Powstańcze relacje świadków

Moja wojna 1939-1945



Janusz Wałkuski
ur. 3.01 1934 w Ciechanowie


"Biały" - Białoszewski

         Lubiłem książki. Lubiłem je mieć i czytać. Miałem ich niewiele, ale znałem je na pamięć. Kiedy przeprowadziliśmy się na Chłodną (18) otworzył się przede mną książkowy sezam Ryśka. (Rysiek był dziewiętnastoletnim synem wujostwa Wałkuskich, którzy odzyskali po likwidacji getta swoje dawne mieszkanie na Żelaznej 68, naprzeciw słynnej "Nordwachy". Ryszard, żołnierz AK, zginął na początku Powstania Warszawskiego, prawdopodobnie w ataku na bunkry na terenia getta).

         Cała wielka szafa książek, szuflady pakownej komody wypełnione czasopismami, zdjęciami, pocztówkami, mapami, znaczkami pocztowymi... Nieprzebrane skarby, których nadchodzące wydarzenia nie pozwoliły mi zgłębić do końca.

         Przypadek sprawił, że pewnego razu natknąłem się "porządkując" jedną z szuflad, na kilka kartek wyjętych z książki i pewnie nie zwróciłbym uwagi na ich treść, gdyby nie piękna ilustracja przedstawiająca walkę na topory: rycerz Zbyszko wali Krzyżaka Rotgiera!

         Wyciągnąłem się na dywanie i w pół godziny przeczytałem to, co znalazłem!

         Zacząłem szukać pozostałych kartek, ale ich nie było...

         Rysiek wyjechał i ciocia nie wiedziała, kiedy wróci. (Ciocia nigdy nie wiedziała, gdzie wyjeżdżał i kiedy wróci.) Miałem pecha, bo wrócił do domu po dwóch dniach i nie miał chęci do rozmowy.
         - Przyjdź jutro - powiedział.
         Próbowałem nie ustępować, ale nic z tego nie wyszło. Nie słuchał mojej gadaniny.
         - Przyjdź jutro - powtórzył.
         Byłem bardzo niezadowolony, bo czekałem dwa dni. Ale jutro, to jutro. Trudno...
         Przybiegłem z samego rana. On widząc, że się ode mnie nie odczepi zarządził:
         - Dobra, idziemy!
         Poszliśmy. Z Żelaznej na Chłodną. W lewo. Brama numer 40. Wchodzimy. Zderzamy się z dwoma chłopakami.

         - Jak się masz Rysiu!!? - wykrzyknął powitalną formułkę jeden z nich.
         - Nieźle! - podaliśmy sobie wszyscy ręce. - Mam do ciebie prośbę: To jest, jak widzisz męski członek naszego rodu. Ma na imię Janusz. - Zobaczył u mnie kawałek "Krzyżaków" i chce resztę. Załatwisz to?
         - A on wie, że to zakazana literatura?
         - Teraz już wie - powiedział Rysiek.
         - Przyjdź za dwa dni (znowu dwa dni!), skompletuję ci całość - usłyszałem.
         - Mów do niego "panie Mironie" - zażartował Rysiek.
         Jeszcze trochę pogadali o nieistotnych dla mnie sprawach i rozeszliśmy się.
         - Trzymaj się Rysiu! - pożegnał go "pan Miron".
         - Dzięki "Biały". (Biały?) Pozdrów mamę - odpowiedział Rysiek.
         Książkę dostałem na tydzień. (bo inni też czekali). Czytałem ją do ostatniego dnia. Ile razy? Nie wiem...
         Stałem się częstym gościem u "pana Mirona". Również nasze spotkania na ulicy (mieszkaliśmy o kilka domów od siebie) i u Ryśka nie należały do rzadkości.


Na pustym obecnie placu przy ulicy Żelaznej 68 stał dom Ryśka Wałkuskiego,
gdzie najczęściej spotykałem się z Białoszewskim.


