. Drzwi nie oznaczone, żadnej tabliczki ani numeru. Przed drzwiami czeka już trzech delikwentów. Kazano mi stanąć za nimi.
         Nagle widzę, korytarzem idzie cioteczny brat mojego kolegi z okupacji Kazika, którego Niemcy rozwalili na Nowym Świecie. Widziałem go może trzy, cztery razy w życiu. Ubrany w zwykły mundur, bez żadnych dystynkcji. Poznał mnie, podszedł i odciągnął na bok. "Co tu robisz?". Pokazałem mu wezwanie. Kazał mi iść ze sobą. Wyprowadził mnie na ulicę. Był widać kimś ważnym w tym złowrogim miejscu, bo wartownicy nie reagowali na to, że mnie wyprowadza. Kazał mi czekać na ulicy. Zdenerwowany czekałem, w każdej chwili ktoś mógł się zainteresować co robię pod tym obiektem.
         Po pół godzinie, może trzech kwadransach brat Kazika wyszedł i powiedział do mnie: "Spieprzaj stąd, nigdy tu cię nie było." W tym czasie musiał zlikwidować moje papiery. Nie wiem czego mogłem wtedy uniknąć. Może najgorszego. Nigdy więcej nie spotkałem tego chłopaka. Nie wiem dlaczego to zrobił. Był trochę starszy od Kazika. Wiedział, że przyjaźniliśmy się, że byliśmy razem w Szarych Szeregach. Widać ruszyło go sumienie.
         Ostatnie spotkanie ze służbami odbyło się w lipcu 1951 r. Dostałem wezwanie na Cytadelę. Nigdy tam jeszcze nie byłem. Podszedłem do wejścia z wezwaniem. Wartownik gdzieś zadzwonił. Po chwili przyszedł żołnierz z bronią. Pod karabinem poprowadził mnie gdzieś na teren Cytadeli. Wprowadził mnie do piętrowego budyneczku, na pierwsze piętro. Podobnie jak na Cyryla i Metodego żadne drzwi nie oznaczone. W końcu korytarza pod zakratowanym oknem stało krzesło. Konwojent kazał mi usiąść. Była godzina ósma rano. Siedziałem tam pięć godzin, nie widząc żywej duszy. Był to sposób na zmiękczenie.
         O pierwszej otworzyły się drzwi i stanął w nich człowiek w mundurze majora. Nie jestem antysemitą, miałem kilku przyjaciół Żydów., ale ten major był wyjątkowy. Zapytał: "Pan Tyrajski?" Po 5 godzinach oczekiwania to pytanie było tak absurdalne, że w pierwszej chwili nie wiedziałem co odpowiedzieć. Wyraźnie zaciągając po żydowsku zaprosił mnie do środka. Eleganckie skórzane fotele. Zaprosił mnie abym usiadł w jednym z nich. Sam usiadł z drugiej strony za biurkiem. Zaproponował papierosa. Zdenerwowałem się poważnie. Szykowało się coś niedobrego.
         Major zaczął mnie usilnie namawiać do podjęcia współpracy. Tłumaczyłem, że mam zawód, żonę, dzieci. Przekonywał mnie mówiąc z silnym żydowskim akcentem: "Co się pan przejmuje. Przecież u nas będzie pan więcej zarabiał." Broniłem się jak mogłem, nie wiedząc czym się to wszystko skończy. Wreszcie pan major zrezygnował. Na zakończenie 2-godzinnej "obróbki" powiedział: "Ale pan rozumie, że pan nawet żonie nie będzie mówił o tym, co myśmy tutaj rozmawiali." Gdy wezwał żołnierza, żeby mnie odprowadził, nie wiedziałem czy wyjdę za bramę. Żonie powiedziałem o tej rozmowie dopiero jakieś 10 lat później.
         To była już na szczęście ostatnia moja wizyta w służbach. Dano mi spokój. Na szczęście jakoś nie rozwikłano moich kontaktów z Amerykanami, wtedy nie wyszedłbym z tego cało. Udało mi się również uniknąć zachęt wstąpienia do partii. Abstrahując już od poglądów sama dyscyplina partyjna była dla mnie nie do przyjęcia. Miałem zupełnie inna naturę o czym świadczyły między innymi moje wojenne doświadczenia.



Eugeniusz Tyrajski


      Eugeniusz Tyrajski,
ur. 08.10.1926 r.
żołnierz Armii Krajowej
ps. "Genek", "Sęk"
kompania K-2, batalion "Karpaty"
pułk Armii Krajowej "Baszta"





Copyright © 2005 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.