Powstańcze relacje świadków

Moja wojna 1939-1945



Janusz Wałkuski
ur. 3.01 1934 w Ciechanowie


Śmierć ojca i syna

         Jadłem patrząc w okno na padający śnieg. Kapuśniak z drobno pokrojonymi kartofelkami. Na "drugie danie" przysmażone kartofelki tym razem pokrojone w plasterki i łyżka szpinaku.
         Po tylu latach pamiętam, co jadłem tego dnia. Pewnie z powodu wydarzenia, jakie wkrótce nastąpiło...
         Dziadek nie jadł szpinaku, bo mu przypominał krowią kupę! Ja jadłem, mimo, że mnie też przypominał krowią kupę.
         Zadzwonił telefon. Mama podniosła słuchawkę. Chwilę słuchała i zaczęła bardzo płakać.
         - Co się stało? - zapytał Dziadek - mów, co się stało!
         - Zabili Bogdziewicza!
         - Którego Bogdziewicza?
         - Jana!
         - Gdzie?
         - Na ulicy, blisko domu...
         - Ubieraj się, jedziemy!
         Ja zostałem z Babcią. Rozumiałem całą grozę tej wiadomości. Babcia płakała...
         Minęła godzina policyjna, a ich nie ma. Babcia zeszła do pana Szmalca (dozorcy), żeby nie zamykał bramy.
         Czekaliśmy...
         Wreszcie przyszli. Byli oboje bardzo zdenerwowani. Babcia dopytywała się o wszystko. Mama opowiadała: Na Mokotowskiej, przy Chopina, wybuchła strzelanina (w Warszawie częste zjawisko). W tym czasie pan Bogdziewicz wracał do domu od strony Mokotowskiej. Przeskakiwał z bramy do bramy i był już blisko domu, kiedy z Alei Ujazdowskich wjechał w Chopina samochód z żandarmami. Widząc go przebiegającego ostrzelali go z karabinu maszynowego. Zginął od razu. Wyjęli mu dokumenty i zobaczyli, że zastrzelili go na wprost domu (Chopina 3). Dwóch przyniosło dokumenty pani Bogdziewiczowej, plądrując jednocześnie mieszkanie. Kazali jej zabrać męża z ulicy. Z pomocą sąsiadów wniesiono go do mieszkania, ponieważ nie było Kazika, ani Felka (synów) zrozpaczona i zszokowana zadzwoniła do nas.
         Za kilka dni pogrzeb na Bródnie. Ja zostałem w domu.


Park Ujazdowski w 1943 r.
Od lewej: Mama, p. Bogdziewiczowa i ja.


         ---------------

         Robiło się coraz cieplej. Śnieg już dawno stopniał. Na "budlaku" zazieleniła się trawa (plac na Młynarskiej przy Żytniej). Można już było grać szmacianką w "kiwanego". Świat stawał się weselszy, nie tylko dlatego, że słońce było tym elementem radości. Wszyscy wiedzieli, że Niemcy dostają baty i kończy się czas ich panowania. Robiliśmy zakłady, kiedy Hitler zrobi "kaput"!

         Byliśmy z Mamą u wujostwa Persów na Chłodnej. Mama z Ciocią były zajęte rozmową, a my z Marianem mieliśmy swoje sprawy. Nagle otworzyły się drzwi i weszła Babcia.
         - Kazika rano zastrzelili! Bogdziewicza! - powiedziała ze łzami w oczach.
         Babcia płakała...
         - Uspokój się i powiedz, co się stało?
         - Nie wiem... Dopiero co był telefon... Wiem tylko, że Kazik nie żyje. Ojciec już tam pojechał!
         Niezwykle zdenerwowana Mama kazała mi zostać z Babcią i pobiegła do tramwaju.

         Kazik był dla mnie kimś wyjątkowym. Pozwalał mi grzebać w nieprzebranych skarbach swoich szuflad. Cierpliwie słuchał mojego gadulstwa. Nie zdenerwował się nawet wtedy, kiedy połamałem mu krzywiki usiłując z nich zrobić łyżwy!

         A teraz Kazik nie żyje...
         Dopiero co zabili mu ojca...
         Może, jak Mama wróci, to powie, że to nieprawda...
         Wierzę, że tak będzie!

         Godzina dziesiąta, może jedenasta. W niewielkiej "kawiarence" na Różanej siedzą przy stoliku Kazik z trzema kolegami. Rozmawiają przyciszonym głosem. Piją coś, co nazywa się "kawa". Czasami patrzą na zegarek. Kelnerka czyści bufet. Siedzą dosyć długo. Jeden z nich wychodzi zabierając gazetę. Nie wraca. Po kilkunastu minutach dwóch żandarmów wywala kopniakiem drzwi, kilku stoi na zewnątrz.

         - Hände Hoch!

         Podnoszą powoli ręce do góry. Kazik sięga ręką do kieszeni. Seria z rozpylacza - pada na podłogę. Kelnerkę i dwóch pozostałych mężczyzn wyrzucają na ulicę. Obu zabierają do samochodu. Kelnerka ich nie interesuje. Przeszukują dokładnie Kazika leżącego w kałuży krwi. Zabierają dokumenty i jakieś papiery.

         To powiedziała kelnerka.

         Grób rozkopany. Mży deszcz. Zaraz go zasypią - nie będzie Kazika...
         Ksiądz już odchodzi.
         Felek (starszy brat) dziękuje wszystkim za przybycie. Głos mu się łamie... Zaprasza wszystkich na konsolację (?)

         Z boku długi bar malowany na olejno. W środku stoły i ławy. U sufitu dwie ledwo świecące żarówki otoczone ożywionymi po zimie muchami. Nastrój ponury.
         Roznoszą flaki, na stołach lądują butelki wódki. Ja dostaję kaszankę. Rozmowy głośnieją - trudno zrozumieć, co kto mówi.
         Wyszliśmy na grób. Na ławeczce siedziała pani Bogdziewiczowa wpatrzona w dwie tabliczki:

         Jan Bogdziewicz             zmarł 25 stycznia 1944 żył 61 lat
         Kazimierz Bogdziewicz     zmarł 8 kwietnia 1944 żył 22 lata



Janusz Wałkuski

      Janusz Wałkuski
współcześnie

opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz






Copyright © 2010 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.