Powstańcze relacje świadków

Moja wojna 1939-1945



Janusz Wałkuski
ur. 3.01 1934 w Ciechanowie


Powstanie

         Tylko przyjechałeś, a już zaczynają strzelać - skomentowała Mama (żartem) mój powrót z Nowego Dworu.
         Z różnych stron dobiegały odgłosy wystrzałów. Chciałem szybko coś zjeść i wyskoczyć na ulicę, zobaczyć, co się dzieje. Strzały gęstniały. Bardzo blisko odezwał się karabin maszynowy. Mama była wyraźnie niespokojna. To musi być coś poważnego! Zbiegłem na podwórko. Brama na ulicę była zamknięta. Przy bramie kilku uzbrojonych mężczyzn z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Dwóch miało niemieckie hełmy, a pozostali berety z orzełkami. Patrzyli w stronę "Nordwachy" i na bunkier pod szkołą na rogu Waliców, który był dokładnie na wprost naszego domu. Nagle zaczął się bardzo silny ostrzał z tego bunkra i z "Nordwachy". Rozpoczęła się walka!
         To było POWSTANIE!
         Na podwórku dużo ludzi - ożywione rozmowy. Powołano jakiś komitet. Powstańcy wyszli z bramy, nie mieli szans wyjść na ulicę pod strzelający cekaem. Zostało dwóch, reszta poszła na Ogrodową.
         Usłyszeliśmy łoskot zbliżających się czołgów! Nadjechały dwa. Od strony Żelaznej. Zatrzymały się przed domem.
         Polecieliśmy z chłopakami na "trzeciaka" (trzecie piętro), żeby im się przyjrzeć! Ledwo wyjrzeliśmy przez okno, a zostaliśmy ostrzelani - zobaczyli nas ci z "Nordwachy". To była nauczka, jak łatwo można oberwać, kiedy się nie myśli.
         Zbiegliśmy na dół. Na podwórku awantura. Dwaj powstańcy (ci, co zostali) z pistoletu i Szmajsera chcieli strzelać do czołgów (!).
         Na szczęście im to wyperswadowano. Czołgi odjechały bez wystrzału w kierunku Hali Mirowskiej.Mama odwołała mnie na górę. Musieliśmy się jakoś przygotować do nowej sytuacji i zabezpieczyć mieszkanie, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Słychać było jak w dach klepią zabłąkane kule. Niewiele mogliśmy zrobić, ale we wszystkie naczynia nabraliśmy wody.
         Strzelanina znowu przybrała na sile. Przypuszczaliśmy, że powstańcy chcą zdobyć "Nordwachę", ale dostępu do niej bronił bunkier przy Waliców. Dużo mieszkań od ulicy miało już powybijane szyby i poprzestrzeliwane meble.
         Nie pozostało nic innego - trzeba było przygotować sobie piwnicowe lokum. Piwnica nasza była duża (od strony Chłodnej) i nie było z tym problemu. Po pięciu latach Warszawa znowu schodziła do piwnic. Mieliśmy nadzieję, że na krótko - ruskie działa waliły za Wisłą coraz głośniej!
         Zszedłem z mamą do piwnicy koło dziewiątej, Mama miała jeszcze iść na górę do Nawrockich, a ja położyłem się na polówce. Zmęczony podróżą z Nowego Dworu i emocjami ostatnich godzin, szybko usnąłem.
         Obudziła mnie potworna detonacja i wstrząs. Było ciemno - pogasły wszystkie lampy i świeczki. Nikt nie wiedział, co się stało. Informacja nadeszła szybko - Niemcy wysadzili szkołę na Waliców, razem z sąsiadującym domem. Przyszła Mama - mieszkanie nam zdemolowało. Miała szczęście, że nie pokaleczyły jej szyby. Wybuch był tak silny, że w kilku mieszkaniach od strony Waliców meble wywaliło razem ze ścianą.
         Kiedy bunkier przy Waliców przestał działać otworzyła się droga do szturmu na "Nordwachę", co też nastąpiło.
         Jak się zaczęło - przedostaliśmy się z chłopakami przez podwórka od strony Ogrodowej do domu numer 20, który był wyższy od naszego, a w szczycie od Żelaznej miał małe okienka. Dostaliśmy się na strych i przyglądaliśmy się walce. Chętnych do oglądania było więcej i trzeba było ustąpić im miejsca - niech sobie popatrzą! Na koniec zobaczyłem, jak żandarm chciał z balkonu rzucić granatem, został postrzelony i zawisł na poręczy, granat wyleciał mu z ręki i eksplodował. Ci po nas mieli pecha, bo jak tylko odeszliśmy od okienka strzelanina, nie wiadomo dlaczego, ucichła.


