Reportaż

Spotkanie z Juliuszem Kuleszą


         20 października 2007 r. w Muzeum Powstania Warszawskiego w sali im. Nowaka-Jeziorańskiego, w ramach cyklicznych sobotnich spotkań Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944 r., odbyło się spotkanie z panem Juliuszem Kuleszą. Jednym z celów spotkania była promocja jego najnowszej książki "Powstańcza Starówka - Ludzie i ulice". Wśród licznie przybyłych gości byli kombatanci - uczestnicy walk o powstańczą Starówkę, członkowie SPPW 1944, młodzież. Przedstawiciele wydawnictwa "Askon", uczestniczący w spotkaniu, zadbali o to by zainteresowani mogli na miejscu nabyć książkę Juliusza Kuleszy. Jeszcze przed formalnym rozpoczęciem spotkania do stołu, gdzie siedział autor ustawiła się długa kolejka osób oczekujących na autograf pisarza.



         Według założenia autora, poza jego wypowiedziami, mieli podzielić się swoimi impresjami byli żołnierze Starówki, których biogramy znalazły się w książce. Tak też się stało. Po zwyczajowym powitaniu zabierali kolejno głos jego uczestnicy.
         Spotkanie było na tyle ciekawe, że postanowiliśmy zamieścić na stronie obszerną relację z tego wydarzenia uzupełnioną zdjęciami.



         Juliusz Kulesza ps. Julek" PWB-17
         Na początku sprostowanie. Nie byłem najmłodszym obrońcą PWPW, aczkolwiek czuję się teraz coraz młodszy, to jest niewątpliwe. Miło mi było słyszeć, że jestem tu witany jako ktoś w rodzaju honorowego gościa, ale dla mnie jest to dzień nie tyle mój, co bohaterów mojej książki, dowódców już niestety bardzo nielicznych, koleżanek i kolegów. Nie byłoby tej książki po pierwsze gdyby ich nie było, gdyby nie dokonywali tego co dokonali. To jest podstawowa sprawa. Więc może ja jeszcze później parę słów powiem o tej książce jako autor. A teraz chciałbym bardzo poprosić przyjaciela mojego, Edmunda Baranowskiego, który był jednym z recenzentów książki, by zechciał to jakoś od siebie scharakteryzować.

         (oklaski)

         Edmund Baranowski ps. "Jur" bat. "Miotła" zgrup. "Radosław"
         Dzień dobry Państwu, witam serdecznie towarzyszy broni. Dzień jest to dla mnie niezwykły, dlatego że jestem recenzentem książki mojego przyjaciela, Julka Kuleszy. Jest to już dziesiąta książka naszego autora. A wczoraj powiedział mi w zaufaniu, że ma nadzieję, że niedługim czasie ukaże się książka piętnasta. Prawdopodobnie ma już takie zaawansowane plany wydawnicze.
         Ta książka jest niezwykła, bo mówi zarówno o powstańczej Starówce jak i o ludziach i ulicach. W ogóle autor ma niebywałą trafność w dobieraniu tytułów swoich książek: "Z tasiemką na czołgi", "Reduta PWPW" czy też tytuł, który mnie najbardziej zapadł w pamięci: "Sierpień przez całe życie". Książka niezwykła i zawierająca ogromny ładunek emocjonalny, oparta na przeżyciach własnych autora jak i dążeniu do precyzyjnego oddania sytuacji, która stanowiła nasze przeżycia sierpnia i września 44 roku. Cieszę się, że książka wywołała żywe zainteresowanie tak wielu z Państwa na sali i że możemy w ten sposób nie mówię uczcić, bo autor żyje, ale w każdym razie możemy oddać hołd naszemu przyjacielowi jako twórcy i pamiętnikarzowi Powstania Warszawskiego.



         Bardzo wiele spraw i ludzi, które zawarte są w książce, jak sądzę będą mogły być jeszcze omówione przez uczestników wydarzeń, którzy na pewno podzielą się z Państwem tym co przeżyli, a co nie zostało zawarte na kartach książki. Bo wielu z nas Powstanie Warszawskie pozostawiło trwały ślad w świadomości. Mimo upływu lat jesteśmy zawsze na uroczystościach rocznicowych, wspominamy wspólnie to co przeżyliśmy. A były to przeżycia niezwykłe i nie zawsze związane z walką.
         W mojej pamięci zachowało się szereg takich incydentów drobnych i wspomnień czasem o charakterze anegdotycznym. Jak na przykład walki o szpital Jana Bożego. 23 sierpnia opuszczamy pod silnym naporem nieprzyjaciela szpital. Ale, aby opuścić szpital musimy przebyć jeszcze niewielką barykadę zamykającą bramę szpitalną na ulicę Sapieżyńską. Przede mną jest moja towarzyszka broni Halszka Jędrzejewska, obecnie lekarz ortopeda, i wyraźnie ma wielką obawę, żeby przeskoczyć. Zabawny zbieg okoliczności - przez tę barykadę przeskakiwał kot i został ustrzelony. Halszka wyraźnie się boi. Dziewczynka szczupła, drobna. Ja mówię: "Sławka", nie bój się. Jesteś taka malutka, że ciebie na pewno nie trafią." Mimo upływu lat, we wspomnieniach "Sławka" przypomina, jak jej dodawałem ducha przed tym skokiem przez niewielką przeszkodę na ulicy Sapieżyńskiej.
         Wspaniałe momenty z ostatnich dni obrony Starego Miasta. W nocy lub późnym wieczorem 30 sierpnia gromadzimy się, żołnierze plutonu "Szczęsnego", w budynku Sapieżyńska 23 i dowiadujemy się, że batalion jest wyznaczony do ciężkiej, trudnej akcji, to znaczy resztka batalionu, bo było nas już wtedy niewiele ponad stu razem z żołnierzami batalionu "Czata". Grupa żołnierzy z najlepszą bronią jest wyznaczona do uczestnictwa w trudnej akcji desantu kanałowego, który ma wejść do kanału na Placu Krasińskich i wyjść trzema włazami na Placu Bankowym, z zadaniem opanowania placu i umożliwienia akcji przebicia oddziałów staromiejskich do Śródmieścia. Wszyscy zgłaszają się na ochotnika. Zostaje uformowana grupa uderzeniowa ale równocześnie potrzebni są też ochotnicy, którzy zostaną i będą pozorować obronę ulicy Sapieżyńskiej. Zostałem wyznaczony na dowódcę pozostającej 6-osobowej grupy i nawzajem sobie zazdrościmy. Ci co odchodzą do bardzo trudnej akcji ale mają szansę, że może za kilka godzin będą już w Śródmieściu i my co tu zostajemy i mamy niewielkie szanse wyjścia z opresji.
         Później niesłychanie długie godziny walki w rejonie ulic Długa, Barokowa, pl. Krasińskich. Bronimy dostępu do włazu kanałowego. Szczególnie trudne walki toczą się o barykadę na ulicy Barokowej, która prawie już pada. W godzinach popołudniowych 1 września obronę barykady wzmacnia osobiście płk Wachnowski ze swoim sztabem. Śle na pomoc 6 oficerów dobrze uzbrojonych i barykada zostaje utrzymana.
         Kilka godzin później jesteśmy w drodze do kanału, przechodzimy krótki odcinek od bramy domu Długa 24, do kanału jest 60 m. Ze szpitala na ul. Długiej zabraliśmy dwóch naszych rannych "Sęka" i "Szatana", prowadzimy ich ze sobą. Jednym z prowadzących jest Czesio Malinowski, nasz towarzysz broni. W tym samym momencie sanitariuszki przynoszą rannego Dyzia Mazura, ciotecznego brata Czesia Malinowskiego. My zatrzymaliśmy się na chwilę, bo jest silny ostrzał artyleryjski. Dyzio jest ciężko ranny, ma masę odłamków w udzie i pośladku. Czesio jest w rozterce, prowadzić naszego rannego kolegę czy pozostać z bratem. Na szczęście sanitariuszki uspakajają go, że będą starały się zabrać rannego do kanału.
         Z takich wydarzeń, nie bojowych ale ważnych, składały się nasze ostatnie godziny na Starówce, o której tak pięknie napisał nasz towarzysz broni i autor. Proszę Państwa apeluję o zainteresowanie się bliżej i przeczytanie książki Juliusza Kuleszy "Powstańcza Starówka - Ludzie i ulice". Dziękuję za uwagę.

