Powstańcze relacje świadków

Moja wojna 1939-1945



Janusz Wałkuski
ur. 3.01 1934 w Ciechanowie


Karolcio

         Na rogu Młynarskiej i Leszna stał dom (trzypiętrowy?), w którym znajdował się znany w okolicy sklep spożywczy. Mówiło się: "u kupca". Szczyt tego domu od strony Młynarskiej graniczył z zabudowaniami fabryki cukierków "Alfa". Drugi szczyt - od strony Leszna - stykał się z małym placykiem, wykorzystywanym przez pana Dudka na skład złomu.
         Pan Dudek często grywał z Dziadkiem w "preferansa" u Weitknechta (wspominam o nim w opowiadaniu "Tęcza"). Dawało mi to "chody" w grzebaniu w złomie i wyszukiwaniu atrakcyjnych dla mnie rzeczy. Skarby te znosiłem do piwnicy. Na klapie skrzyni na węgiel miałem swój "warsztat" i przetwarzałem je na przydatne dla mnie konstrukcje. Można powiedzieć, że żyłem w symbiozie z panem Dudkiem, bo kiedy ja grzebałem w żelastwie, on mógł wyskoczyć na piwko...


Skrzyżowanie Górczewskiej i Młynarskiej. Cały narożnik domu z lewej strony zajmowała knajpa Weitknechta.
Po drugiej stronie ulicy był skład z żelastwem Dudusia.