Budynek z prawej strony stoi w miejscu mojego domu Chłodna 18.
Na szczycie domu nr 20 widać fragment jego ściany, Dom nr 20 był wyższy.
Górne piętro z ozdobnym łukiem zostało zniszczone i nie odbudowane.
Z lewej strony widoczny narożnik "Nordwachy".


         Zaczęto przekuwać przejście do sąsiedniego domu. Gruz wynoszono na podwórko. Dozorca denerwował się, że mu brudzą terakotę, którą podwórko było wyłożone i co chwilę sprzątał, żeby się "na schody nie nanosiło".
         W nocy trzeciego sierpnia "Nordwacha" została zdobyta! Musieli dobrze walić, a ja nic nie słyszałem. Kiedy rano wyszedłem z piwnicy brama była otwarta. Prawie na każdym domu wisiała biało-czerwona flaga. Było mokro, widocznie w nocy padał deszcz. Panował taki specyficzny zapach mokrego gruzu, którym cała okolica była zarzucona. Odkopywano zwłoki zawalonego wybuchem domu i układano je przed kościołem. Do południa pracowałem przy budowie dwóch barykad, a później poszliśmy z Mamą na niefortunne spotkanie na Ciepłą.
         Czwartego rano poszedłem na róg Chłodnej i Solnej, gdzie budowano dużą barykadę. Robiłem z piasku makiety min, żeby odstraszyć czołgi. Dwukrotnie przeleciał nad nami "Storch" (niemiecki samolot obserwacyjny). Budowę barykady trzeba było przerwać ze względu na bombardowania z powietrza.

         Dochodziły niepokojące wieści z Woli. Mamę to bardzo denerwowało. Wiadomo było, że Niemcy mordują tysiące ludzi, a tam zostali Dziadkowie... Podobno front wzdłuż Wolskiej przesuwał się do Towarowej. Jeżeli zbliżą się do Wroniej, znajdziemy się w zasięgu bezpośredniego ostrzału.
         Część sąsiadów opuściła już nasz dom. Szykowali się następni. Pan Nawrocki powiedział, że też by poszedł, tylko nie ma gdzie.
         Widziałem, że mama myśli o tym, dokąd moglibyśmy iść.          Nasza rodzina i znajomi mieszkają w bardziej zagrożonych miejscach, niż my. Pozostała jedna droga - na Stare Miasto. Jest na uboczu, może dadzą mu spokój. Trzeba odwlec "spotkanie" z Niemcami. Przecież lada dzień wejdą Ruscy. Ciągle słuchaliśmy armat zza Wisły, ale ostatnio zamilkły - na jak długo?
         - Jutro idziemy - powiedziała Mama - na Podwale. Do Cudnej. - Niedługo będzie po wszystkim...

         Rano poszliśmy. To, co nam będzie na kilka dni potrzebne, zapakowaliśmy do tornistra. Rybki zostały nakarmione z nadmiarem, przez kilka dni nie zgłodnieją. My też!
         Na Elektoralnej, za Solną, złapał nas pierwszy nalot. Schroniliśmy się w jakiejś piwnicy. Trwał długo.
         Wyszliśmy na krótko - znowu nalot. Znowu do piwnicy. Nie pamiętam którędy doszliśmy na Daniłowiczowską. Przechodziliśmy koło płonących domów. Wylatywały w powietrze jakieś palące się beczki. Raz nas zatrzymano - polowano na snajpera, który zabił dwie osoby, leżały na jezdni. Cały czas był bardzo silny ostrzał. Chcieliśmy od razu iść na Stare Miasto, ale nam się nie udało. Zatrzymaliśmy się w Komisariacie Policji i tam przenocowaliśmy.
         Rano ponowiliśmy próbę przejścia na Miodową. Barykada, zamykająca Miodową od Senatorskiej, była około stu pięćdziesięciu metrów od kościoła OO. Kapucynów. Z boku kościoła, na wprost Kapitulnej, przez Miodową był wykopany niezbyt głęboki rów z niskim nasypem od strony Senatorskiej. Tym wykopem - schylając się bardzo nisko (niektórzy przechodzili na czworakach) przeszliśmy do Kapitulnej i na Podwale. Zatrzymaliśmy się w domu na rogu Podwala i Nowomiejskiej (ostatni dom na Podwalu nr 29).
         Tak tu spokojnie, że bez obawy wyszedłem na ulicę. Była jakaś uroczystość, bo na Długiej obejrzałem powstańczą defiladę!
         Zamiar szybkiego powrotu na Chłodną nie spełnił się. Stare Miasto opuściliśmy drugiego września. Za nami zastały dymiące zgliszcza i mogiły tysięcy ludzi.


Janusz Wałkuski

      Janusz Wałkuski
współcześnie

opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz






Copyright © 2010 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.