         (oklaski)

         Juliusz Kulesza
         Baranowski właściwie rozpoczął już tę serię wspomnień osób w tej książce występujących, które podzielą się jakimś momentem wybranym czy dniem szczególnie charakterystycznym a może zabawnym, różnie przecież było. Codzienność była bardzo zróżnicowana mimo dominującej grozy.
         Ja jeszcze tylko, aby dokończyć własne autorskie refleksje może dodam, że nie wiem czy Państwo pamiętają, że 10 lat temu Wydawnictwo "Askon" wydało moją poprzednią książkę o Starówce, za którą we wstępie tej książki dziękuję a teraz słownie to potwierdzam. Podobnie jak obecną książkę tak i tamtą "Askon" wydało bardzo starannie. Tamta powstała w ramach serii "Warszawskie Termopile". Seria jest niewątpliwie dobrze pomyślana, jest to wartościowa pozycja na rynku księgarskim historiografii Powstania.
         Ja natomiast jako autor tamtej książki miałem pewien niedosyt. Była ona, zgodnie z konwencją serii, przewodnikiem po miejscach walk. Ludzie pojawiali się w niej o tyle o ile w opisywanym przebiegu wydarzeń. Uważam mimo wszystko, że człowiek jest zawsze ważniejszy niż pomnik, który mu wystawiono. Oczywiście miejsca pamięci są ważne i warto o nich pisać ale tym razem powtarzając historię Starówki chciałem wyeksponować bardziej ludzi, którzy o tę Starówkę walczyli. I stąd wzięła się koncepcja aby każdej ulicy towarzyszył biogram jakiejś osoby szczególnie związanej z daną ulicą i wydarzeniami powstańczymi.
         No, przyznam się, że o ile w większości przypadków nie miałem jakiś kłopotów z zestawieniem tego duetu: człowiek-ulica, o tyle było kilka przypadków, które w momencie tworzenia były kłopotliwe. Jednym z nich jest ulica Kilińskiego. Ulica Kilińskiego, o ile w ogóle na powstańczej Starówce można mówić o tyłach, tam właściwie wszędzie był front, była właściwie przez cały czas poza pierwszą linią frontu. Natomiast była scenerią jednego z najbardziej dramatycznych wydarzeń, wiemy wszyscy co to było - wybuch tego transportera. I teraz, jeśli tam zginęło kilkaset osób od łączniczek i łączników do dowódców plutonów, trudno mi było w tej masie ludzkiej, która tam poniosła śmierć, wybrać akurat tego jednego, który miałby ich reprezentować.
         I ja wtedy sobie uświadomiłem, że zginął tam człowiek, który w ogóle nie był żołnierzem AK i powstańcem, ale którego pozwoliłbym sobie określić jako chyba najpopularniejszą postać wśród tych ludzi, którzy padli ofiarą wybuchu. Był to po prostu znany nam wszystkim, nie mówię tu o młodych osobach, naszemu pokoleniu, Józef Orwid, przedwojenny aktor, który tam wówczas zginął 13 sierpnia. Jego sylwetkę tutaj wstawiłem, wyłamując się trochę z przyjętej konwencji.
         Teraz może poproszę po Edmundzie kolejne osoby, może ktoś zechce podzielić się z nami jakimś epizodem. Jeszcze tutaj dodam, że po pierwsze jestem szczęśliwy, że sala jest pełna, a po drugie kiedyś tam te sześćdziesiąt lat temu, w czasie tego powstania, do głowy mi nie przyszło, że po pierwsze, będę pisał książki o powstaniu a po drugie, że na promocję moich książek generalicja będzie przychodzić.

         (oklaski)

         Zbigniew Ścibor-Rylski ps. "Motyl" bat. "Czata 49" zgrup. "Radosław"
         Pozwolę sobie zabrać głos jako senior tego towarzystwa co się tu znajduje. Starówka to miejsce gdzie rzeczywiście zginęło chyba stosunkowo najwięcej koleżanek i kolegów, no może jeszcze Czerniaków. Ale to także miejsce gdzie cudem wielu żołnierzy i ludności cywilnej ocalało. No, ja powiem tylko o jednym takim cudzie na Mławskiej. Na pewno wiele koleżanek i kolegów tę historię zna ale chcę powiedzieć, że było to naprawdę cudowne ocalenie. To jakaś opatrzność boska czuwała wtedy nad nami.



         Mieliśmy kwaterę na pierwszym piętrze: major "Witold" Tadeusz Runge, mój adjutant Jaksa Dębicki "Danek" no i ja. Słyszałem jak Stukasy bombardowały wtedy Stare Miasto. Miałem bardzo dobry słuch i kiedy usłyszałem zbliżający się samolot krzyknąłem do majora: "Padamy na tapczan" - tak instynktownie. W ścianie była wąska wnęka, w której stał tapczan. I we trójkę rzuciliśmy się na ten tapczan. W tym momencie wybuchła bomba. Była to bomba z opóźnionym zapłonem, która wleciała w klatkę schodową i wybuchła na samym dole. I cała kamienica siadła.
         Dach kamienicy znalazł się mniej więcej metr pod nami, pod tym tapczanem. "Danek" trzymał mnie za ręce, ja pod nogami wyczuwałem ten dach (nie wiedziałem, że to jest dach), coś tam pod nami musiało się znajdować. Wymacałem pod nogami deski z dachu i trzymając się za ręce zaczęliśmy we trójkę schodzić. Prawie dusiliśmy się, przewody kominowe zostały zerwane, byliśmy cali obsypani sadzą. I tak schodziliśmy. Nigdy nie zapomnę jak "Radosław", który wiedział już o tym bombardowaniu i stał na podwórku, patrząc na nas powiedział: "Co to za diabły schodzą z nieba?". Rzeczywiście wyglądaliśmy jak diabły. Nigdy nie zapomnę jak Kazio Augustowski "Jagoda" pod murem mieszał w kotle naszą pluj-zupkę. Ten moment utkwił mi w pamięci na całe życie, bo wiedziałem że właściwie powinniśmy tam zginąć tak jak zginął na dole cały pluton "Mieczyków". To była wielka tragedia. Tylu chłopców tam wtedy zginęło.
         Takie są losy. Na pewno wiele koleżanek i kolegów przeżyło podobne chwile. Każdy przeżywał Powstanie inaczej. Każdy miał swoje cudowne ocalenie. Kulka świsnęła koło ucha, drasnęła tylko, nie zabiła. A kolega obok został ranny. To są właśnie niezbadane losy ludzkie, o których nie jesteśmy w stanie decydować. Nasze losy są gdzieś zapisane w opatrzności boskiej. Ja jestem głęboko wierzący, bo przecież wiecie koleżanki i koledzy przeżyłem w 39 Kock, gdzie rzeczywiście były straszliwe nawały artyleryjskie, gdzie ginęli koło mnie żołnierze, koledzy w natarciu. Zupełnie inna walka była w 39, inna w powstaniu a jeszcze inna w partyzantce w 27 Wołyńskiej. Mam możliwość porównania zupełnie różnych walk, jakie polscy żołnierze przeżywali. Takich cudownych ocaleń jak to, o którym opowiedziałem było jeszcze wiele na Czerniakowie. Dziękuję koleżankom i kolegom za uwagę.

