Powstańcze relacje świadków

Wspomnienia sanitariuszki harcerskiego batalionu AK "Wigry" Barbary Gancarczyk-Piotrowskiej ps. "Pająk"





Barbara Gancarczyk-Piotrowska,
ur. 18.03.1923 w Warszawie
sanitariuszka AK
ps. "Pająk"
drugi pluton kompanii szturmowej
harcerski batalion AK "Wigry"



13 sierpnia - "Czarna niedziela"

         13.VIII niedziela:
         Rano w szkole na Barokowej odprawia nabożeństwo O. Warszawski. Budynek jest poważnie uszkodzony. Bombardowanie trwa w dalszym ciągu. Zarządzają ewakuację zarówno kwatery głównej, jak i oddziałów. Wracamy na Kilińskiego 1.



Ulica Kilińskiego przed 13 sierpnia


         Na ul. Długiej spotykam moją znajomą z Saskiej Kępy Zosię Martens. Podąża za jakimś oddziałem. Drogi nasze się rozchodzą. Nie mamy czasu, aby zamienić ze sobą kilka słów. Witamy i żegnamy się uśmiechem. Do głowy mi nie przychodzi, że to będzie ostatni uśmiech Zosi, jaki zachowam w pamięci, nie przeczuwam, że zginie ona w bardzo krótkim czasie po naszym spotkaniu.
         Po południu, około godz. 17-ej dochodzi nas sensacyjna wiadomość, że nasi zdobyli czołg na Placu Zamkowym. Jesteśmy na kwaterze, na I p. domu Kilińskiego 1. Wybiegamy na balkon, pchamy się do okien. Dostrzegamy jadącą tankietkę Podwalem od Nowomiejskiej. Jest coraz bliżej. Flaga biało-czerwona powiewa nad nią. Tłum ludzi wylega na ulicę. Udziela się ogólny entuzjazm, radość. Czołg dojeżdża do barykady na rogu Podwala i Kilińskiego. Wspina się do góry. Niestety przeszkoda jest zbyt wysoka, staje. Ludzie momentalnie rozrzucają z jednej strony płyty chodnikowe, z których zbudowana jest barykada. Jeszcze jedna próba, tym razem zakończona powodzeniem. Przejeżdżają. Są pod naszym balkonem.
         Z góry dostrzegamy siedzących harcerzy. Są wśród nich dziesięcio-dwunastoletni chłopcy w harcerskich mundurkach, z powstańczymi opaskami na ramionach. Skręcają w Kilińskiego w kierunku Długiej. Wrzeszczymy z radości, machamy im rękami, posyłamy całusy. Zatrzymują się pod sąsiednim domem. Mechanizm musiał nawalić, bo prowadzący wyskakuje z czołgu. Widzimy jak coś majstruje. Otacza go tłum ludzi wyległych na ulice. Tłum ten rośnie, pęcznieje. Ludzie starzy, młodzi, dzieci biegną ulicami. Każdy chce dotrzeć jak najbliżej, naocznie się przekonać, że sukces jest najprawdziwszym faktem, a nie zmyśloną bujdą, "kaczką" puszczoną gwoli podtrzymania na duchu.
         Jest piękne, upalne, słoneczne popołudnie. Tłoczymy się na balkonie. Ja stoję najbliżej betonowej balustrady, obok Janki. Widzę wszystko doskonale.
         Nagle w ciągu ułamka sekundy w oczach pokazuje się płomień... brak mi tchu, padam na ziemię ogłuszona. Resztkami świadomości uprzytamniam sobie: to koniec. Musiał nas trafić jakiś pocisk... Umieram... Ostatnie myśli zwrócone do matki. Mijają sekundy czy minuty, zatracam poczucie czasu. Rozdzierające, rozpaczliwe krzyki, przechodzące w zwierzęcy ryk, skowyt, jęki ludzi porozdzieranych na strzępy przywracają mi świadomość.
         Leżę powalona na ziemię jakimś strasznym podmuchem na kłębowisku ludzi, którzy jeszcze przed chwilą stali obok mnie. Czuję, że ktoś spode mnie gramoli się, wyczołguje do pokoju. Klękam. Ręce, nogi mam lepkie we krwi. Spódnica z przodu porwana na strzępy. Nie czuję bólu. Czyżby to była nie moja krew? Wstaję. Robię krok. Trudno mi uwierzyć, że mi się nic nie stało, że nie jestem nawet ranna. Skupiamy się w pokoju od podwórza. Jeżeli to "szafa" to będą następne wybuchy.
         Mieszkanie jest zdemolowane, zasłane gruzem. Drzwi i okna powyrywane z futryn. Rozbite szkło na podłodze i sprzętach. Sznurki w pokoju, na których suszyłyśmy bieliznę, zawieszone ludzkimi strzępami. Ranne są "Isia" i "Szpak" (Hanna Kłopotowska-Pawłowska). Nie mogę doszukać się "Janki" ani "Oli-Oli" (Aleksandra Petrażycka). Stały obok mnie. Wybiegam na balkon. Potykam się niemal o okrwawiony ludzki kadłub bez głowy i kończyn, wyrzucony tu siłą wybuchu.
         Betonowa balustrada naszego balkonu została zmieciona. Dziewczęta mogły spaść na dół. Widok jest tak straszny, że odbiera wszelką odwagę. Dochodzą krzyki rannych, rozpaczliwe nawoływania matek, poszukujących swoich dzieci są nie do zniesienia. Wycofuję się do pokoiku sanitariuszek stosunkowo mało zdemolowanego. Działa tam już grupa naszych ocalałych sanitariuszek. Robią opatrunki. Przyłączam się do nich. Jestem rozdygotana. Drżącymi rękami przemywam komuś oczy pikryną zamiast riwanolem i dziwię się, że krzyczy.
         Widzę przez okno jak na podwórzu kopią wspólne mogiły. Szczątki ludzkie znosi się tutaj niekiedy w kubełkach. W powietrzu unosi się mdlący, okropny zapach spalonego ciała. Ujawniła się przyczyna tragedii. Zdobyczny czołg mieścił w sobie zdradziecki ładunek trotylu o niesłychanej sile wybuchu. Niemcy podstępnie podprowadzili go pod barykadę i uciekli.



Szczątki rozerwanego Borgwarda (fot. L. Sempoliński)


         Ciała, a raczej strzępy ciał są chowane w wykopanych grobach na Kilińskiego 1. Tam powstał cmentarzyk. Widziałam z okna Ojca Rostworowskiego, który żegnał tych zmarłych. To straszna tragedia. Człowiek dostał obuchem w głowę. Do 13 sierpnia nie zetknęłam się bezpośrednia z taką tragedią. Zupełnie się załamałam. Ale trzeba się było jakoś pozbierać, sanitariuszki były potrzebne.
         Nocuję w pokoju od podwórza razem z rannymi "Janką" i "Isią". Trudno zasnąć. Jest to noc zrzutów. Samoloty alianckie latają bardzo nisko. Obrona niemiecka wprost niesamowita. Niebo jasne jak w dzień od reflektorów i pocisków świetlnych. Kanonada broni przeciwlotniczej trwa nieprzerwanie aż do świtu. Rano dowiaduję się, że jeden z samolotów alianckich spadł na Miodowej.



Barbara Gancarczyk-Piotrowska

opracowanie:Maciej Janaszek-Seydlitz



      Barbara Gancarczyk-Piotrowska
ur. 18.03.1923 w Warszawie
sanitariuszka AK
ps. "Pająk"
drugi pluton kompanii szturmowej
harcerski batalion AK "Wigry"





Copyright © 2011 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.