Powstańcze relacje świadków

Moja wojna 1939-1945



Janusz Wałkuski
ur. 3.01 1934 w Ciechanowie


Froim

         Na wiosnę 1940 roku po raz pierwszy zostałem przemycony do Rzeszy. Pojechałem do Ciechanowa pod opieką znajomego volksdojcza.
         Początkowo byłem u stryja Wicka, bo ciocia Marysia przeprowadzała się na "Wasserwerk" (stacja pomp i filtrów) - co chyba było związane z pracą wujka. Wkrótce przez "zielona granicę" dotarła mama - przeprowadzka została zakończona i zamieszkaliśmy wszyscy w mieszkaniu na wspomnianym "Wasserwerku".
         Budynek znajdował się blisko rzeki, przy moście (drewnianym), przez który przeprawiała się ulica Pułtuska. Kilkadziesiąt metrów od domu były dwa duże baseny. Idąc ścieżką za basenami dochodziło się do betonowej wylewki, która wzmacniała wlot wody do kanału, doprowadzającego ją do osadników. Był to wspaniały teren do zabawy! Najbardziej lubiłem siadać na owej betonowej wylewce i wpatrywać się w tajemnicze ruiny zamku, a ponad dachami domów widać było wieżyczkę ratusza usytuowanego w narożniku ciechanowskiego rynku. Dochodziły tu odgłosy maszyny parowej w pobliskim młynie i browarniany zapach piwa.
         Na tereny "Wasserwerku" przychodziło sporo moich rówieśników chętnych do zabawy i kąpieli. Kolegów miałem różnych: ciechanowiaków i niemczaków, przybyłych niedawno do "Zychenau". Przychodził również Froim, syn żydowskiego krawca, który obszywał od lat naszą rodzinę. Mimo takiego składu osobowego w naszych zabawach nie było żadnych napięć "personalnych". Niemcy byli naszymi wrogami, wrogami okrutnymi, ale ja tej wrogości nie przenosiłem na swoich rówieśników. Dlatego byłem zaskoczony, kiedy ta wrogość się pojawiła.
         - Kiedy to się stało, chyba zacząłem myśleć jak dorosły. Zabawa się skończyła... Nagle powstała nienawiść! Narastająca. Do wszystkiego, co niemieckie!
         A zaczęło się od tego, kiedy na teren "Wasserwerku" zaczął przychodzić "nomen-omen" Adolf, syn szefa niemieckiej policji. Starszy był ode mnie dwa, może trzy lata. Jego brat (starszy) był dowódcą ciechanowskiego hitlerjugend. Adolf przychodził z matką, która siedziała na ławce pod kasztanem i przywoływała moją Mamę - Haline, Haline! - upodobała ją sobie za partnerkę do rozmów (Mama znała niemiecki). Trudno było się od niej odczepić, ale starała się być "wdzięczna" - dała Mamie kartę upoważniającą do zakupów w niemieckich sklepach. Mama nigdy z niej nie skorzystała - bo co by znajomi powiedzieli? Mniej skrupułów miał Mundek (wujek), który był bardzo obrotnym chłopakiem i miał smykałkę do interesów. Ponieważ nosił to samo nazwisko, korzystał z tej karty w "szerokim zakresie"!


Zdjęcie wykonane nad basenem stacji pomp w Ciechanowie.
Siedzimy z mamą obok matki Adolfa.


         Otóż ten "nomen-omen" Adolf usiłował nas sobie podporządkować i narzucać nam swój "styl" zabawy. Często przychodził w mundurze hitlerjugend, po nim w tych mundurach zaczęli przychodzić pozostałe niemczaki. Zabawy straciły dawny urok i spontaniczność, a zaczęły przypominać wojskową musztrę. Strzelaliśmy nawet z wiatrówki do zapałki wbitej w kartofel - tak się złożyło, że nikt nie mógł mnie w tym pobić (mimo, że nigdy przedtem z wiatrówki nie strzelałem). Adolf zaczął więc wymyślać inne konkurencje, w których ja i pozostali nie mogliśmy mu sprostać, ze względu na istotną różnicę wieku - należy dodać, że Adolf nie był fizycznym ułomkiem: był wysokim i silnie zbudowanym chłopakiem.
         Coraz mniej mi się to podobało, coraz częściej unikałem naszych spotkań.
         Kiedyś graliśmy z Froimem w domino, schowani za murem śmietnika. Froim był coraz bardziej przestraszony tym, co się zaczynało dziać z Żydami i schodził z oczu niemczakom. Wypatrzył nas jednak Adolf. Przyszedł. Poprzewracał nam kostki. Pociągnął mnie za sobą - Froim stał niezdecydowany, nie wiedział, co robić...
         - Froim, komm hier! - krzyknął Adolf - idziemy się kąpać, poskaczemy z trampoliny! Pobiegliśmy za Adolfem (niechętnie), ale nie w kierunku basenu, tylko do grupy oczekujących nas chłopaków.
         I tu się zaczęło!
         Otoczyli Froima i ściągnęli z niego ubranie. Froim skulił się i zaczął płakać. Wepchnęli go w gąszcz wysokich pokrzyw. Zacząłem na nich krzyczeć, odepchnąłem Hermana stojącego na ubraniu Froima, ale Herman z Adolfem wykręcili mi ręce i pewnie byłbym drugim nagusem w pokrzywach, gdyby nie nadbiegła matka Adolfa. Zrugała swojego synalka i resztę niemczaków.
         - Mamo, to Żyd! - powiedział Adolf. Przystopowało to jej zapał bycia sprawiedliwą, ale odgoniła chłopaków od Froima, a mnie wzięła za ręką i poszliśmy w stronę domu. Kiedy się obejrzałem, Froim był już ubrany i przechodził na drugą stronę pokrzyw w kierunku rzeki, skąd mógł odejść do domu.

         Tak skończyły się moje zabawy z niemieckimi "kolegami".

         Froima już więcej nie spotkałem - odszedł na zawsze...


Janusz Wałkuski

      Janusz Wałkuski
współcześnie

opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz






Copyright © 2005 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.