         (oklaski)

         Jerzy Kucharski ps. "Gryf" PWB-17
         Moje nazwisko Kucharski Jerzy. W powstaniu miałem 15 lat i walczyłem w Wytwórni Papierów Wartościowych. Pozostanie mi chyba do końca życia wizerunek mojego przyjaciel, który zginął za mnie na barykadzie na ul. Zakroczymskiej. Barykada łączyła budynki lewej strony Zakroczymskiej z brzegiem ogrodzenia PWPW. Żeby wejść na barykadę trzeba było przejść pod podmurówką ogrodzenia. Tzw. bazą tej barykady wewnątrz wytwórni był bunkier zrobiony z bel mocno sprasowanego papieru. Wewnątrz bunkra było bezpiecznie, bo bele nie przepuszczały odłamków.



         W pewnym momencie od strony cytadeli podjechały pod barykadę dwa czołgi. Ponieważ nie mieliśmy żadnej broni przeciwpancernej, wycofaliśmy się z barykady do papierowego bunkra. Czołgi nie mogły przejść przez barykadę bo w ulicy był zrobiony głęboki wykop. Upłynął pewien czas. Czołgi nie strzelały i słychać było, że odjeżdżają. Prawdopodobnie, jak przekonaliśmy się później, szykował się do odjazdu jeden z nich.
         Ja w międzyczasie wziąłem sobie kawałek suchara i posmarowałem niemieckim pasztetem z puszek, które mieliśmy na wyżywieniu. Zacząłem jeść. W tym momencie dowódca barykady mówi: "Jurek, skocz zobacz czy te czołgi już odjechały." Trzymałem w ręce niedojedzony kawałek suchara, więc mówię do kolegi: "Tadek, potrzymaj a ja skoczę." A on mówi: "To ty jedz, bo co to za różnica". I widziałem, widzieliśmy wszyscy jego nogi jak się wspinał na barykadę, żeby zobaczyć czy czołgi odjechały. I w tym momencie czołg oddał strzał w budynek po prawej stronie ulicy. Odłamki poszły na barykadę i mój przyjaciel, Tadeusz Książek dostał odłamkiem w hełm. Hełm pękł i wcisnął mu się w czoło tak, że wypłynął tamtędy mózg. Widziałem jak Tadek spadł z barykady w wykop. Wyjęliśmy go stamtąd i położyliśmy pod murem wytwórni. Potem nie pamiętam już, co się z nim stało. Pochowaliśmy go gdzieś na terenie wytwórni. W każdym razie ja żyję a jego już nie ma.

         (oklaski)

         Juliusz Kulesza
         Jurek Kucharski opowiedział historię bardzo dramatyczną, ale w pewnym momencie wspominając o sucharze, podjął wątek, że tak powiem gastronomiczny. Pan Tadeusz Sumiński z batalionu "Zośka", który siedzi na sali miał jakieś przygody w winiarni róg Sapieżyńskiej i Konwiktorskiej, może by coś na ten temat powiedział.

         Tadeusz Sumiński ps. "Leszczyc" bat. "Zośka" zgrup. "Radosław"
         Ta opowieść będzie krótka i będzie dotyczyła spraw z dziedziny gastronomii. W ostatnich dniach obrony Starówki trafiłem z dwoma kolegami do kamienicy na ul. Sapieżyńskiej. Nasze oddziały zostały zepchnięte z ul. Konwiktorskiej do Sapieżyńskiej, która stała się pierwszą linią obrony. Była noc, a Niemcy nocą rzadko atakowali. Wysłano nas tylko trzech i dotarliśmy na miejsce z zamiarem spędzenia spokojnej nocy. To była winiarnia, gdzie stały ogromne beczki wina i miodu. Tymi specjałami częstował nas właściciel, który jakoś się tam jeszcze uchował. Im winiarnia była w gorszym stanie, tym lepsze dostawaliśmy wina, bo właściciel orientował się, że długo już tam nie pozostanie.



         Dotarłszy na miejsce postanowiłem trzymać pierwszą wartę przez 2 godziny, a następnie obudziłem kolejnego kolegę. Położyłem się na stole w winiarni, odpiąłem pasek od hełmu i natychmiast usnąłem. Rzecz zadziwiająca, że w hełmie usypia się niesłychanie łatwo niezależnie od stopnia zmęczenia, głowa zaczyna się kołysać i działa to jakoś bardzo usypiająco. Zasypiając ujrzałem nad sobą strop winiarni, który był zrobiony prawdopodobnie z bardzo starych, grubych, dębowych desek. Ten strop się żarzył. Cały sufit nad moim posłaniem był czerwony. Oczywiście nie zdjąłem butów; nie mieliśmy zwyczaju rozbierać się na tak krótki odpoczynek.
         Obudziłem się usłyszawszy potężny huk, z góry buchnął żar. Przepalony sufit winiarni w tym momencie zwalił się na dół. Zdezorientowany i oszołomiony, obudzony ze snu gorącymi węglami z palących się belek, poderwałem się chcąc jak najszybciej opuścić palące się pomieszczenie. Zapomniałem przy tym, że leżę na stole i spadłem na ziemię w gorące węgle. Natychmiast zorientowałem się, że zostawiłem karabin. Wróciłem po broń i po hełm, który był pełen węgli. Gdy założyłem go na głowę, nagle stałem się brunetem. Wycofałem się gwałtownie do najbliższych drzwi cały przysypany palącymi się węglami. Jeden z moich kolegów wyskoczył z płonącego budynku na stronę niemiecką, drugi na polską t. j. zamieszkałą przez Polaków.
         Gdyśmy się pozbierali i wycofali z zawalonej, płonącej winiarni zobaczyłem kobietę, która pokazała swoje dziecko, dziecko ze spaloną twarzą. Ta kobieta powiedziała: "Patrzcie smarkacze, coście zrobili." Stosunek ludności cywilnej do powstańców był bardzo różny. Od początkowego entuzjazmu do jakiś nawet wrogich posunięć. I temu nie należy się dziwić. Ludność cywilna na Starym Mieście była tak zmaltretowana, że dłużej już tego nie mogła znosić i uważała nas za winnych wybuchu powstania i obarczała nas odpowiedzialność za to co się z nią dzieje. Twarz tego dziecka prześladuje mnie do dzisiaj. Ja byłem przecież niewinny ale to utkwiło głęboko w mojej świadomości.

         (oklaski)

         Maciej Janaszek-Seydlitz
         Proszę Państwa, chciałbym prosić o uczczenie minutą ciszy tych, którzy nie mieli żołnierskiego i cywilnego szczęścia.
         ..........................
         Dziękuję.

         Juliusz Kulesza
         Obecny tu generał Komornicki obiecał mi też , że podzieli się dzisiaj swoimi wspomnieniami.

         Stanisław Komornicki ps. Nałęcz" 104 komp. zgrup. "Róg"
         Jestem pchor. "Nałęcz" ze 104 kompanii zgrupowania "Roga". Jeśli ktoś z Państwa chce moje wspomnienia bardziej szczegółowe odsyłam do książki zatytułowanej "Na barykadach Warszawy". Ale ja chciałem tu powiedzieć to co czuję, kiedy dostałem zaproszenie na promocję tej książki. Ja myślę, że przyszliśmy tutaj, ja w każdym razie, nie tylko żeby być na promocji książki o Powstaniu Warszawskim. Tych książek teraz jest już sporo. Ale przede wszystkim, żeby się spotkać z uroczym człowiekiem, autorem tej książki. Panem Juliuszem, który za cel swojego życia postawił sobie przekazać potomnym to wszystko, co sam przeżył. A przeżył to jako jeszcze bardzo młody człowiek. Przeżył to i utkwiło mu to na zawsze w jego świadomości. Bo to co się przeżywa w dzieciństwie, to co się przeżywa w latach młodzieńczych, to zostaje do końca życia człowieka. To co przeżywa się później, ten cały galimatias, który jest tłem naszego życia, on przychodzi i odchodzi. I to się zapomina, nie przywiązuje się do tego tak wielkiej wagi. Natomiast to z czym się wzrosło pozostaje na zawsze.



