Powstańcze relacje świadków

Wspomnienia sanitariuszki harcerskiego batalionu AK "Wigry" Janiny Gruszczyńskiej-Jasiak ps. "Janka"




Janina Gruszczyńska-Jasiak,
ur. 11.12.1922 w Warszawie
sanitariuszka AK
ps. "Porzęcka", "Janka"
drugi pluton kompanii szturmowej
harcerski batalion AK "Wigry"



Druga połowa sierpnia na Starówce

         Następne dni, razem z ranną lsią, spędzamy u szpitaliku "Wigierskim". Opiekuje się nami Basia.
         Noc z 13-go na 14-ty sierpnia była bardzo niespokojna. Nad Warszawą nadleciały długo oczekiwane samoloty alianckie, by dokonać zrzuty. Niemcy reflektorami usiłowali łapać u smugi światła nisko lecące maszyny. Nieustająca kanonada plot. nie pozwalała zasnąć. Jeden samolot został zestrzelony. Jego szczątki spadły na ul. Miodową i na kościół garnizonowy.
         Po trzech dniach spędzonych u szpitaliku, postanawiam iść na barykadę. Dowódcą naszego plutonu jest obecnie por. "Andrzej", gdyż jego poprzednik por. "Piorun" został ranny u oko. Nasz oddział broni teraz katedry św. Jana. Podczas odprawy ustawiam się na końcu. Droga z ul. Długiej na Kanonią jest długa i męcząca. Nie mogę nadążyć, zostaję w tyle, ale uparcie idę dalej. Jestem bardzo słaba, boli mnie głowa, na szczęście oko odpuchło, jest nieuszkodzone i widzę normalnie. Niestety widok jest porażający. Przez parę ostatnich dni zaszły wielkie zmiany. Wiele domów zbombardowanych, spalonych, ulice pełne dziur i lei po bombach, zawalone żelastwem, blachą ze spalanych dachów, gruzem. Płyty chodnikowe zerwane na budowę barykad. Nasza stała trasa przez Krzywe Koło jest zasypana do pierwszego piętra. Przez górę gruzu prowadzi wąska ścieżka.
         Na ulicach nie widać ludzi. Mieszkańcy Starówki gnieżdżą się u piwnicach pozbawionych światła, (okienka zabezpieczone przed odłamkami), nie ma wody, świeżego powietrza, żywności. Mężczyźni, kobiety, starcy, dzieci, niemowlęta, wszyscy razem. Wśród nich uciekinierzy z Woli. Ci są najbiedniejsi. Nie zdołali nic zabrać ze swego mienia. Ocalili tylko życie.
         Z powodu silnego ostrzału ruch uliczny przeniósł się do piwnic. Poprzebijane otwory w ścianach łączą kolejne domy, tworząc podziemne ulice. Droga często wiedzie też przez podwórka, parterowe mieszkania, do których uchodzi się przez okno po przystawionej desce, ustawionych stołach, krzesłach, aby wyjść na drugą stronę domu, na następne podwórze. Nie lubię chodzić piwnicami. Tłok, zaduch, ludzie wypytują co się dzieje na górze, jaka jest ogólna sytuacja. Wykręcam się od odpowiedzi. Mam im powiedzieć prawdą, że całe Stare Miasto jest otoczone, że z dnia na dzień jest gorzej? Ich położenie jest wystarczająco straszne. Nieustająca niepewność, groźba zasypania, wsłuchiwanie się w świst spadających bomb. Ponadto teren wolnej Starówki stale się kurczy. Niemcy zajmują kolejne ulice, więc może czeka ich ucieczka ze swojej piwnicy, szukanie nowego schronienia. Ale gdzie znaleźć bezpieczne lokum? Takiego na Starym Mieście nie ma.
         Nie wyobrażam sobie, abym mogła tak siedzieć w piwnicy i biernie czekać co przyniesie los.
         Nasi chłopcy na Jezuickiej od strony Kanonii zbudowali barykadę. Niemcy, którzy zajmują teren zamku i Wisłostradę, atakują nas przez puste domy na Kanonii i od strony Dziekanii. Kwaterujemy w domu Jezuicka 1, tuż przy barykadzie. Z bramy wchodzi się do kuchenki, a za nią do niewielkiego pokoju, w którym stoi tapczan, szczerząc ku nam niczym nieosłonięte sprężyny. Tu chronimy się w czasie nalotów, odpoczywamy, śpimy. Po drugiej stronie Jezuickiej, na rogu Kanonii, stacjonują nasi "wigierscy" koledzy z 1-szej kompanii. Są z nimi także nasze "stare" koleżanki: "Justyna", "Krysia" "Honoratka". Nie było mnie na Jezuickiej, kiedy płonęła katedra.
         Dwa dni później idę zobaczyć pogorzelisko. Runęły sklepienia, stoją tylko poszczerbione ściany zewnętrzne, jeszcze ciepłe od pożaru. Gromadzone od stuleci wyposażenie, kaplice, nagrobki - wszystko spłonęło bezpowrotnie. Zamieniło się w kupę gruzów... Ocalała natomiast kaplica Baryczków i zakrystia. Nie ma figury Cudownego Chrystusa. W czasie pożaru została zdjęta z krzyża przez księdza Karłowicza, przy pomocy moich koleżanek Basi Piotrowskiej i Teresy Potulickiej. Po odkręceniu rąk - przeniesiona piwnicami w bezpieczniejsze miejsce, do kościoła Dominikanów na ul. Freta, gdzie szczęśliwie dotrwała do zakończenia wojny.



