Powstańcze relacje świadków


Wspomnienia Janusza Hamerlińskiego - żołnierza batalionu AK "Kiliński"


Wybuch i pierwsze dni...








Janusz Hamerliński,
ur 02.07.1926 w Warszawie
szeregowiec Armii Krajowej
ps. "Morski"
III drużyna, 165 pluton
kompania "Szare Szeregi"
batalion "Kiliński"



         Weszliśmy wszyscy do gmachu i w krótkiej rozmowie dowiedzieliśmy się od witających nas kolegów, że gmach obsadzony był przez dwóch mundurowych Niemców, z których jeden poddał się natychmiast, drugi natomiast uciekał windą i w windzie został zastrzelony.
         Idziemy powoli dalej, nieparzystą stroną ulicy do ul. Jasnej. Zadziwiające, że dziś ptaki tak ładnie śpiewają.. Długie melodyjne gwizdy... Ciekawe, co to za ptaki?
         Dochodzimy już do Jasnej, przekraczamy ją i kierujemy się w stronę ul. Sienkiewicza. Na ulicach wciąż pusto. Gdzie niegdzie widać głowy wyglądające zza firanek. Kiwamy im radośnie - zaczęło sił wreszcie!
         Na rogu ul. Moniuszki stoi jakiś człowiek i ostrzega:
         - "Uwaga, ostrzał od pl. Napoleona."
         Pchr. "Trocki" wydaje rozkaz:
         - "Pojedynczo skokami naprzód."
         Obserwuję skaczących przez ulicę kolegów. Ki czort? Wszyscy jakby się umówili - muszą mieć zdrowo podkute buty! Co krok bowiem widać iskry na kamieniach bruku za ich nogami. Gwizd ptaków robi się krótszy. Skaczę i ja. Po drugiej stronie ulicy nagłe olśnienie - to nie ptaki i podkówki! To gwizd kul i ślady ich uderzeń po bruku! Ale to było blisko!!!
         Skręcamy teraz w ul. Sienkiewicza. Zatrzymujemy się w pierwsze j bramie po parzystej stronie [pkt 3]. Wtem... alarm! Niemcy od placu Napoleona! Trocki natychmiast poleca zająć mieszkanie na pierwszym piotrze i obsadzić okna. Biegniemy. Istotnie od strony pl. Napoleona idzie czołg i niezagrożony, nie atakowany przez nikogo skręca w ul. Jasną - podpalono go prawdopodobnie później na ul. Boduena [pkt 12].
         Za czołgiem biegnie samotnie grenadier pancerny z peemem w ręku. Sypie się na niego grad pocisków - niecelnych. To pewnie ze zdenerwowania i "gorączki łowieckiej". Ja strzelam także, celuję uważnie, pociągam za spust... Pyk... Niewypał! Repetuję broń, widzę na kapiszonie ślad po iglicy, zamek więc działa. Przekręcam nabój tak, aby kapiszon inną stroną był zwrócony do iglicy... Spust... Pyk ... To samo!
         Na trzeci "strzał" nie było już czasu. Niemiec leży bez życia przy bramie przy ul. Sienkiewicza 1. Wyrzucam więc nabój i pełen niepokoju oglądam inne pociski, kto wie w jakim są stanie? Nie podobna tego stwierdzić.
         Schodzimy ponownie do bramy. Na ulicy pusto, czołgu nie słychać. Niemiec martwy, chyba inni poza nami strzelali, kto? Leży też koło niego piękny szmajser, tylko go zabrać. Trochę jednak za blisko Poczty Głównej, stamtąd przecież idzie ostrzał...
         Pchr. "Trocki":
         - "Kto na ochotnika po pistolet?"
         Oho, nie ma chętnych. Ja też się nie pcham. Trochę dziwnie się robi na tę myśl... I słyszę wtedy raptem:
         - "Morski" - wy pójdziecie!"
         Trema znikła bez śladu. Rozkaz działa cuda - człowiek wie po prostu, że musi i nie ma czasu na strach. Oddaję karabin, aby mieć wolne ręce do biegu. Od pl. Napoleona odgradza mnie jakaś budka [kiosk "Ruchu"? - pkt 7], ale tylko częściowo. Dalej podczas przekraczania jezdni będę w dobrym polu widzenia ckm strzelającego od Poczty.