         Stare Miasto to wyjątkowa dzielnica Powstania Warszawskiego. Mówię to nie dlatego, że sam tam byłem. Byłem przecież potem w Śródmieściu i byłem na Czerniakowie, który był też straszną dzielnicą. Tam było też straszne powstanie. Ale na Starym Mieście to był początek i to było coś nie przewidziane w naszym szkoleniu.
         Ja przynajmniej kończyłem szkołę podoficerską, a potem podchorążówkę Armii Krajowej. Byłem w Szarych Szeregach żoliborskich. Kończyłem te szkoły w tzw. "Fabryce". To było coś podobnego, jak przy Gimnazjum Batorego "Pomarańczarnia". Na Żoliborzu w Gimnazjum Ks. Józefa Poniatowskiego i Żoliborzu Oficerskim była "Fabryka". O ile w "Pomarańczarni" powstała potem "Zośka" i "Parasol", oddziały Kedywu, które znamy z historii, to "Fabryka" urodziła "Basztę" czyli największy oddział, który w Powstaniu Warszawskim był częścią Warszawskiego Korpusu Armii Krajowej.
         Tam brałem udział w szkoleniu organizowanym przez Ludwika Bergera, wspaniałego człowieka, który był twórcą "Baszty". Zginął w 43 w czasie łapanki koło wiaduktu na ul. Śmiałej. Ostrzeliwał się, miał broń przy sobie. Niemcy go ścigali, a on do nich strzelał. Dostał się w ślepy zaułek i tam zginął. Dziś jest tam tablica pamiątkowa. Był to mój starszy kolega. Był to człowiek, który na zawsze utkwił w mej pamięci z tego Żoliborza.
         Jak mówiłem, na Starym Mieście działy się rzeczy, których myśmy na szkoleniu nie przewidywali. Można je znaleźć na kartach książki pana Juliusza. Wybrał on bardzo dobry sposób pisania tej książki. Pisze w niej o miejscach i o ludziach. I to jest najważniejsze. Każdy przeżywał powstanie sam. Każdy może powiedzieć, że w najtrudniejszym momentach był samotny i musiał decydować o sobie. Każdemu pozostał w świadomości całkowicie indywidualny obraz. Powstanie na Starym Mieście w momencie, kiedy ta dzielnica została otoczona, stało się dramatyczne. Każda reduta to jest temat, o którym można napisać oddzielną książkę.
         Ja brałem udział w obronie kilku takich redut, ale stałą redutą naszego oddziału był Dom Profesorów na Brzozowej. Ten dom stał pod skarpą i Niemcy uważali, że jeśli go zdobędą to przez ten dom dostaną się do kamienic na Rynku. I ataki na ten dom oraz na drugi tzn. budynki PKO były tego rodzaju, że oddziały miejscowe mające tam stałe dyżury musiały być w czasie natarć wspierane przez oddziały po prostu lepiej uzbrojone.
         W zgrupowaniu "Róg" istniał taki system, że były plutony liniowe i plutony szturmowe. Plutony liniowe to były te plutony, które zajmowały stałe reduty i wchodziły do akcji tylko wtedy, gdy nieprzyjaciel te reduty atakował. Natomiast plutony szturmowe to były plutony lepiej uzbrojone. Nie dlatego, że ktoś im tę broń dał, same ją po prostu zdobyły, a więc były lepiej wyposażone. Na stałe przebywały w swoich miejscach zakwaterowania. Dowódca wysyłał taki pluton do walki wtedy gdy gdzieś był zagrożony pluton liniowy i trzeba go było wesprzeć albo gdy trzeba było zdobyć jakiś obiekt.
         My, broniąc Domu Profesorów na Brzozowej mieliśmy na przedpolu szkołę na Rybakach. Szkoła na Rybakach była obiektem nam zagrażającym, toteż Niemcy ją zdobywali a myśmy ja potem odzyskiwali. My to znaczy nie wyłącznie załoga Domu Profesorów. Na akcję przychodziło więcej oddziałów, bo jak Niemcy zdobyli taki obiekt, to go potem bronili. Poza tym to wszystko działo się pod osłoną ognia czołgów, które stały na Wisłostradzie. Myśmy mogli do nich strzelać tylko z karabinów, tak jak mój teść strzelał z karabinu z lunetą, który gdzieś zdobyto. Udało mu się nawet jeden czołg zapalić. Trafił albo w jakieś szmaty albo w zbiornik z benzyną. W każdym razie od strzału z karabinu snajperskiego czołg się zapalił.
         Były też obiekty w pewien sposób ze sobą związane. Mieliśmy sąsiadów, którzy gdy byli atakowani prosili nas o wsparcie. Chodziło się na akcje do arsenału, do budynków PKO, tak że cała ulica Brzozowa była broniona de facto przez te same oddziały rozlokowane w różnych miejscach. Jest tu na sali żołnierz tego plutonu, pan porucznik Henryk Kryniewski, proszę się pokazać, bohater walk o Dom Profesorów (oklaski). Tam został ranny i leżał w szpitalu na Długiej.
         Szpital na Długiej to też temat na oddzielną książkę. Szpital był miejscem gdzie zbierano rannych z całego rejony Starego Miasta. Na podwórzu leżał stos nie pochowanych zwłok. Pamiętam to świetnie, bo gdy zginął mój przyjaciel Henio Weiss, kpr. pchor. z Żoliborza, to znaleźliśmy go właśnie na tym placu. Potem pochowaliśmy go na Długiej w czasie nalotu. Opisałem to w moich wspomnieniach.
         Chcę tu powiedzieć, że każdy z tych obiektów zasługuje na monografię. Albo na przykład takie wydarzenie, gdy zgrupowanie "Radosław" wycofało się już z Woli i zajęło obronę na północnym odcinku. Przed frontem miało tory Dworca Gdańskiego, na prawym skrzydle Wytwórnię Papierów Wartościowych, a na lewym skrzydle Stawki. Były próby połączenia z Żoliborzem. Bo przecież Żoliborz był dzielnicą, która miała kontakt z Puszczą Kampinoską, gdzie były zrzuty, gdzie była broń. Chodziło o to by ją dostarczyć, a rannych ewakuować do szpitali na Żoliborzu. Tymczasem na przeszkodzie stały tory Dworca Gdańskiego. Wielokrotne próby płk "Radosława" nie dawały sukcesu. Jak się później okazało, między torami dworca były zbudowane bunkry, do których były podziemne przejścia pod torami. Niemcy zbudowali je jeszcze przed powstaniem, gdzie ten rejon był miejscem załadunku Żydów z getta na transporty śmierci. Bunkry te otwierały ogień, gdy oddziały powstańcze ze Starego Miasta lub z Żoliborza usiłowały sforsować tory. Nie było niestety wcześniej możliwości przeprowadzenia dobrego rozpoznania. Dlatego próby natarcia skończyły się niepowodzeniem. Pułkownik "Radosław" wysłał swojego oficera, majora "Okonia", który miał na Żoliborzu dowodzić oddziałami, które przyszły z Puszczy Kampinoskiej i razem z oddziałami żoliborskimi miały przejść do natarcia przy równoczesnym uderzeniu oddziałów ze Starego Miasta. To wszystko załamało się, ponieważ Niemcy mieli silnie ufortyfikowany teren Dworca Gdańskiego. Poza tym na górze chodził pociąg pancerny. Były to w czasie powstania, w warunkach naszego słabego wyposażenie, przeszkody nie do pokonania.
