Powstańcze relacje świadków


Wspomnienia Janusza Hamerlińskiego - żołnierza batalionu AK "Kiliński"


Niewola








Janusz Hamerliński,
ur 02.07.1926 w Warszawie
szeregowiec Armii Krajowej
ps. "Morski"
III drużyna, 165 pluton
kompania "Szare Szeregi"
batalion "Kiliński"



         Niestety nie mam pełnych notatek z tego okresu. Prowadziłem je - tak! Ale z momentem ewakuacji obozu zniszczyłem obawiając się ewentualnej rewizji. Zatem tyle, co pamiętam:
         Podróż trwała prawdopodobnie dwa dni. Wyładowani zostaliśmy w pustym terenie, gdzie oczekiwali na nas żołnierze z psami i peemami. Było około południa. Pod eskortą przeszliśmy ok. 2 kilometry i zobaczyliśmy obóz jeniecki. Nie wprowadzono nas jednak do niego, lecz umieszczone za drutami w miasteczku namiotowym. Był to obóz przejściowy - kwarantanna. Tam rozpoczęła się właściwa rejestracja przybyłych. Musieliśmy oddać legitymacje AK i poddać się rewizji.
         Niemcy zabierali wszystkie części ekwipunku niemieckiego. Ja miałem piękne futrzane rękawice lotnicze - zabrano. Niemcy mówili jakąś mało zrozumiałą gwarą. Gdy prosiłem wachmana o kupno gazety (Zeitung) nie mógł zrozumieć, o co mnie chodzi. Okazało się potem, że przybyliśmy do Saksonii (Man muss sachsich lernen!).
         Był to Stalag (Stammager) IV B - Mühlberg am Oder (nad Odrą). Po wyjściu z namiotu rejestracji ujrzałem kolegę chodzącego po obozie w ... gaciach!
         Pytam więc:
         - "Spodnie ci zabrali?"
         A on na to z nonszalancją:
         - "Dałem papierosa wachmanowi - to mi prasuje!"
         I rzeczywiście - opodal na rozstawionej desce jakiś Niemiec w pocie czoła prasuje mundurowe spodnie...
         W obozie przejściowym przebywaliśmy około tygodnia - potem do obozu właściwego. Tam zostaliśmy rozdzieleni po kilku do różnych baraków. Ja trafiłem do baraku jeńców z 1939 roku.
         Narodowości było zresztą mnóstwo: Francuzi. Serbowie (najbardziej brudni), Holendrzy (dumni i sztywni), Belgowie, Anglicy, Amerykanie i Polacy z armii zachodnich. Cała ta anglo-amerykańska elita miała w obozie najlepiej. Cotygodniowe przydziały paczek Czerwonego Krzyża i osobne przydziały żywności do własnej kuchni. Innym przysługiwał tylko obozowy jadłospis i jedna paczka na miesiąc.
         Również co miesiąc otrzymywało się upoważnienie na wysłania paczki z domu, ale gdzie ten dom? gdzie rodzina? Żaden z nas nie dysponował adresami bliskich po opuszczeniu Warszawy. Zatem wielu wysyłało te "scheiny" do Czerwonego Krzyża, królowej angielskiej i.t.p. Paczki oczywiście po pewnym czasie otrzymywali.
         Obfitość pożywienia grupy anglosaskie j i brak pracy fizycznej pozwalało im na zajęcie się sportem. Codziennie byliśmy świadkami meczów piłki nożnej pomiędzy marynarką brytyjską a konnicą nowozelandzką i podobnych.
         Francuzi zorganizowali natomiast uniwersytet, na który uczęszczało wielu Polaków. Na miejscu była wypożyczalnia książek, ocenzurowanych przez Niemców w wielu językach. Polskich także. Cenzura kontrolowała także korespondencję i ... papiery osobiste. Zdjęcia kolegów, które miałem przy sobie, do dziś noszą stempel: "Geprüft - Stalag IV B".
         Ludzie grali w karty, szachy i prowadzili długie nudne rozmowy. Z żarciem krucho: rano czarna kawa, w południe zupa z zielska i kilka kartofli w mundurkach, po południu trochę chleba, szczypta margaryny i trochę buraczanej marmolady lub plasterek kiełbasy. Głodno było...
         Więc gdy ogłoszono ochotniczy pobór "na roboty", po krótkim wahaniu zgłosiłem się ... Zawsze chyba dyscyplina mniejsza, a na zewnątrz da się coś skombinować do jedzenia...
         Po miesięcznym pobycie w obozie - dokładnie w dniu 11 listopada w grupie 90 warszawiaków udałem się na kolej i osobowym (!) pociągiem ruszyliśmy w świat.
         Po drodze, w nocy, jakiś oficer niemiecki wręczył mi ukradkiem kilkanaście marek i natychmiast się ulotnił z wagonu. Nie wiedziałem, że to pieniądze. Myślałem, że jakieś papiery (ulotki). O świcie przybyliśmy do Drezna i czekaliśmy na przesiadkę. Tam pod eskortą wachmana poszedłem do ustępu i dopiero tam odkryłem, iż wręczono mi pieniądze. Zaraz kupiłem świeżą prasę i coś do czytania (/historię zatonięcia na próbach stoczniowych angielskiej łodzi podwodnej Thetis).