         Skok! Skaczę do przeciwległej bramy [pkt 4 na planie] , zamiast skrycie podejść do domu przy ul. Sienkiewicza 2. W biegu słyszę terkot ckm. Już jestem w bramie cały i nieuszkodzony!! No, tym razem się udało. Macham radośnie do kolegów i ... nagle na wysokości mojej głowy odłupuje się raptem kawał narożnika i pył ceglany zasypuje mi oczy. Widać przy radosnym machaniu nieostrożnie wystawiłem na widok Niemców kawałek ręki, a ci przygotowani na dalszą "ratę" mego skoku wycelowali dokładnie w wylot bramy.
         Jak się późnie j okazało celowniczy ckm miał dobre oko, płaszcz miałem przestrzelany w kilku miejscach. Tłumaczę sobie to tym, że podczas biegu płaszcz miałem rozpięty i powiewał on luźno nieco za mną. Niemiec celował w środek przebiegającej sylwetki, a środek ten wypadał tuż, tuż za moimi plecami! Tam też znalazłem dziury od kul.
         Długie łzawienie oczu, zanim wypływający pył ceglany pozwolił na odzyskanie wzroku. Szykuję się do dalszego skoku do bramy nr 1 [punku 5 na planie]. Zdaję sobie sprawo, że będzie gorzej, bo będę biegł wprost na ckm. Magia rozkazu jednak działa dalej. Krótki wyrzut ciała i ostry bieg. Potem raptowny skręt w zbawienną gardziel bramy.
         Ten skręt miał nieoczekiwaną konsekwencję. Z kieszeni wypada mi butelka samozapalająca i rozbija się tuż pod moimi nogami. Stoję jak wryty, a butelka rozlewając szeroko swą zawartość ... spokojnie spoczywa w kawałkach na posadzce. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, nie badałem wówczas przyczyny braku zapłonu... Pewnie pasek z zawartością chemiczną (owinięty wokoło butelki spadł poza kręgiem rozlanej benzyny, nie mogła więc zaistnieć reakcja chemiczna.
         Teraz spostrzegam, że brama jest obsadzona przez ludzi uzbrojonych w peemy typu "Błyskawica". Był to oddział por. "'Błyskawicy", nie wiem, z jakiego batalionu. Oni właśnie "położyli" tego grenadiera pancernego i zabrali jego uzbrojenie. Moja dwuetapowa "stumetrówka" była więc nadaremna.
         Na skraju pl. Napoleona leżał jeszcze jeden trup niemiecki z pistoletem maszynowym, ale podejść do niego oznaczało pewną śmierć [pkt 11]. Nie pozostaje mi więc nic innego, tylko powrót do mego oddziału, który w międzyczasie przeszedł skrycie do domu przy ul. Sienkiewicza 2 [(pkt 6].
         Nie mam jednak odwagi na powtórne przebieganie ulicy, za blisko już ckm-u. Nie mam także rozkazu, nie ma więc żadnego bodźca. Jakiś "odważniak" zdecydował się na przebiegnięcie ulicy w odwrotnym kierunku: z bramy nr 2 do bramy nr 1. W efekcie przybiegł zdrów ale ... z postrzałem w tę część ciała, na której się siedzi...
         Wtedy otrzymuję rozkaz głosem od pchr. "Trockiego:
         - "Poczekać, aż się ściemni i wracać po zmierzchu!"
         Ten rozkaz mi odpowiada... Było wtedy chyba niewiele po godz. 18,00. Zaczekałem i przed 21.00 bez sensacji wróciłem do oddziału. Ten powiększył się chyba nieco, bo zauważyłem nowe (aczkolwiek nieznane) mi twarze.
         Otrzymujemy rozkaz obsadzenia okien wychodzących na plac Napoleona. Dom przy ul. Sienkiewicza 2 był bowiem domem narożnym. Kilku strzelców wchodzi na piętro do mieszkania położonego z lewej strony klatki schodowej [pkt 8 na planie] (wszyscy mieszkańcy domu zgromadzili się na podwórzu lub w piwnicach - schronach).
         Jakiś kapral podchodzi ostrożnie do okna i stojąc obok framugi rozbija szybę rękojeścią pistoletu. Z Poczty natychmiast pada strzał ... i słyszę krzyk bólu z korytarza za nami. Kula przebiła ściankę działową i zraniła sanitariuszkę. Tu stanowiska będą zatem pod ścisłą kontrolą niemiecką. Wycofujemy się szukając innych stanowisk.
         Jest bardzo ciemno. Noc pogodna, bezksiężycowa. Odnajduję aparat telefoniczny i po ciemku wykręcam numer do domu, do Matki.