         Fascynacja "Krzyżakami" była tak wielka, że jeszcze długo zadręczałem Mirona ("pan" już dawno się ulotnił) pytaniami. Miron nie był zbyt cierpliwy, ale jakoś to tolerował. Jednak moje ciągłe gadanie o Zawiszy Czarnym wyczerpały jego zasoby cierpliwości. Kiedyś powiedział do mnie:

         - Ty sam jesteś "Czarny", chociaż nie Zawisza, boś z Wałkuszczaków. "Janusz Czarny" brzmi całkiem nieźle! Nieźle! Mianuję cię "Czarnym!" Jest czarny murzynek Bambo i będzie Czarny Janusz! Musimy tylko znaleźć palmę, żebyś miał się po czym wspinać! Chyba jest w Saszczaku! - zaczął się śmiać.

         Tak zostałem "Czarnym". Może się odegrał za to, że Rysiek mówił na niego "Biały"? (maksymalny kontrast!).

         Tak było do Powstania. Dużo czytałem. Zmieniały się moje fascynacje. Dorastałem.

         W Powstaniu spotkaliśmy się dwukrotnie: w piwnicy domu (Chłodna 20) podczas nalotu i na Starym Mieście w kolejce po wodę. Spotkania krótkie, bo bomby wisiały nad głową.

         "Witaj Czarny!" "Witaj Biały!" "Żyjemy!"

         Wróciłem do Warszawy w lutym 1945 roku. Obszedłem wszystkie bliskie i znajome mi miejsca. Nic z tego, co było nie zostało. Zburzone. Spalone. Wszyscy się pogubili, niektórzy na zawsze...
         Ani domu. Ani rodziny. Ani przyjaciół - nic! Tylko gruzy...
         Po "wakacjach" otworzono moją szkołę (Nr 90, tym razem na Dworskiej). Potem był ogólniak (TPD Nr 4 na Bema). Nowe życie, nowe przyjaźnie (niewiele z nich wytrzymało próbę czasu). Tam poznałem Andrzeja D. Był o klasę wyżej ode mnie. Bardzo inteligentny, błyskotliwy, świetnie grał w szachy. Chciał być pisarzem. Przystaliśmy do siebie, byliśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi. Przyjaźń trwała do jego zaginięcia. Tajemniczego. Znaleziono tylko dokumenty.
         Andrzej jeszcze w szkole ciągał mnie po różnych spotkaniach literackich, odczytach, wieczorach autorskich, dyskusjach - życie literackie było wtedy bardziej dynamiczne niż dzisiaj (oczywiście nie dla wszystkich). Kiedyś wyciągnął mnie z treningu (biegałem) do Klubu Oficerskiego na ciekawe - według niego - spotkanie z Putramentem. Poszedłem, bo wiedziałem, że mu na tym zależy, a ja miałem kartę wstępu (pracowałem w WZKarcie). Przed wejściem na salę urządzony był kiermasz i Andrzej poszedł grzebać w książkach. Ja spotkałem znajomego pilota (udało mu się przeżyć katapultowanie z odrzutowego Jaka), którego żona też przewracała książki i mogłem sobie z nim pogadać.
         Wydawało mi się, że jeden z facetów stojących przy oknie zaczął mi się przyglądać. Twarz znana. Ale skąd? Bardzo znana! Olśnienie! Obaj ruszyliśmy do siebie (nawet nie przeprosiłem pilota).

         - "Biały!" - krzyknąłem do niego.
         - "Czarny!" - odkrzyknął do mnie.

         Ściskaliśmy się mocno i długo. Stracił na tym Putrament, bo na kilka godzin ugrzęźliśmy w kawiarni.
         Tak wyglądało nasze spotkanie. Po latach! Nareszcie! Spotykaliśmy się wiele razy. Z okazji i bez okazji. Normalnie. Jak przyjaciele.

         Pewnie byśmy się spotykali do dzisiaj, ale zabrała go śmierć. Przedwczesna...
         Byłem na odsłonięciu tablicy. Pamiątkowej. Na Tarczyńskiej. Jemu poświęconej - Mironowi Białoszewskiemu.

         Ja Tobie "Biały" też poświęcam - ten tekst. Krótki. Długich nie lubiłeś...


Janusz Wałkuski

      Janusz Wałkuski
współcześnie

opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz






Copyright © 2010 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.