         Wtedy zapadła decyzja, żeby się górą przebijać do Śródmieścia. I znowu zgrupowanie "Radosława" wykonywało to zadanie. Akcja miała być przeprowadzona przez Ogród Saski. Mamy tu na sali pana generała "Motyla", który na tym przejściu był i może nam to przypomnieć. Był to dramatyczny moment, bowiem tylko mała grupka przedarła się do Śródmieścia, a reszta musiała się wycofać.
         No i w końcu ostatni akord, w którym brałem udział. Plutony szturmowe ze wszystkich oddziałów staromiejskich zgrupowania "Roga", a więc z batalionu "Dzik", z batalionu "Bończa", ze 104 kompanii dostały zadanie osłony odwrotu ze Starego Miasta. Osłona odwrotu to znaczy, że jest się w stałym kontakcie bojowym z nieprzyjacielem. Oddziały te w pełnym porządku strzegły wychodzenia innych oddziałów przez właz kanałowy na Palcu Krasińskich. Między innymi miały nie wpuszczać do kanału rannych. Było to drakońskie zadanie ale chodziło o to, że jeżeli ktoś w tym wąskim kanale pod Nowym Światem zasłabł albo zmarł z jakiś powodów, to tarasował innym przejście. Z tego powodu nie można było takich ludzi wpuszczać.
         Byłem dowódcą jednego z osłonowych plutonów szturmowych. Wycofanie opisał mój kolega. Prosił abym zrobił to osobiście, ale ponieważ byłem dowódcą, mógłbym być posądzony o to, że przesadzam i piszę nieprawdę. Myśmy weszli do kanału już na samym końcu. Dosłownie po naszym wejściu zawalił się narożnik domu, tam gdzie jest teraz tablica i osunął się na właz, blokując go całkowicie. Na Miodowej też były włazy, przez które podobno dostali się do Śródmieścia jeszcze jacyś ludzie. Było to jednak bardo trudne, bo pod ulicą Miodową szedł burzowiec, który miał 2 metry wysokości, a włazy do niego znajdowały się w szczycie kanału. Jeśli ktoś przez taki właz chciałby wejść, musiałby 2 metry skoczyć w przepaść. Tak, że po nas wydostało się bardzo mało ludzi.
         Powiem Państwu jeszcze o jednej rzeczy, o której się nie pisze. W ogóle jak czytam publikacje o powstaniu, to jest to trochę denerwująca lektura bo są tam rzeczy, które nie są zgodne z moimi własnymi przeżyciami. Nie znaczy to oczywiście, że są nieprawdziwe. Każdy przeżywał to sam, w samotności. Jedną z takich rzeczy, o których się nie pisze, a którą ja przeżywałem trzy razy - to jest panika. Panika ludności cywilnej w warunkach, kiedy my wykonujemy nasze zadanie bojowe.
         Taką panikę przeżywałem wtedy, gdy poszła grupa przebicia górą do Ogrodu Saskiego i potem wracała. Wszyscy ludzie, którzy chcieli wejść w to przejście, poszli masowo w kierunku włazu. Niemcy zaatakowali właz Stukasami. Ludzie zaczęli uciekać. Jedyna drogą ucieczki była w stronę Pasażu Simonsa. Niemcy dostrzegli, że w tym kierunku przesuwają się duże masy ludzi i zbombardowali całe to zbiegowisko, tę masę spanikowanych ludzi w Pasażu Simonsa. I to, że tam jest dzisiaj taki skromny grób, i na tym grobie tablica, że tam leżą żołnierze "Chrobry I", to rzeczywiście prawda, bo to był odcinek "Chrobrego I". Ale ci ludzie co tam zginęli, to nie byli tylko z "Chrobrego I". To była też spanikowana ludność cywilna, która w tamtą stronę uciekała i tam została zbombardowana.
         Drugi raz przeżywałem panikę w Śródmieściu, kiedy Niemcy atakowali ulicę Foksal od strony Powiśla. Myśmy bronili barykady na rogu Foksal i Kopernika. I wycofywaliśmy się jako ostatnia załoga barykady z tego powodu, że ewakuowano rannych ze szpitala, który znajdował się na Powiślu w budynku cyrku. Siostry przybiegały do nas, żeby jeszcze trzymać, bo jak skrzyżowanie Foksal z Kopernika puści, to już będzie zablokowana droga odwrotu i nie będzie możliwa ewakuacja pozostałych rannych. Ewakuowano ich bez żadnego maskowania. Siostry biegały w białych fartuchach, a Niemcy byli już w pałacyku, który znajduje się na końcu Foksal i z broni maszynowej ostrzeliwali bardzo gęsto całe przejście. Wtedy na niskiej barykadzie na Nowym Świecie zginął dowódca batalionu "Bończa", który wycofywał się razem ze swoimi ludźmi.
         I trzeci raz panikę przeżyłem na Czerniakowie. Tego "Motyl", który jest tu obecny, prawdopodobnie już nie przeżył z tego powodu, że "Radosław" wycofał się kanałem z Czerniakowa. I słusznie, że się wycofał, bo moim zdaniem gdyby się nie wycofał, gdyby spełnił to czego od niego żądano, by przeprawił się ze swoimi ludźmi na Saską Kępę, było by to rozwiązanie bardzo złe. My pamiętamy "Radosława" jako dowódcę największego zgrupowania Powstania Warszawskiego. Ale przecież "Radosław" był szefem Kedywu, czyli Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej. Gdyby on się wtedy przeprawił na drugi brzeg, czego od niego żądano, to podejrzewam, że w Moskwie byłby proces nie szesnastu a siedemnastu. Była to postać tego formatu, że byłaby użyta w tym procesie.
         Panika, o której wspomniałem była udziałem pozostałości oddziałów na Czerniakowie. Dowodził nami najlepszy oficer, którego miał "Radosław", kapitan "Jerzy" z "Zośki". Był to komandos, który był nam znany, a zwłaszcza żołnierzom "Zośki", ponieważ był kierownikiem szkoły, która szkoliła oddziały specjalne Armii Krajowej, potrzebne do wykonywania specjalnych zadań, takich jak zamach na Kutsherę. Był to pierwszy polski oddział komandosów.
         W ogóle komandosi jako rodzaj broni powstali dopiero w czasie II wojny światowej. Komandosi zawsze byli, to znaczy grupy specjalne, które wykonywały zadanie przy pomocy małej ilości ludzi o bardzo dobrym wyszkoleniu i bardzo dobrym uzbrojeniu. Ci komandosi byli w Anglii, Niemcy mieli "Diabłów Skorzennego", którzy wykradli Mussoliniego, byli w Stanach Zjednoczonych, byli i w Polsce.
         Pierwsze oddziały komandoskie to była "Zośka" ale nie "Zośka" jako batalion tylko "Zośka" jako obóz szkoleniowy. Znajdował się on częściowo pod Wyszkowem a częściowo, jeśli chodzi o szkolenie alpinistyczne, w I Oddziale Straży Pożarnej na Nalewkach w Warszawie.
         Kapitan "Jerzy był naszym ostatnim dowódcą na Czerniakowie. I tam była też panika. I skończyło się tak jak wszystkie paniki, że Niemcy zlikwidowali olbrzymie ilości ludzi. Kościół na Zagórnej stoi na olbrzymiej zbiorowej mogile.
         Proszę Państwa, to wszystko jest temat rzeka. Ja gratuluję mojemu przyjacielowi, panu Juliuszowi Kuleszy, że jest wierny temu tematowi. Trzeba, żeby tacy ludzie jak on, którzy mają kompetencję do tego żeby prawdę zachować w pamięci pokoleń, powinni to robić, powinni mieć do tego tak stosunek jak pan Juliusz. Dlatego przyszedłem tutaj przede wszystkim, żeby jemu podziękować. Nie za sukces literacki, ale za wielkie serce człowieka, który żyje do tej pory tym czym żyliśmy przez 63 dni w Warszawie.