         - "Dzień dobry Mamo, jestem zdrów i cały. Za kilka dni skończy się ta zabawa!"
         Młodzi są zawsze optymistami.
         Dostajemy jakieś kanapki - racja! Człowiek od rana nic nie wbijał w krzyże!. Następnie wyposażony w nowiutki peem "Błyskawica" udaję się z kolegą ("Sękiem"?) poprzez kręty korytarz do pokoju mieszkania po prawej stronie klatki schodowej [pkt 9].
         Okno jest na szczęście otwarte, nie trzeba wybijać szyb. Z oparć jakichś kanap robimy wygodne leżące stanowiska strzeleckie przy oknie. Ja leżę przy ścianie, na której wisi kaloryfer. Obserwujemy. Okna na Poczcie Głównej zasłonięte workami z piaskiem, za nimi od czasu do czasu widać wierzchy hełmów niemieckich. Cisza przerywana od czasu do czasu pojedynczymi - bliskimi i dalekimi - strzałami. Pić się chce.
         Schodzę ze stanowiska, idę na klatkę schodową i wołam na podwórze, aby ktoś przyniósł nam jakieś picie. Otrzymuję odpowiedź, że "zaraz przyjdziemy" i wracam na miejsce. Od korytarza oddzielają nas drzwi oszklone matową szybą. Po pewnym czasie słyszę na korytarzu kroki. Odwracam się i widzę za szybą jasne światło latarki. Jestem wściekły, krzyczę:
         - "Zgaś to światło, przecież Niemcy widzą nasze głowy na tle szyby!"
         Latarka natychmiast gaśnie i ... cisza. Co u diabła? Zwracamy broń w kierunku drzwi. Nagle ostra seria, szyba rozlatuje się z brzękiem. Naciskam spust, jeden strzał. Sprawdzam przełącznik na ogień ciągły. Spust. Pistolet nie działa, zacięcie. Kolega strzela raz za razem z pistoletu tuż przy moim uchu. Huk niesamowity.
         Nagle strzały cichną i zostaję oblany jakąś ciepłą cieczą. To koniec. Kolega musiał zostać trafiony w arterię, ja zaś nie mam broni. Ale mam bagnet u pasa (skąd??). Zrywam się z leżącej pozycji, jednym skokiem dopadam framugi drzwi i z bagnetem w ręku czekam na wroga ... Ten nie wchodzi. Cisza dzwoni w uszach ... Nagle słyszę biegnące kroki i głosy:
         - "Co się dzieje chłopaki? Kto strzela?"
         To nasi. Kolega mój zdrów i cały, natomiast ... z kaloryfera leje się strumieniem woda. Ja noszę na sobie liczne ślady skaleczeń. No, no. Natychmiastowa penetracja mieszkań nie wykazała nikogo. Na drugi dzień odnaleziono w szafie pistolet. Mieszkanie było chyba jakiegoś folksdojcza.
         Po kilku dniach moje skaleczenia zaczęły ropieć, a z ranek wydobywały się drobne blaszki. Z ciekawości poszedłem do rusznikarza. Orzekł on, że blaszki pochodzę z kul wybuchowo-rozpryskowych.
         Po tej przygodzie zszedłem do bramy i przebywałem w niej do rana. Po północy byłem świadkiem szaleńczej wprost odwagi jakiejś kobiety, która stale zagrożona bezpośrednim ogniem ckm, podpełzła do trupa [pkt 11] i zabrała szmajsera. Na "imprezę" tę nie chciał się pisać żaden mężczyzna.
         Chyba nad ranem wyszedł z Sienkiewicza 1 szturm na Pocztę oddziału por. "Błyskawicy". Kompletna głupota. Natarcie załamało się z wielkimi stratami w ogniu ckm. Polegli zasłali plac aż do zbiornika z wodą p. poż. [pkt 13].
         Rano, drugiego sierpnia, nagły alarm: czołgi! Istotnie, z ulicy Wareckiej w Sienkiewicza idą dwa lub trzy czołgi. Znowu coś w rodzaju tremy ... otrzymuję stary polski granat zaczepny (butelki już się gdzieś pozbyłem) i z pistoletem (ale jakim?) zajmuję stanowisko we wnęce schodowej w bramie. To na wypadek desantu czołgowego. Nadjeżdża czołg. Wyszarpnięcie zawleczki, rzut. Liczę: dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy... co u licha? - dwadzieścia cztery... Czołg już przejechał a mój granat leży sobie spokojnie... No, no - amunicja jak do Lebela - stara, niezdatna. Ale czołgów już nie ma, desantu nie było - zatem po kłopocie.