Ruiny katedry Ruiny katedry; po lewej kaplica Baryczków (fot. L. Sempoliński)


         Na ul. Długiej, w sąsiedztwie Ministerstwa, sytuacja jest coraz cięższa. Szpital jest nieustannie bombardowany, nie ustaje ostrzał artylerii, granatników i "szaf". Ranni z pięter już dawno zostali przeniesieni do piwnic. Na dachu trwa nieustająca walka z ogniem. Wyjątkowo groźny jest dzień 22 sierpnia. Stale dyżurująca na dachu załoga nie jest w stanie opanować szalejącego ognia. Wszyscy obecni ustawiają się więc w długą kolejką od ogromnych napełnionych wodą kadzi, które stoją na podwórzu - aż na dach, podając sobie najprzeróżniejsze naczynia z wodą, porwane w pośpiechu z kuchni, jak wiadra, garnki, kociołki. Niestety, sprawną akcją utrudniają naloty. Ludzie w popłochu kryją się wtedy pod ścianami. Po długiej walce, pożar udało się ugasić.
         Nasz pluton chodzi na barykadę na 24 godziny. Zmienia nas pluton 11-12. Razem z żołnierzami idą 2 sanitariuszki. Na następną dobę wracamy na Długą 7, na sen i odpoczynek. Ale odpoczynek w Ministerstwie jest iluzoryczny. Znając warunki panujące w szpitalu, czujemy się w obowiązku pomóc koleżankom. O ile szpital Maltański z szeregiem czystych łóżek wyglądał na prawdziwą lecznicą, to nasz robił straszne wrażenie. Sale są niesamowicie zatłoczone, nieliczni ranni leżą na łóżkach i to po 2-ch na jednym, reszta na materacach, kocach, na podłodze. Trudno przejść przez salę, aby kogoś nie potrącić. Tłok spowodowany jest m.in. przyjęciem na Długą 7 rannych i personelu ze szpitala Jana Bożego. Poza tym, z racji wykwalifikowanego personelu, znoszeni są tu ciężko ranni z całej okolicy.
         Najgorsze są noce. Jedna świeczka na całą salę, brak wody, odpowiednich leków, kiedy zgorączkowani ludzie, którym po kilka dni nie zmieniano opatrunków wzywają pomocy.
         Sala opatrunkowa mieści się w piwnicy, w rogu budynków Podwale - Kilińskiego. Jest to zwykła piwnica, oświetlona 2-ma świeczkami. Na podwórzu, przed wejściem, kolejka oczekujących na zabieg oraz nosze z ciężko rannymi. Nieco dalej, pod ścianą, stos zakrwawionych, zabrudzonych ropą opatrunków, nad którymi unoszą się roje much. Po drugiej stronie podwórza, bliżej kuchni, leżą zmarli. Szczególnie rano leży kilka oczekujących na pochówek trupów, przykrytych papierami. Sprzątaniem, wynoszeniem zmarłych, a często i pogrzebem zajmują się Żydzi.
         "Wigry" posiadają 2 małe szpitaliki dla swoich rannych na ul. Podwale 19 i Kilińskiego 1. Warunki są tu o wiele lepsze, rannymi stale opiekują się nasze medyczki i sanitariuszki, nic więc dziwnego, że mamy "gości" z innych batalionów.



Janina Gruszczyńska-Jasiak

opracowanie:Maciej Janaszek-Seydlitz



      Janina Gruszczyńska-Jasiak,
ur. 11.12.1922 w Warszawie
sanitariuszka AK
ps. "Porzęcka", "Janka"
drugi pluton kompanii szturmowej
harcerski batalion AK "Wigry"





Copyright © 2015 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.