         Pojechaliśmy już tylko kilkanaście kilometrów do Freitalu. Stamtąd pieszo szosą pod górkę do komenderówki pracy. Mieściła się ona na piętrze restauracji (gospody przydrożnej. Mieliśmy tam sypialnię i spaliśmy na ciasno zestawionych piętrowych łóżkach żelaznych. Tłumaczem (Dolmetscherem) był oficer AK skierowany do Stalagu na rozkaz dowództwa w Ożarowie (spotkałem go po latach w 1988 r.). Było to Arbeits Kommando 1327 M - Stammlager IV A Hohnstein.
         Następnego dnia przybyli werbownicy z ... odlewni stali! Süchsiche Guss und Stahlwerke Dühlen. Koledzy w większości przedstawili się jako rolnicy, zatem skierowano ich do brygady przeładunkowej, wykonującej także roboty ziemne. Jednego pomocnika maszynisty skierowano do obsługi parowozu zakładowego.
         Ja przedstawiłem się jako ... tokarz i dostałem skierowanie do oddziału obróbki -Zieherei. Praca 6 dni w tygodniu po 10 godzin dziennie. W fabryce dawano też zupy "regeneracyjne" - można było dostać repetę! Zupa owa miała tę własność, że składała się głównie z wody i pokrzywy, syciła z początku znakomicie, ale ... po pół godzinie robiło się dużo siusiu i człowiek znowu był głodny. Dodatkowo z niemiecką pedanterią raz na tydzień wydawano nam dodatek żywnościowy (Schwerarbeiterzulage), składający się z długiego, lecz wąskiego chleba, 6 dkg margaryny i 10 dkg pasztetówki lub równie podejrzanej wędliny. Starczało to akurat na jedno wieczorne posiedzenie.
         Stosunki z Niemcami w fabryce - dobre. Znacznie gorsze z komendantem Arbeitskomando, którego po trzech miesiącach przeniesiono karnie do ... obozu Holendrów. Kradł biedaczysko nawet nasze własne paczki.
         Kierownik Oddziału Zieherei-Obermeister - sumienny i porządny. Gdy raz rozwaliłem futro (tarczę chwytową) maszyny - spodziewałem się oskarżenia o sabotaż. On jednak jęknął: człowieku! jak tyś to zrobił?! Innym razem ochrzanił mojego wachmana za to, że przyprowadził mnie za wcześnie do pracy (na inną zmianę). Kazał zwolnić mnie z obowiązującej szychty - ponieważ ludzie muszą odpoczywać po pracy!!! i przyjść do pracy wypoczęci.
         Na maszynach (dwóch) obtaczarkach pracowałem najpierw pod kierunkiem jednego z dwóch obsługujących je robotników, potem samodzielnie. Jeden z nich, ryży i tłusty, był raczej niesympatyczny, ale nie szkodził mi w niczym. Drugi, drobny, często dzielił się ze mną swoim skromnym śniadaniem. Ja zaś rewanżowałem mu się od czasu do czasu papierosem amerykańskim (nie paliłem w niewoli). Nigdy jednak przy mnie ich nie wypalał - mówiąc: zostawię na później - pokażę kolegom!
         Gdy przed Bożym Narodzeniem otrzymał ode mnie ok. 5 dkg kawy ziarnistej, nie wiedział już w ogóle, jak się zachować. Po kryjomu z brzeszczota piły stalowej chciał wykonać dla mnie jakiś nóż. Chował go starannie w szafce osobistej (narzędziowej). Później dowiedziałem się, że na wpół obrobiony nóż znalazł drugi robotnik i próbował mnie oskarżyć o ... produkcję bronił Jednak mój współ pracownik przyznał się do swego zamiaru i prawdopodobnie miał z tego tytułu duże nieprzyjemności.
         Podczas przerwy obiadowej chętnie chodziłem pod wielkie piece. Tam było zacisznie i ciepło ... Opodal pieców, w zboczu pagórka wykopano schrony przeciwlotnicze. Zapędzano nas wówczas bezlitośnie do tych schronów, z których nie było widoku na niebo, bo miały stropy. Naloty były coraz częstsze, lecz bez bombardowania.
         Przy końcu lutego lub w marcu na sygnał alarmu lotniczego wczesną nocą zapędzono nas do piwnic owej gospody położonej 4- kilometry od Freitalu. Widać było ostre ostrzeżenie. Istotnie, wkrótce potem usłyszeliśmy dalekie serie bomb, a potem nieprzerwany jednolity huk. Trwało to 1,5 do 2 godzin. Był to znany nalot amerykański na Drezno. Następnego dnie, gdy wracaliśmy pod konwojem z roboty, szosą równolegle z nami ciągnęły sznury wymizerowanych cywilnych Niemców, często z resztkami dobytku na ręcznych wózkach. Kobiety i dzieci ... Osmaleni i pokryci kurzem.
         Wachmani rozkazali nam pomagać utrudzonym. Żaden z nas jednak nie wystąpił z szeregu patrząc z satysfakcją na mieszkańców spokojnie dotąd żyjącego miasta. Żadnych represji z tego tytułu nie było.
         W tym lub następnym dniu w południe nastąpiły "poprawiny". Zanim wachmani wtłoczyli nas do schronów, naliczyliśmy ponad 3.000 maszyn lecących na wysokim pułapie.