         Przechodziłem przy składzie w drodze do szkoły na Karolkową. Kiedyś zobaczyłem, jak ze stojącej platformy zwalają duże, żeliwne odlewy o dziwnych kształtach. Nie miałem czasu, żeby się temu przyjrzeć, ale tak mnie to ciekawiło, że nie mogłem doczekać się ostatniego dzwonka. Na domiar złego pan Jasienowski (nauczyciel śpiewu i rysunku) postawił mnie w kącie za fałszowanie piosenki "Panie Janie rano wstań...". Musiałem zostać po lekcjach i powtarzać kilkanaście razy nudną melodię w towarzystwie skrzypiec pana Jasienowskiego. Kiedy wyszło mi dobrze, mogłem się ewakuować.
         Chłopaki wołali mnie, żebym grał z nimi w "gazdę", ale popędziłem do pana Dudka.
         Takich wielkich żelastw jeszcze nie widziałem, a jedno przypominało mi czołg. "Ale fajnie!" - krzyknąłem sobie i zaczęła się zabawa... W jeden otwór włożyłem kawał rury - to była armata! Górę przykryłem pordzewiałą miską. Podoczepiałem jeszcze jakieś żelastwa i czołg był gotów!
         Cóż jednak był wart czołg bez czołgisty... Wnętrze żelaznego pudła było na tyle obszerne, że mógłbym się tam zmieścić, ale jak tam wejść? W otwór na górze wchodziła tylko głowa. Z boku był prostokątny właz niewiele większy od rozłożonego zeszytu. Pierwsze próby dostania się do środka nie były udane. Próbowałem dalej, aż wreszcie się wcisnąłem, zdzierając sobie skórę z ramion.
         Usadowiłem się na jakichś żelastwach owiniętych w szmaty. Wystawiłem głowę przez górny otwór, przesuwałem rurę działa i strzelałem!: BACH ! BACH ! BACH ! ... Karabin maszynowy siekł po kupie nieprzyjacielskiego złomu : ta - ta - ta !...
         Zabawa trwała dosyć długo i trzeba było wychodzić. Tu zaczęły się kłopoty! Mimo desperackich prób, nie udało mi się opuścić czołgu. Próbowałem wezwać na pomoc pana Dudka, ale gdzieś się zapodział. Uwięziłem się na dobre!
         Na plac wszedł Karolcio, a za nim szedł zataczający się Niemiec. Zgłupiałem! Nie wiedziałem co mam robić.? Skuliłem się w czołgu i patrzyłem przez "strzelnicę", co się będzie działo... Weszli do pakamery. Po kilku minutach Niemiec wyszedł, a Karolcio zamknął za nim drzwi. Chciałem się unieść, żeby go przywołać, ale nogi mi tak zdrętwiały, że nie mogłem tego zrobić. Kiedy rozcierałem je przed następną próbą, zobaczyłem nad sobą Karolcia ze szmacianym zawiniątkiem.
         - Rany Boskie ! Gdzieś ty wlazł?! - krzyknął. Moją sytuację zapewne uznał za beznadziejną, bo zaległa cisza...
         Po chwili poczułem zapach, jakby ktoś otworzył beczkę z piwem - to przyszedł pan Dudek. Teraz obaj się zastanawiali, jak mnie wyjąć. Mimo wielu pomysłów i wysiłku, również z mojej strony, wolności nie odzyskałem. Karolcio kazał mi podać szmaciane zawiniątka, na których siedziałem. "Będzie luźniej" - powiedział.
         Podawałem je przez górny otwór - były cztery. Z ostatniej szmaty wysunął się pistolet i upadając uderzył mnie w paluch u nogi. Spojrzałem zaskoczony na Karolcia.
         - Dawaj, dawaj ! To stary korkowiec.
         Trzymałem się za bolący palec i Karolcio sam wyciągnął "korkowca", chowając go do kieszeni. Wkrótce do pana Dudka i Karolcia dołączył "Malarz". Popatrzył na mnie z zainteresowaniem i zapytał:
         - Jak żeście go tam wsadzili?
         - Sam wlazł - odparł pan Dudek.
         - I co, nie chce wyjść?
         - Chce, tylko nie może...
         - Wpuśćcie mu szczura, to wyskoczy!
         - Lepiej pomyśl, jak go wydostać...
         - Ja to zrobię w trymiga. Potrzymaj mi flaszkę, zaraz przyjdę - i poszedł.
         Wkrótce przyszedł z jakąś śmierdzącą mazią w gazecie.
         - Rozbieraj się do nagusa - powiedział.
         Karolcio pomagał mi ściągać ubranie, a Malarz z Dudkiem, nie tracąc czasu, pociągali z butelki. Kiedy byłem już goły, Malarz przejął inicjatywę.
         - Szare mydło jest dobre na wszystko! - wybełkotał i zaczął na mnie nakładać cuchnącą pacię.
         - Będziesz wychodził, jakbyś się rodził, główką do przodu! Panie Karolu, ciągnij pan za główkę, a ja go będę łechtał w golenie!
         Karolcio nie musiał się nawet mocno zapierać - wyskoczyłem jak korek z butelki.
         - Daj mu pan w dupsko, żeby zapłakał! - żartował Malarz - Dudusiu, bimberek się skończył, idziemy do kupca...
         Karolcio wytarł mnie szmatami i pomógł mi się umyć pod kranem. Skostniały z zimna, ledwo mogłem się ubrać.
         Tak zakończyła się moja krótka kariera czołgisty.
         Na drugi dzień, wracając ze szkoły, przechodziłem obok żelaźniaka nie mając zamiaru tam wstępować, ale zawołał mnie pan Dudek.
         - Pan Karol coś dla ciebie zostawił, leży na stołku w pakamerze - powiedział.
         W szmatę zawinięty był korkowiec...
         Karolcia więcej nie widziałem, a i do żeleźniaka przestałem zaglądać.

         Prawdę o Karolciu poznałem dopiero wiele lat później. Przed wojną był tak zwanym "oficerem sztabowym" w randze majora. Podczas okupacji ukrywał się przed gestapo. Tajniacy wielokrotnie nachodzili jego siostrę, która była sąsiadką dziadków. Została aresztowana i wywieziona do obozu. (Po wojnie wróciła do swojego mieszkania, zmarła w roku 1948.)
         Karolcio działał w podziemiu od początku okupacji. Zatrudniał się pod przybranym nazwiskiem, przeważnie jako nocny dozorca, np. u pana Dudka. Do knajpy Weitknechta przychodziło sporo żołnierzy na piwo i w różnych "interesach". Tam Karolcio załatwiał "skup" broni od Niemców. Stąd się wzięły w moim czołgu - "korkowce".
         Karolcio przeżył wojnę, ale musiał się znowu ukrywać - tym razem przed UB. Podobno udało mu się opuścić Polskę i podobno zmarł w 1947 roku w Kanadzie.


Janusz Wałkuski

      Janusz Wałkuski
współcześnie

opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz






Copyright © 2005 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.