         Po godzinie nowość - pod wyjście z Poczty przy ul. Wareckiej podjeżdżają transportery opancerzone i widać ewakuującą się załogę niemiecką. Szybko budujemy barykadę z rolek papieru do zaciemniania okienz sąsiedniego sklepu papierniczego [pkt 10], jako ochronę przed ckm i zajmujemy stanowiska za barykadą [pkt 10a].
         Strzelamy z kbk-ów, ale z nieznanym skutkiem. Odstęp pomiędzy ścianą Poczty, a burtą transportera wynosi niespełna jeden metr i trafienie w przebiegające sylwetki może być tylko dziełem przypadku.
         Ostrzał miejsca ewakuacji zaniepokoił jednak Niemców. Wezwano na pomoc czołg. Nadjechał on od strony Nowego Światu, stanął przy Poczcie i rozpoczął ostrzał ulicy Sienkiewicza i naszej "barykady".
         Spodziewając się tych działań zeszliśmy z barykady na podwórze. Ja z jednym jeszcze żołnierzem w wieku ponad poborowym weszliśmy do sklepu papierniczego, wydaje mi się teraz, że było to jednak przed przejazdem czołgów, które tak niefortunnie atakowałem granatem.
         W oczekiwaniu na ostrzał armatni schroniłem się za jeden z dwóch filarów podpierających strop sklepu. Drugi żołnierz stał nieosłonięty. Pierwszy strzał czołgu rozbił barykadę, rolki papieru rozjechały się na wszystkie strony. Drugi strzał trafił we framugę okna wystawowego. Poczułem silne uderzenie w brzuch i jęk mojego kolegi. Chwila strachu - jestem ranny w brzuch. To najgroźniejsza przecież rana! Łapię się za... pas, ręce suche, krwi nie ma, natomiast w fałdach spodni spoczywa niemały kawałek drewna z framugi No to byłoby to właśnie. Kolega jednak leży i jęczy.
         Stwierdzam niegroźną ranę ręki, o ile dobrze pamiętam. Podnoszę go w celu odprowadzenia do sanitariuszki, on natomiast wręcza mi swój pistolet, policyjny Walther kaliber 7. Broń przechodziła bowiem zawsze z ręki do ręki, było jej za mało, aby wszystkich obdzielić (dlatego częste tak ryzykowne akcje, jak ta nocna dzielnej dziewczyny).
         Pistolet ten, to chyba właśnie ten, który miałem przy szarży czołgów wcześniej opisanej, broń doskonała i bardzo celna, służył mi do końca Powstania.
         Zatem, jak mi się wydaje, ten czołg właśnie po ostrzelaniu naszej barykady ruszył wzdłuż Sienkiewicza i "obsłużony" niewybuchem granatu, zginął nam z oczu.
         Niemcy ewakuowali się dalej do okresowo nadjeżdżających transporterów. Nagle na naszym podwórzu spostrzegam ... żandarmów niemieckich! Są jednak bez broni, pod czujną eskortą kolegów. Okazało się, że była to załoga z posterunku żandarmerii przy ulicy Moniuszki [pkt 14a], która poddała się na wezwanie AK-owców przechodzących przez sąsiednie domy. Wg przeczytanej gdzieś przeze mnie wersji, w pertraktacjach uczestniczyła Polka-sprzątaczka. zatrudniona na posterunku.
         Otrzymałem rozkaz odstawienia jeńców na plac przy ulicy Kredytowej. W eskorcie wzięło udział 3-4 ludzi. Jak się okazało - część z jeńców mówiła po polsku. Byli to Folksdojcze chyba z Poznańskiego i Pomorza. Oficer, który odbierał ode mnie jeńców oświadczył, że będą oni postawieni przed polskim sądem wojennym. W następnym dniu byłem na tym placu, widziałem trupy niektórych z nich, rozstrzelanych ...


Janusz Hamerliński


redakcja: Maciej Janaszek-Seydlitz



      Janusz Hamerliński,
ur 02.07.1926 w Warszawie
szeregowiec Armii Krajowej
ps. "Morski"
III drużyna, 165 pluton
kompania "Szare Szeregi"
batalion "Kiliński"





Copyright © 2010 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.