         (oklaski)

         Juliusz Kulesza
         Ja może ostatni raz zabiorę głos. Generał Komornicki trafnie to ocenił, że to moje pisanie o powstaniu ja traktuję jak przedłużenie mojej służby powstańczej. Moja służba powstańcza, moje zasługi żołnierskie w powstaniu były bardzo skromne. Ja miałem 16 lat i 3 miesiące. I to jeszcze w związku z tym muszę Państwu coś wyjaśnić. Właśnie to, że może jakieś tam zasługi są głównie zawdzięczam temu człowiekowi, którego zdjęcie znajduje się tutaj na okładce. Chcę wyjaśnić właśnie przy tej okazji, że ja niemal wszędzie to zdjęcie umieszczam. To jest "Rom" Roman Marchel, mój bezpośredni dowódca z powstania.
         To zdjęcie ma, że tak powiem ogromne walory fotograficzne. Proszę sobie wyobrazić, że Anglicy w Atlasie Umundurowania II Wojny Światowej jego wybrali jako reprezentanta Ruchu Oporu Europy Wschodniej, tak tam jest to nazwane. Bo na czym to polega. Ja byłem w grupie, której komendantem całości był mjr "Pełka", znana postać. Ale faktycznym, rzeczywistym dowódcą tej grupy był jego zastępca, porucznik "Biały", Czesław Lech, niesłychanie dzielny oficer, który zginął w ostatnich chwilach przy wycofywaniu się z Wytwórni. On był faktycznym dowódcą tej grupy PWP-17, "Pełka" był raczej nominalnym. Moim bezpośrednim dowódcą był Roman Marchel. On nie był oficerem, ale o takich ludziach jak on bardzo ciekawie napisał Jerzy Janusz Tereń w swojej książce. On nazwał tych ludzi samorodnymi talentami dowódczymi.
         Ten człowiek, wówczas 29-letni miał takie cechy osobowości jak odwaga osobista, szalenie szybki refleks i zdecydowanie. To wszystko powodowało, że dowództwo miało do niego zaufanie i do tej jego drużyny. Bo on dowodził drużyną, w której ja miałem zaszczyt służyć. Właśnie to, że ja się dzisiaj nie muszę wstydzić udziału w Powstaniu, że gdzieś tam ciągle siedziałem na jakiś tyłach i niewiele się działo, głównie to zasługa Romana Marchela. Po prostu ze względu na jego walory dowódcze tej drużynie powierzano jakieś ciekawe zadania. I dlatego miałem okazję gdzieś w czymś uczestniczyć. Tak, że jestem wiecznym dłużnikiem, on nie żyje już od wielu lat. Dlatego uważam, że ze wszystkich względów jego postać chcę popularyzować również w sensie dosłownym, wizualnym, umieszczając tę fotografię.

         (oklaski)

         Andrzej Wernic
         Szanowni Państwo. Tu zabierali głos bohaterowie walk na Starym Mieście, żołnierze Armii Krajowej. Doskonale ich pamiętam, bo przemawiam jako chłopiec Starówki, jako dziecko Starówki. Miałem wówczas 14 lat. Mieszkałem na ul. Podwale i doskonale pamiętam tamte dni. Juliusz, autor tych wspaniałych książek był jako 16-letni chłopiec wśród obrońców Wytwórni Papierów Wartościowych. Robiła ona niesamowite wrażenie na młodym chłopaku jako taki wielki nowoczesny jakiś bunkier. Nieopodal zawsze graliśmy w piłkę nożną.



         I kiedy Juliusz był wśród obrońców PWPW, ja 4 sierpnia swoimi młodzieńczymi rękami budowałem barykadę Podwale róg Placu Zamkowego. Były to chwile niesamowite. Była Polska, flagi. Wiecie panowie uczestnicy, żołnierze Armii Krajowej lepiej ode mnie, jaka była na Starówce atmosfera, atmosfera Polski. Płakałem i ja gdy słyszałem hymn narodowy, gdy patrzyłem na flagi. Mieszkałem w domu na Podwalu, moja matka była lekarzem Starówki, brat żołnierzem Armii Krajowej 7 pułku piechoty "Garłuch". Stamtąd wywlekli go Niemcy i rozstrzelali na Pawiaku. Stamtąd żegnałem mojego ojca, zawodowego oficera legionistę, który szedł w 39 roku bronić Polski w szeregach Armii "Łódź".
         I wtedy gdy patrzyłem na ten olbrzymi entuzjazm, gdzieś z drugiej strony Wisły, zza mostu Kierbedzia widać było bitwę. To nie była bitwa jakiś ciężkich dział, to były ciężkie karabiny maszynowe. Wszystko dudniło. Byłem za młody aby zrozumieć co się dziej ale nagle ktoś krzyknął: "Ruscy idą". Na drugi dzień wszystko zamilkło. Nie będę tu opowiadał dalszych swoich losów. W każdym razie gdy przeszedłem kanałami, może należę do tych najmłodszych którzy przeszli, 14-latek z placu Krasińskich do matki lekarza na ul. Kopernika, po latach szukałem w literaturze odpowiedzi.
         Dlaczego tak się stało, dlaczego tak była opluwana Armia Krajowa, dlaczego opluwani byliście Wy, żołnierze Armii Krajowej. Dziś spadkobiercy tamtej partii, która was opluwała, zapomnieli o tym. I właśnie dlatego szukałem literatury. Jedną z pierwszych książek, którą przeczytałem z wielkim przejęciem, była książka siedzącego tu generała, wówczas podchorążego "Nałęcza". Panie generale, czytałem ją parę razy, bo tam znalazłem momenty, których byłem świadkiem. Chodząc po Starówce i uczestnicząc w pomocy żołnierzom Armii Krajowej widziałem jak było.
         Ale po latach do takich książek należą książki tutaj siedzącego autora Juliusza Kuleszy. Proszę państwa, to jest wielki, ważny w historiografii Starówki dorobek. Ja mam na półce dziesiątki, setki książek i osobne miejsce zajmują książki Juliusza Kuleszy. Szczególnie muszę powiedzieć o jednej książce, książce o 7 pułku "Garłuch". A to dlatego, że w jego szeregach walczył mój brat. Nie doczekał Powstania. Na tydzień przed powstaniem został rozstrzelany na Pawiaku. Był żołnierzem 7 pp AK "Garłuch".
         I właśnie te książki stanowią ważne miejsce w historii. Przecież właśnie w nich znajdują się momenty, które widziałem. Poza tym trzeba podkreślić, że każda ulica Starówki, małe przecież uliczki, znalazła w tej książce jakby swoją malutką biografię. Autor pisze o ludziach, o miejscach stacjonowania oddziałów, o walkach. Wyślę, że naszym obowiązkiem wobec historii wszystkich pokoleń młodych Polaków jest upamiętnianie miejsc walki i bohaterów. Najlepszym dowodem tego jest istnienie tego muzeum, w którym się znajdujemy. I właśnie sprawie upamiętnienia obrony honoru żołnierzy Armii Krajowej, upamiętnienia swoich towarzyszy broni służy cała wspaniała działalność Juliusza Kuleszy.
         Jeszcze jedno. Juliusz Kulesza przecież nie jest historykiem, jest żołnierzem. Ale opanował doskonale, mówię to jako historyk, warsztat historyka: rzetelność, łączenie narracji opowieści z dokumentem. To są walory tej pracy. Chciałbym Ci Juliuszu, jako chłopak Starówki, serdecznie podziękować za tę bliską mi książkę. Książkę, w której upamiętniłeś Starówkę, w której upamiętniłeś kawał Warszawy. Dziękuję Ci za to.

         (oklaski)

         Andrzej Rumianek ps. "Tygrys" bat. "Bończa" zgrup. "Róg"
         Chciałbym powiedzieć tu kilka słów z dwóch zasadniczych powodów. Ponieważ wychowałem się na Starówce od 7 roku życia no i przyszło mi walczyć właśnie tam. Na mojej ulicy, na ul. Świętojańskiej. Ponieważ mieszkałem w oficynie na ul. Świętojańskiej vis a vis Katedry, to okna moje wychodziły na Piwną. Ii tam właśnie zaczynałem na Piwnej służbę, jako żołnierz 102 kompanii batalionu "Bończa".



         Tak się jeszcze szczęśliwie składa, że tu jest mój dowódca, jedyny żyjący z moich dowódców. Dlatego chcę dodać jeszcze kilka słów. Nie dlatego, żeby dawać jakieś wyjaśnienia. Jak kolega już wcześniej powiedział, w książce opisywana jest nasza ulica, przepraszam, nasze ulice, i te ulice myśmy do końca pobytu na Starym Mieście.
         Z ulicy Piwnej musieliśmy się wycofać, jak padł już Zamek Królewski, następnie było zagrożenie Katedry. Tu generał już wspomniał, że przychodzili na wsparcie. Tak, często mieliśmy spore grupy tych wspierających, które pozwoliły nam utrzymać się na Starówce na ulicy Kanonii do 27-28 sierpnia. Można by jeszcze wspomnieć, że ten ciężki opór kosztował na bardzo wiele, bo trudno jest tak obliczyć tych, którzy tam zostali, polegli. Jak się średnio szacuje w różnych książkach, niestety w granicach 60-70% zostało.
         Tak samo ukłon w stronę kolegi, mojego kolegi niemalże osobistego, kolegi z którym walczyliśmy po przeciwnych stronach Starówki. Udało się nam ten wspólny cel osiągnąć.

