Powstańcze relacje świadków

Wspomnienia sanitariuszki harcerskiego batalionu AK "Wigry" Janiny Gruszczyńskiej-Jasiak ps. "Janka"




Janina Gruszczyńska-Jasiak,
ur. 11.12.1922 w Warszawie
sanitariuszka AK
ps. "Porzęcka", "Janka"
drugi pluton kompanii szturmowej
harcerski batalion AK "Wigry"



Próba przebicia do Śródmieścia

         Obok papierni, w aptece, nasze medyczki szykują jakieś materiały, Wchodzącym sanitariuszkom wydają leki i środki opatrunkowe. Udziela się nam atmosfera napięcia i niepokoju. Do mnie i Basi podchodzi "Irena". Przyciszonym głosem informuje nas, że w nocy będzie akcja. Pójdą nasi chłopcy.
         - "Czy chcecie iść z nimi? Jeśli tak, to przyszykujcie swoje torby sanitarne. Ale nikomu ani słowa."
         Niebawem por. "Prokop" ogłasza stan pogotowia i zakaz opuszczania papierni przez chłopców, sanitariuszkom zaś poleca przygotować rannych do wymarszu. My z Basią pozostajemy razem z chłopcami. Wreszcie wchodzi por. "Andrzej". Zbiórka, odliczanie, sprawdzanie ilości broni. Na koniec zwraca się do nas. "Czy wy idziecie z rozkazu por. "Prokopa" ?". Nasze milczenie jest odpowiedzią. "Nie mogą was zabrać". Chłopcy opuszczają papiernią, a my rzucamy się, na poszukiwania por. "Prokopa". Niestety! "Prokop" gdzieś przepadł. Prosimy o pomoc por. "Prymusa", ale on nie jest naszym dowódcą, więc nie może nami dysponować.
         Zawiedzione i rozżalone zostajemy w papierni. Tam spotyka nas "Irena" i wysyła Basię po zagubione dokumenty rannego "Falińskiego". Po drodze Basia odkrywa tymczasowe miejsce postoju naszego plutonu. Wraz z por. "Andrzejem" siedzą w jednej z bram na ul. Długiej, w oczekiwaniu na dalsze rozkazy. Postanawiamy obie natychmiast dołączyć do naszych chłopców, jednakże w tym momencie ogłaszają zbiórką sanitariuszek. A więc będzie przebicie do Śródmieścia! Wojskowe oddziały otworzą drogę wyjścia ze Starego Miasta przez Bielańską, Senatorską, ogród Saski i Królewską. Za wojskiem pójdzie reszta żołnierzy, ranni i część ludności cywilnej. Wiadomość c przebiciu błyskawicznie obiegła Starówkę. Na ulicach Długiej, Kilińskiego gromadzą się tłumy ludzi.
         W panujących ciemnościach "wigierczycy" próbują ustawić się razem, ale trudno poruszać się w tym tłumie. Sanitariuszki prowadzą pod ręką lżej rannych, ciężko rannych niosą na noszach cywile licząc, że tym sposobem dostaną się do Śródmieścia. Ja idę ze "Zbychem" i dwójką "wigierczyków", których pseudonimów już nie pamiętam. Idziemy, a raczej wolno suniemy w kierunku pl. Krasińskich. Trudno z noszami przeciskać się koło barykady, to też pochód rannych przemieszcza się bardzo wolno. Ludzie gubią się w ciemnościach, przewracają na zasłanych gruzem i żelastwem ulicach i mimo wezwań do zachowania ciszy, krzyczą i nawołują się. Na szczęście noc jest wyjątkowo spokojna, jedynie rakiety od czasu do czasu oświetlają okolicę. Mijamy pl. Krasińskich, przysiadamy pod ścianą jakiegoś domu na ul. Długiej.