         Produkcja fabryki odbywała się nadal, jednak w halach zaczęły się piętrzyć stosy wyrobów gotowych - brak możności wysyłki ich do zamawiającego.
         W połowie kwietnia, około czternastego, ewakuacja. Zdążamy na południe. Osobisty bagaż na plecach, bagaż wachmanów na wozie pchanym przez jeńców. Maszerujemy przez zniszczone Drezno w kierunku na Czeskie Cieplice (Teplitz). Za Dreznem nocowaliśmy w stodole, a rankiem dołączyliśmy do potężnej, wielotysięcznej i wielonarodowościowej kolumny jenieckiej zdążającej w tym samym kierunku. Jeńcy buntowali nas przed pchaniem owego wozu. Niech Niemcy pchają go sami! My jednak nie opuściliśmy naszych "dziadków" w potrzebie (Volkssturm). Doszło nawet do tego, że, nowy, starszy już i jowialny komendant sam usiadł na ten wóz, bo astma nie pozwalała mu na dalszy marsz. Kolumnę często mijały samochody szwedzkiego Czerwonego Krzyża, rozrzucając tu i ówdzie paczki papierosów.
         W nocy z 16 na 17 kwietnia marsz trwał dalej. Rozpętała się śnieżna zawierucha. Przy braku widoczności utraciliśmy kontakt z główną kolumną jeniecką. Przerażeni wachmani błagali nas, abyśmy nie chcieli uciekać ...
         Następnego dnia piękna pogoda, a my w jakiejś podgórskiej wiosce. Zmęczeni po trudach marszu odpoczywamy na zielonej trawce. Stąd obserwowaliśmy liczne ataki pojedynczych samolotów na samochody niemieckie. Ataki skuteczne.
         Obserwacje bawiły nas jednak tylko tak długo, dopóki jeden z zapalonych myśliwców nie rozpoczął kosiaka w naszą stronę. Momentalnie ukryliśmy się w przyległym lesie, zbierając spadające z góry łuski od pocisków 22 mm i blaszane łącza pocisków. Od tej pory zawsze kryliśmy się po zacienionej stronie osłon terenowych.
         Ostatecznie utraciliśmy kontakt z kwatermistrzostwem obozu i zostaliśmy umieszczeni w gospodarstwie chłopskim w podgórskiej wiosce Hermsdorf. Zamieszkaliśmy w stodole. Posterunków niemieckich nie było, ale panował zakaz poruszania się poza obrębem gospodarstwa. Wyjście poza zabudowania groziło karą śmierci. Mimo to jeńcy ryzykowali wycieczki do sąsiednich domów celem zdobycia żywności i uzyskania aktualnych wiadomości o postępie frontu. Handel wymienny (na mydło, kawę, papierosy) prowadzili z nami i informacji udzielali przyjaźnie (już!) usposobieni Niemcy sudeccy.
         Zdobytą żywność (często kartofle) gotowaliśmy razem z liśćmi szczawiu i solili solą czerwoną, bydlęcą. Gotowanie odbywało się w menażkach ustawionych na kamieniach nad maleńkim ogniskiem z patyków.
         Oto odpis oryginalnych notatek prowadzonych w tamtych dniach:
"17.4 - wtorek. Kręcimy się stale w tym samym miejscu. Burdel w dalszym ciągu. Podobno jesteśmy w kotle. Cieplice zajęte przez Amerykanów. Trudności z żywnością.
                    Ataki angielskich myśliwców. Kwatera w drewnianym baraku 5 km od Altenbergu.
18.4 - środa. Od godz. 18-ej marsz ok. 10 km. do stałego miejsca. godz. 24-a kwatera w stodole z Bułgarami (Hermsdorf).
19.4 - czwartek. Zjadłem resztki z paczki. Mam 34 średnie kartofle ok. 2 kg - oraz 5,5 papierosa. Żadnej okazji gotowania. Jeden chleb na pięciu.
20.4 - piątek. Zjadłem kartofle. Mam papierosy. Amerykanie zajęli Berlin. Front podobno 40 km stąd. Ofensywa sowiecka.
21.4 - sobota. Chleb na 5-u i trochę konserw. Codziennie wasserzupka b. cienka, kombinowana z paczek reprezentacyjnych.
                    Wszystko, co do zjedzenia, zjadłem. Jutro trzeba mimo surowego zakazu wyskoczyć na wieś, spróbować coś sprzedać i przeżyć w ten sposób jeszcze jeden dzień.
                    Ogólne osłabienie organizmu. Wiatr silny, trochę deszczu, chłodno.
22.4 - niedziela. Coś do jedzenia skombinowałem bez wyskoku, bo dużo wojska we wsi. Może jutro. Chleb na 5-u.
23.4 - Wyskok. Dostałem kartofli. Wszystkie transakcje do spółki z Włodkiem Osęką. Jutro konferencja pokojowa. Dziś podobno zawieszenie broni.
          Rozstrzygnięcie może nastąpić do 3-ch dni. Wioska na uboczu. Dziś przywieziono chleb na 5-u, ale wydawany ma być jutro.
24.4 - Czuję się "chwatit". Żołądek pełen po tych kartoflach. Mam je jeszcze na 1 - 2 dni. Chleb przynieśli na jutro i pojutrze po bochenku na 5-u.
25.4 - środa. Trzeci dzień dostajemy wodę zamiast kawy. Zaostrzenie stosunków z niemieckimi władzami. Jesteśmy zamknięci w stodole.
