Powstańcze relacje świadków

Moja wojna 1939-1945



Janusz Wałkuski
ur. 3.01 1934 w Ciechanowie


Prawie mnie trafili

         Kręciłem się po piwnicy...
         Nerwowo!
         Mama miała być przed sztukasami, a one wyją już od dawna. Pani Cudna próbowała za mną rozmawiać, ale jej nie słuchałem. Łupnęło gdzieś blisko - dom się zakołysał. Kurz jak zwykle wdarł się do piwnicy wysuszając usta, podrażniając oczy.

         Trochę przycichło...
         Może Mama przyjdzie?

         Znowu walą!
         Trudno, niech walą - muszę lecieć! (do szpitala)

         Wyskoczyłem na podwórko. Tu był huk jeszcze większy, ale sztukasów nie było słychać.
         Kilka minut do przylotu następnych.
         Wyjrzałem z bramy - niewiele było widać przez gryzący dym. Wybiegłem na ulicę, skręciłem w lewo, przecisnąłem się przez barykadę i ruszyłem pędem do Długiej, nie zważając na ból poranionych nóg. Jeszcze skok przez barykadę na Długiej i byłem w szpitalu.
         Jak zwykle nie wpuścili mnie do środka. Straszny fetor! Wypatrzyłem Anię (sanitariuszkę), która wyszła na chwilę złapać powietrza.
         - Szukam Mamy - krzyknąłem do niej.
         - Już wyszła - odpowiedziała i zaszyła się w czeluść szpitalnego korytarza.
         Jej pokrwawiony fartuch i ręce świadczyły o tym, co tu się dzieje.
         Jak Mama to wytrzymuje?

         Mamy nie spotkałem, bo poszła Kilińskiego, a ja miałem uraz do tej ulicy.
         Na Długiej płoną domy,
         na Freta,
         na Mostowej,
         na Nowomiejskiej.
         Ogień i dym - niewiele widać... Bliskie wybuchy! Nad Nowym Miastem sztukasy...
         Pewnie tak wygląda piekło!
         Kiedy znalazłem się przy kościele Paulinów usłyszałem odpalanie "szafy" (wyrzutnia pocisków rakietowych). Wbiegłem do kościoła, przywarłem do ściany, zakryłem rękami uszy, otworzyłem szeroko usta i czekałem. Krótko!
         Sześć kolejnych wybuchów i - znowu ten kurz...
         Rąbnęły gdzieś dalej (dalej na Starym Mieście, to 100-150m).
         Wybiegłem z kościoła. Przedostałem się przez barykadę, skręciłem w Podwale, kiedy poczułem, że zapadam się pod ziemię...


Narożnik Podwala i Nowomiejskiej - tu zostałem trafiny
Po lewej zdjęcie z 1956 r., po prawej współczesne


         ------------

         Otworzyłem oczy - miejsce znajome... Chciałem się podnieść, jednak ból pleców i głowy nie dał się pokonać. Mama z Cudną siedziały przy mnie. Kiedy zobaczyły, że na nie patrzę, obie powiedziały to samo - nareszcie się obudził! Mama położyła mi rękę na czole - miły chłód... Napiłem się wody i dostałem coś do jedzenia. Nie bardzo wiedziałem, co się stało. Miałem obandażowane plecy i rękę u nasady dłoni -i nie bardzo mogłem ruszać głową.
         Przyszedł pan Doktór (ze szpitala po sąsiedzku). Mama ostrożnie zdejmowała mi opatrunek.
         Ogromny ból!
         Przyschnięte, przekrwione szmaty nie dawały się oderwać.
         Ogromny ból!
         Oboje dokładnie oglądali moje plecy. Jednego odłamka nie udało się usunąć - tkwił w kręgosłupie.
         "Po wojnie będziemy się tym zajmować, na razie nie jest źle".
         Z ręką poszło łatwiej - bandaż dał się odwinąć - głębokie, wąskie rozcięcie przy lewej żyle - pół centymetra zadecydowało, że się nie wykrwawiłem...
         Zmiana opatrunku i walka z bólem wyczerpały moje siły. Usnąłem...

         ---------------

         Nie pamiętam następnego dnia. Wiem tylko, że Mama była cały czas przy mnie. Pamiętam za to dobrze dzień następny. Rano Niemcy wpadli do budynku. Kazali natychmiast wychodzić! Nie było to dla mnie takie łatwe, ale kto został musiał zginąć. Mordowali rannych i chorych. Nikt nas już nie bronił...
         W ponurym marszu dotarliśmy do kościoła św. Wojciecha. Później był Pruszków, Opoczno, wieś Zychorzyn i dalsza poniewierka...

         Należy wyjaśnić sprawy mające związek z tym, co mi się przytrafiło.

         ---------

         Mama wróciła do naszej piwnicy później, bo wezwano Ją do szpitala, w którym leżało kilku rannych Niemców (ze względu na znajomość języka). Słyszałem, jak mówiła do Cudnej, że kiedy od nich wychodziła, jeden z nich powiedział - zostań z nami to przeżyjesz! Wiadomo, że później wszystkich wymordowali.

         ---------

         Długa była historia odłamka tkwiącego w moim kręgosłupie. Przez lata był on przedmiotem troski wielu lekarzy, ale diagnoza była jedna - niech siedzi! Siedział ponad 25 lat! Nie poszedłem do wojska, bo wychodził na prześwietleniu. Kiedyś to miejsce zaczęło mi ropieć i stał się cud - odłamek wyszedł z ropą, nawet nie wiedziałem, kiedy!
         Wtedy dla wojska byłem już za stary!

         ---------

         Bardzo przygnębiającą wiadomość otrzymałem od przypadkowo spotkanego byłego mieszkańca domu na Podwalu, że sąsiad, który zaniósł mnie do szpitala został przez Niemców rozstrzelany, chciał ratować rannych.


Janusz Wałkuski

      Janusz Wałkuski
współcześnie

opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz






Copyright © 2010 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.