         Czas wlecze się niemiłosiernie. Dlaczego nic się nie dzieje? Świst nadlatujących pocisków zrywa nas na nogi. Ludzi ogarnia panika. Cywile rzucają na ziemię, nosze z rannymi i uciekają. Wśród tego zamieszania, jakimś cudem trafiam na Basię, która przyklękła przy noszach Tadzia "Klechy" i osłania go od stratowania. Chwytamy nosze i wracamy do Ministerstwa. Najwyższy czas, bo zaczyna się rozwidniać. Wstaje nowy dzień 31 sierpnia 1944 r.
         Rano nikt nie wie, jaka jest sytuacja. Nie wrócił żaden z naszych chłopców, ani żaden z oficerów. Gdzie są Niemcy? Gdzie nasi? Wreszcie zjawia się ranny w rękę "Saski". Opowiada, że przebicie się nie udało, jest wielu rannych i zabitych. Natychmiast potrzebna jest pomoc sanitariuszek. Sewa, Hala, Basia i ja, a także nasze medyczki, wyruszamy niosąc nosze, które bardzo przeszkadzają nam w drodze przez podwórka i wypalone domy. Napotykamy nasze oddziały, które wycofują się z Daniłowiczowskiej. Tłum, zamieszanie. Dostrzegamy naszych oficerów por. "Andrzeja" i por. "Prokopa". Obserwujemy wracających. Bladzi, zmęczeni, załamani - tak wygląda porażka.
         My musimy iść w przeciwnym kierunku, za bramą Hipotecznej, ale posterunek nie chce nas przepuścić. Wykorzystując panujący chaos wraz z "Saskim" przemykamy bokiem i spieszymy do gmachu Banku Polskiego. "Saski" przypuszcza, że tam znajdziemy naszych rannych kolegów: "Stasiuka", "Kańskiego", "Moskitę", "Kazulę". Docieramy do banku. Niezwykle grube mury, ciemne piwnice, jakieś korytarze, korytarzyki, salki, przejścia zatłoczone ludźmi. Pod nogami pełno rupieci. Trzymamy się za ręce, aby się nie zgubić w ciemnościach. Wreszcie światełko na końcu korytarza.
         Wychodzimy na malutkie, wewnętrzne podwóreczko, skąd wąziutka drabina wiedzie na pierwsze piętro, gdzie znajduje się punkt sanitarny. Jak po takiej wąskiej, wysokiej drabinie znieść rannego - zastanawiamy się wspólnie. Na górze znowu ciemności. Krążymy po salach, po korytarzach prawdopodobnie w kółko, dopiero napotkana sanitariuszka wskazuje nam drogę. Nawołujemy "wigierczyków". Ktoś się, odzywa. To "Stasiuk". Leży na materacu, całe nogi w bandażach. Na naszą propozycję, że zabierzemy go na Kilińskiego odpowiada, że on jest opatrzony i może poczekać, natomiast w ruinach Bielańskiej został ciężko ranny "Kański" i trzeba go ratować jak najszybciej. Obiecujemy "Stasiukowi", że na pewno wrócimy po niego i wraz z "Saskim" wychodzimy na Daniłowiczowską. Dokoła krajobraz księżycowy. Jedno wielkie rumowisko.