                    Jest tu zimniej niż na dworze, a na zewnątrz słońce po 5-u dniach śniegu i wiatru. Z gotowania nici. Mamy jeszcze 34 kartofle na dwóch. To na jutro, a co potem?
                    A jeśli jutro trzeba będzie tu siedzieć? Co z gotowaniem?
27.4 - piątek. Wczorajszy dzień jakoś się opchnęło. Na dziś po 7 kartofli. Wyskok konieczny, a ciężki.
28.4 - Wyskok się udał, ale dziś warto byłoby drugi. Amerykańskie czołgi w Teplitz, bolszewicy zajęli przeszło pół Berlina. Goering ustąpił ze względów zdrowotnych.
30.4 - Dzień za dniem mija ... Czas schodzi do godz. 16-17-ej na gotowaniu, potem trochę ogrzać się w kuchni u bauera i spać.
         W sobotę sprzedaliśmy paczkę herbaty za 7,5 kg kartofli (85 szt), dwa papierosy i 5 dkg mięsa. Te ostatnie raczej podarowane.
         Goering 1 Grazziani ujęci w cywilnych ubraniach na granicy szwajcarskiej przez Amerykanów. Himmler też coś nie w porządku.
         Chleb dostajemy na 6-u. Front przebiega ok. 28 km na zachód.
2.5. - środa. Hitler nie żyje. Dowództwo objął admirał v. Doenitz. Niemcy gotowe do kapitulacji przed Aliantami, ale walka z Rosją do ostatka.
3.5 - czwartek. Trzeci Maj... Co tu dużo gadać; co było, a nie jest... Wpadliśmy na handlu. Mamy niewiele kartofli i tylko herbaty do sprzedania. Widoki marne. Śnieg - nadal.
5.5 - sobota. Trzy armie niemieckie skapitulowały w Czechach, Norwegii i bodajże Holandii. Pogłoski o końcu wojny. Deszcz leje jak cholera.
7.5 - poniedziałek. Pierwszy dzień słońca. Popołudniu czołówki bolszewickie we wsi. Czy będzie się można raz porządnie najeść?!
                         Wieczorem wieś w rękach rosyjskich (świetnie uzbrojonych).
                         "Poliaki? Możet z Warszawy? To wsie pod stienku!"
                         Pomyłkowy atak sowieckich samolotów na własne czołgi.
                         Jeść jest co. Dwóch z naszych nie żyje, zastrzelonych za plądrowanie pod plandeką samochodu przez niemiecką straż tylnią.
8.5 - Na północ! Z wózkami (gospodarskimi, ręcznymi) z żarciem 12 km pieszo z Hermsdorfu przez Frauenstein do jakiejś wioski.
       Dziś imieniny mojej Matki (Stanisławy). Nocleg w nowoczesnej zagrodzie.
9.5 - W drodze zamiana wózków na rowery. Kwatera w nowoczesnym opuszczonym mieszkaniu we Freibergu. Ósma rano - koniec wojny!
10.5 - czwartek. Znów we Freitalu, w Reichsbarakach z Polkami.
16.5 - środa. Do dzisiaj marudzenie we Freitalu, czekanie Bóg wie, na co (nasłuch radiowy i rozwiązywanie problemu; do Kraju czy na Zachód?).
                   Dziś wyjazd na rowerach w grupie 13 osób do Bautzen (Budziszyna). Włodek Osęka zgubiony. Czekając na niego i na Zawiszę odłączyliśmy się od reszty.
                   Zawisza marudzi jak cholera. Pół dnia chory, pół dnia reperacja roweru. Przyłączył się Morawiec z konzentraka. Nocleg ok. 35 km od Drezna.
17.5 - czwartek. Zawisza zgubiony za Budziszynem. Jedziemy na Niesky.
18.5 - do Niesky 17 km. Jedziemy wozami wracających do domów Serbów Łużyckich. Wolno jedziemy, ale odpoczniemy przynajmniej.
         Z miejscowości Rauscha (Ruszów) mamy mieć pociąg. Cholera wie gdzie, to jest gdzieś przy Niesky.
20.5 - niedziela. Cały dzień we wsi Viereichen, goszczeni przez tutejszych Serbów, nie zdających sobie sprawy ze swej narodowej przynależności.
                      Mówią językiem zbliżonym do słowackiego. Kąpiel w Szprewie i jazda do Rauszy - ok. 30 km na wschód.
                      Jesteśmy na ziemi polskiej na prawym brzegu Nissy (Nysy) ok. 16 km od Rauszy - na posterunku polskim.
                      Zapomniana przez dowódców drużyna II-e j Armii WP pełniła służbę graniczną.
                      Ze wsi zabraliśmy Polkę pracującą u bauera, została przy żołnierzach.
21.5 - Rowerami do Rauszy 18 km. i pociągiem już bez ... rowerów na Warszawy. Pociąg na platformach wiezie szyny na most warszawski.
22.5 - Przesiadka na drugi pociąg towarowy. Jedziemy na platformach na deszczu. Wieczorem przejechaliśmy starą granicę w Rawiczu.
         Co za cholera, coś w gardle dusi i ściska. Na polskiej Ziemi ... Dotarliśmy do Ostrowia Wielkopolskiego.
25.5 - środa. Dalej osobowym do Łodzi. Przyjazd o 14-ej. Pociąg do Warszawy o 24-ej, mam zamiar wysiąść w Żyrardowie, gdzie podobno przebywa Matka.
24.5 - Żyrardów. godz. 5.30 . Jest Matka! Śpię do 17-ej."