         (oklaski)

         Janusz Paszyński ps. "Machnicki" zgrup. "Konrad"
         Proszę Państwa. Serdecznie dziękuję Panu Kuleszy za zaproszenie mnie na to spotkanie. Spotkanie niezwykle interesujące i ciekawe ze względu na te wspomnienia, które tu usłyszeliśmy. Spodziewam się, że organizatorzy spotkania zadbali o to, żeby wypowiedzi zostały nagrane i stanowiły dokument dla przyszłych pokoleń.



         Te wspomnienia są absolutnie emocjonalne, jak na przykład dla mnie ten epizod wspomniany przez generała Komornickiego obrony barykady na rogu Kopernika i Foksal, gdzie po raz pierwszy na tej barykadzie spotkali się kapral podchorąży "Nałęcz" z kapralem podchorążym "Machnickim". Ale sądzę, że ważniejsze niż dzisiejsze spotkanie, może nie ciekawsze, ale ważniejsze dla autora, będzie następne spotkanie, na którym będziemy mogli wypowiedzieć się już na temat książki, po zapoznaniu się z jej treścią. Sądzę, że za kilka tygodni, lub kilka miesięcy, do takiego spotkania dojdzie. Wtedy będziemy mogli ocenić i stwierdzić jaka jest treść książki i co ona nowego wnosi.
         Natomiast, jeżeli jestem przy głosie, chciałbym powiedzieć, że będę szukał w książce odpowiedzi na pewną zagadkę, czy pewien paradoks, który mnie intryguje, którego do tej pory nie potrafię sobie wytłumaczyć. W czasie okupacji chodziłem do szkoły na ul. Konwiktorskiej. Tramwaj dojeżdżał tylko do Placu Krasińskich, dalej było getto. Wysiadało się na rogu Miodowej i Długiej. Długą, Freta, Zakroczymską chodziłem do szkoły. To była szkoła graficzna i szkoła fotograficzna.
         Proszę Państwa, tam gdzie były najbardziej zacięte walki, gdzie przebiegała linia frontu, właśnie Konwiktorską, ten budynek szkoły był jedynym, który nie został zniszczony, właściwie bez większych uszkodzeń tam przetrwał. Jak to się stało, że naokoło wszystko było zburzone, cała południowa strona Konwiktorskiej, Wytwórnia, wszystko zostało zniszczone,. Natomiast ten budynek szkoły po drugiej stronie ulicy, który zresztą kilkakrotnie przechodził z rąk do rąk, przetrwał i po wojnie, zaraz po zakończeniu wojny, tamta szkoła mogła zaraz zacząć swe działania. Być może znajdę na to odpowiedź w książce Juliusza Kuleszy.

         (oklaski)

         Ryszard Bielański ps. "Rom" bat. "Pięść" zgrup. "Radosław"
         Wszyscy chwalili Julka i inaczej nie wypada. Za odtworzenie prawdziwych faktów. Wszystkie jego książki odnoszą się do historycznych badań przeszłości. Słuchając opowiadania Mundka przypomniało mi się takie zdarzenie, kiedy ja też motywowałem kolegę do przeskoku. Jeszcze Stawki były nasze, Muranów był nasz, a myśmy kwaterowali na Starym Mieście. Trzeba było przeskoczyć Bonifraterską.



         Tam jeszcze był mur getta i do tego muru trzeba było przeskoczyć Bonifraterską. Bonifraterska nie była taka szeroka, ale nieboszczyków tam trochę leżało. Jeden z moich kolegów, odważny, dzielny chłopak, nie będę wymieniał pseudonimu, powiedział, że nie przeskoczy. To ja do niego mówię: "No, jak to nie przeskoczysz?" "Nie skoczę". Co i rusz szła seria. Więc ja mu delikatnie tłumaczę: "Seria pójdzie, to ty skoczysz". W końcu mu mówię: "Jak cię kopnę w .... to od razu znajdziesz się na środku ulicy". Poszła seria. "Skacz!" Skoczył. No i myśmy wszyscy po kolei szczęśliwie przeskoczyli.
         Jak było na Starym Mieście to ja nie muszę przypominać. Zdarzały się i chwile dość śmieszne. Przy walkach o kościół Panny Marii, to już odrębne zagadnienie, najbardziej nam dokuczał brak amunicji, a właściwie jej niesprawność. Amunicja była źle przechowywana i często nie odpalała. I człowiek w zasadzie w obliczu Niemców miał kawał kija w garści a nie broń. Poza tym granaty, które wydzielano jak w aptece. I trudno było walczyć. O tym się dzisiaj zapomina, ale ci ludzie którzy wtedy podejmowali walkę z Niemcami byli w trudnej sytuacji.
         Takie dodatkowe wspomnienie, Myśmy atakowali wydzielonym oddziałem "Pięści" z kompanii "Zemsta" i dowódca tego naszego oddziału, podporucznik "Henryk" udał się do oddziału AL. Oddział ten leżał w kartoflach obok dzwonnicy, która teraz jeszcze istnieje. Ja z nim poszedłem, aby uzgodnić plan zaatakowania Niemców, którzy bronili tego kościoła. Ponieważ myśmy już w międzyczasie parę razy atakowali, Niemcy zabarykadowali drzwi wejściowe do tego kościoła, tak że dostęp był utrudniony.
         No i ja podszedłem do tych kolegów z AL, a oni na mnie napadli. "Jak to, ja przychodzę do nich, żeby ono nam pomogli, a my im zabieramy broń, rozbrajamy ich, a teraz łaski prosimy". Nastąpiła wymiana zdań, mniej więcej taka jak pomiędzy panami Tuskiem i Kaczyńskim, tylko że słowa były raczej mocniejsze.
         W rezultacie musieliśmy sami atakować a ci AL-owcy specjalnie się nie starali. Po 30 latach jeden z kolegów z 1112 powiedział mi, że ten podchorąży z AL, z którym ja się kłóciłem, nazywał się Rozłubirski.

         (oklaski)

         Jan Romańczyk ps. "Łata" bat "Miotła" zgrup. "Radosław"
         Jestem żołnierzem Kedywu, który przeszedł z Woli na Stare Miasto. 6 sierpnia oddziały niemieckie zdobyły placówki powstańcze na placu Parysowskim i w magazynach na Stawkach. Wtedy pułkownik "Radosław" dał rozkaz natychmiastowego kontrataku. Rozkaz otrzymał kapitan "Niebora" tj. brat "Radosława" Franciszek Mazurkiewicz. Zebraliśmy się do ataku ustawieni w tyralierę. "Niebora" kiwnął na mnie palcem i polecił mi być szpicą w ataku.