Ruiny więzienia na Daniłowiczowskiej


         W bramie więzienia stoi dwóch żołnierzy. Z daleka dają nam znaki, aby zachować ciszę. Pytamy o rannego. Potwierdzają, że słyszeli jęki. A więc musimy iść dalej. Od ruin więzienia do najbliższego wypalonego domu zbudowano z gruzu i cegieł niską barykadę.. Czołgamy się po świeżym rumowisku i przez otwór w ścianie wskakujemy do płytkiej piwnicy. Biegniemy przez piwnice, podwórko, pomieszczenia bez stropów. Napotykamy kilku powstańców, którzy ostrzegają nas, że zaraz się wycofują. Rozbiegamy się wołając "Edziu" odezwij się, " Edziu" gdzie jesteś?". Basia pierwsza znajduje "Edzia". Za chwilę wpadam ja, potem "Saski". "Edzio" leży pokrwawiony na kupie gruzu i żelastwa. Jest przytomny, ale mówi z trudem: "Jednak przyszłyście. Myślałem, że już nikt mnie stąd nie zabierze. Czekałem tak strasznie długo". Basia ogląda pokrwawioną głowę, ja rozcinam sztywną od krwi panterkę. Na szczęście nie ma żadnej poważnej rany, ale wiele odłamków. Robimy prowizoryczny opatrunek, układamy "Edzia" na noszach i przez zagruzowane pomieszczenia dochodzimy do dziury w stropie. Wskakuję, do piwnicy, ustawiam się na ruchomym usypisku gruzu, który dziurą usypał się do piwnicy, a Basia opuszcza rannego w moje wyciągnięte ręce. Z trudem łapię równowagę. Układamy znowu "Edzia" na noszach, przenosimy przez piwnice, Basia układa się za barykadą, a ja przy pomocy "Saskiego" wysuwam nosze przez okienko na zewnątrz.
         Wreszcie wszyscy jesteśmy za barykadą. Ciągniemy nosze wzdłuż barykady po górze świeżego gruzu, który rani nam ręce i nogi. "Edzio" jest półprzytomny, nie czuje więc bólu. Krzyczymy wzajemnie na siebie, żeby się nie wychylać, bo przestrzeń jest otwarta od strony pl. Teatralnego. Wreszcie koniec barykadki. Zrywamy się z noszami i dopadamy muru. Basia przewraca się przez jakąś przeszkodę, grzechot pocisków po murze, sypie się ceglany pył. To seria z k. m. Przed nami długa droga przez ruiny. Nosze niesiemy tylko we dwie, bo "Saski" ranny w rękę, nie może nam pomóc. Zresztą gdzieś zniknął. Jesteśmy bardzo zmęczone. Prosimy o pomoc kilku mijanych mężczyzn, ale bezskutecznie. Do tego naloty. Chowamy się do bram, odpoczywamy, aby za chwilę znów dźwignąć nosze i iść dalej. Strasznie zmęczone docieramy do Ministerstwa i przekazujemy rannego naszym sanitariuszkom.
         Po krótkim odpoczynku wyruszamy ponownie - po "Stasiuka". Teraz będzie o wiele łatwiej, gdyż przydzielają nam do pomocy 4-ech Żydków z kuchni, oraz rannego w ręką "Adama" z pistoletem, aby ich pilnował. Żydzi są przerażeni. Samo opuszczenie gmachu Ministerstwa napełnia ich strachem. Na najbliższym zakręcie ulicy - ucieka dwóch. Dwaj następni dochodzą z nami do bramy na Hipotecznej i stanowczo odmawiają dalszej wędrówki. Zostawiamy ich razem z "Adamem" i same idziemy dalej. Znamy już drogą, szybko znajdujemy "Stasiuka", układamy na nosze i bez zbędnego błądzenia udaje się nam wyjść za zewnątrz. Tylko. że wyszłyśmy jakimś niezwyczajnym wyjściem. Przed na mi wielkie rumowisko, głęboka piwnica, a nad nią żelazna belka.
         Jak przedostać się na drugą stromą? Sadzamy "Stasiuka" na stołeczek ze splecionych rąk, "Stasiuk" obejmuje nas za szyje i suniemy wolniutko nad przepaścią. Jeszcze trzeba wrócić po nosze i ruszamy w powrotną drogę. Przy Hipotecznej czeka na nas "Adam" z Żydami.
         Bez problemów docieramy do Ministerstwa.
         Nasze koleżanki sanitariuszki także penetrowały ruiny w poszukiwaniu rannych i zabitych. Zaginął dowódca naszego batalionu kpt. "Trzaska" i jego adiutant "Leszek". Okazało się., że kpt. "Trzaska"dołączył na Bielańskiej da oddziału "Zośka" i przez Senatorską, ogród Saski i Królewską przebili się do Śródmieścia. Adiutant dowódcy batalioniu "Leszek" poległ.



Janina Gruszczyńska-Jasiak

opracowanie:Maciej Janaszek-Seydlitz



      Janina Gruszczyńska-Jasiak,
ur. 11.12.1922 w Warszawie
sanitariuszka AK
ps. "Porzęcka", "Janka"
drugi pluton kompanii szturmowej
harcerski batalion AK "Wigry"





Copyright © 2015 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.