Janusz Hamerliński
maszynopis ukończono 31 marca 1983 roku



         P.S. Janusz Hamerliński ps. "Morski", roczni 1926, po powrocie z niewoli osiadł na stałe w Gdyni. Ukończył Politechnikę Gdańską i został inżynierem budowy okrętów. Całe życie zawodowe pracował w biurze projektów Stoczni im. Komuny Paryskiej (obecnie Stocznia Gdynia w Gdyni.

         Romuald Dobrecki ps. Szczerba", rocznik 1924, poległ 5.09.1944 r. w zbombardowanym gmachu Poczty Głównej.

         Janusz Komorowski ps. Wir", rocznik 1924, ciężko ranny w akcji 31.08.1944 r. przy ul. Granicznej, po wyjściu z obozu jenieckiego XI A Altengrabow, powrócił do Warszawy, gdzie mieszkał na stałe.

         Olgierd Michałowski PS. Smuga", rocznik 1924, po kapitulacji Powstania trafił do obozu jenieckiego IV Mühlberg, który został wyzwolony przez Amerykanów. Nie wrócił do kraju, zamieszkał na stałe w Kanadzie.


redakcja: Maciej Janaszek-Seydlitz




      Janusz Hamerliński,
ur 02.07.1926 w Warszawie
szeregowiec Armii Krajowej
ps. "Morski"
III drużyna, 165 pluton
kompania "Szare Szeregi"
batalion "Kiliński"





Copyright © 2010 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.