         Wdrapywałem się na kolejne pryzmy gruzu getta, to było wtedy tylko takimi zwałami gruzów. Dawałem odpowiedni znak "Nieborze" i cała tyraliera ruszała naprzód za mną. Tak dotarliśmy do magazynów na Stawkach. Natknąłem się na oddział niemiecki. Ponieważ byłem w mundurze niemieckim zapytali się: "Deutsch?" Ja odpowiedziałem tylko: "Ja, ja", przycisnąłem spust swojej "Błyskawicy" i posłałem serię. Wróciłem szybko do "Niebory" i opowiedziałem mu o swoim spotkaniu. Ten wyciągnął mi zza pasa granat i wbiegliśmy tam na górę. Niemcy wycofali się już poza bramę magazynów i zaczęli nas ostrzeliwać. Przymierzyłem się, bo do bramy był spory kawałek i uciszyłem Niemców. Gdy zobaczył to "Niebora" z gromkim okrzykiem "Urra!" wybiegł naprzód i nas kilku z nim.
         Uderzyliśmy na bramę. Było nas czterech pod tą bramą. Jeden przebiegając bramę poległ. Drugi został ranny w nogi. Ja zostałem z kapitanem "Nieborą". Potem "Niebora" został rażony, bo Niemcy strzelali w naszą stronę w kierunku muru. Był to taki betonowy 3 centymetrowy mur. Jakiś odłamek betonu uderzył "Nieborę" w szyję i on mówi: "Jestem ranny". Ja powiedziałem: "Niech Pan pójdzie tam do łączniczek, żeby założyły jakiś opatrunek",. I wtedy znów rozległ się głośny wybuch, "Niebora" się przewrócił.
         "Radosław" niedaleko tez został ranny. Kiedy sanitariuszki podbiegły, żeby wziąć "Radosława" jako starszego stopniem dowódcę, on powiedział: "Nie, weźcie brata, bo brat jest w gorszym stanie". Rzeczywiście, brat był w gorszym stanie. Gdy przeniesiono go na punkt opatrunkowy do szkoły na Spokojnej, to tam już kapitan "Niebora" nie żył. Zostaliśmy bez dowódcy. Zostaliśmy przydzieleni do "Czaty". Moim bezpośrednim dowódcą, poza dowódcą plutonu, był kapitan "Motyl" Ścibor-Rylski.
         Na Starym Mieście mieliśmy jeszcze taki atak nocny na magazyny na Stawkach. Potem był również nocny wypad na Dworzec Gdański na fort Traugutta. Jednak uderzenie, które mieliśmy przeprowadzić miało rozpocząć się od Żoliborza. Nie było Żoliborza i nad ranem przyszedł rozkaz do wycofania się. Widzimy, na zboczu fortu Traugutta stoi działko, a przy nim Niemiec. Jeden z kolegów, Frączewski, mówi: "Jak się mam wycofać to ja go ustrzelę". No i rzeczywiście go ustrzelił. Niestety zwiększył czujność niemiecką. Niemcy zaczęli nas bardzo ostrzeliwać.
         Część wycofała się pod trybunami "Polonii" a ja leciałem przez park Traugutta. Ale taki silny ostrzał miałem, że w międzyczasie się przewróciłem, kule rwały ziemię koło mnie. Jednak poderwałem się i poleciałem dalej. Przy każdym słupie pociski bardzo grały ale dobiegłem. Punkt koncentracyjny był w szkole poligraficznej na Konwiktorskiej. Kiedy doszedłem, oddział był już w komplecie. Dowódca liczy kolejno wszystkich - jednego brakuje. Brakuje mnie. A któryś z kolegów się odzywa: "Widziałem jak się przewrócił, na pewno już poległ". Ja słysząc to, wchodzę tam, odprawa była na pierwszym piętrze. A dowódca mówi: "No to uczcijmy chwilą ciszy pamięć kolegi." A ja mówię: "Poczekajcie, jeszcze nie." Chłopcy rzucili mi się na szyję, jakbym wrócił z tamtego świata.
         Potem przypadła nam obrona Bożego Jana. Broniliśmy ostatniego fragmentu szpitala Bożego Jana. Przejęliśmy rano placówkę po "Jerzykach". Niemcy próbowali na różne sposoby zdobyć szpital. Trzymałem placówkę od strony podwórza i zauważyłem, że jeden z Niemców przyciska puszkę taką z trotylem do kraty, pociąga za zapalnik i ucieka. Domyśliłem się, że chce tę kratę wysadzić, aby otworzyć przejście do piwnicy. Nastąpił wybuch, krata została zerwana. Widać część otworu do następnej piwnicy i widzę jak tam przechodzą żołnierze i grupują się w tej piwnicy. Widzę po kolei ilu ich tam jest, ale mam przy sobie filipinkę. No, to ja im chyba zrobię niespodziankę. Ale żebym trafił w ten otwór, który wyrwali, w którym nastąpił wybuch po środku wybuchowym. Widzę, że jest tam sporo ludzi. Przymierzyłem się, rzuciłem i w piwnicy nastąpił wybuch. Atak został przerwany.
         Nie mogłem już nic poradzić, bo miałem silny ostrzał z tej strony. Niemcy puścili Goliata, wysadzili część ściany Bożego Jana i z tamtej strony zaczęli atakować. Spotkali się tam z silną obroną naszych kolegów i zaczęli ten nasz budynek podpalać. Prawie wszyscy się wycofali. Zostałem ja i Gołębiowski. Gołębiowski mówi: "Słuchaj, ja rzucę taki granat zaczepny, który da trochę dymu, a ty w tym dymie przeskoczysz ulice Sapieżyńską." Ale kiedy on wziął granat i leci do okna, ja słyszę jakieś kroki poza oknem. Złapałem go za kołnierz i cofnąłem się. A wtedy w otwarte okno wpadł strumień ognia z miotacza płomieni. Gdyby doszedł wtedy do okna, byłby oblany tym materiałem zapalnym. "Jak tyś to wyczuł?". "Usłyszałem kroki, kiedyś ty chciał biec i dlatego cię zatrzymałem."
         Po wycofaniu się stamtąd broniliśmy narożnika ulicy Sapieżyńskiej i Bonifraterskiej. Niemcy przed atakiem ostrzeliwali te gruzy, które się waliły i jakiekolwiek palcówki byłyby tam zrobione, nawet dnia poprzedniego, nie mogły się utrzymać. Mieliśmy straty nie od ostrzału ale od gruzów spadających. Na drugi dzień moja grupa broniła tego odcinka. Silny ostrzał. Zwróciłem się do reszty: "Słuchajcie. Strzelają, a więc niedługo będą atakować. Wycofajmy się z tych gruzów." Wycofaliśmy się.
         Gdy nastąpiła dłuższa przerwa, wróciliśmy na swoje stanowiska i patrzymy co będzie. Niemcy rzeczywiście zaczęli ustawiać się w tyralierę do ataku. Poprosiłem kolegów: "Czekajcie, będziemy strzelać dopiero w odpowiedniej chwili, gdy podejdą na bliską odległość, nasza broń będzie skuteczna." I udało się, gdy Niemcy przybliżyli się, otworzyliśmy ogień z całej broni maszynowej jaką mieliśmy. Niemcy zaczęli się przewracać i cofnęli się z powrotem. Potem przysłali ludzi, którzy zbierali tam rannych i zabitych. I znowu rozpoczęli strzelaninę. I tak było kilka razy na tym odcinku.
         Kilka słów o desancie na Placu Bankowym. Niemcy słysząc nasze głosy pytają: "Hallo, Wer ist da? Sind Się Deustche?" Słyszymy przybliżające się kroki. Pierwszy raz strzeliłem, ale tylko w kierunku, nie widać nic bliżej. On pyta: "Warum schiessen Się, Wer ist da?" Ja mówię: "Ich bin Deutsch." I znowu słyszę kroki. Strzelam jeszcze raz, a tam było tak, że tam były takie zarośla i dalej wchodziło się na chodnik. I wtedy na chodniku zobaczyłem sylwetkę, przymierzyłem, strzeliłem i już się nikt nie odezwał. Niemcy zorientowali się, że coś jest nie tak i zaczęli ostrzeliwać Plac Bankowy.
         A jeszcze wspomnę o tym, że na plac Bankowy pierwszy wyszedł porucznik "Cedro" ze swoją grupą. Niektórzy mówią, że to któryś z naszych żołnierz strzelił i go trafił. Nie, te strzały były między wychodzącymi z kanału a placówką niemiecką. Cedro strzelił do nadchodzącego Niemca, tamten odpowiedział i obaj zginęli.
         No i tak po krótkiej walce wróciliśmy do kanału. W międzyczasie zostałem ranny, dwa odłamki. No i poszliśmy potem kanałem do Śródmieścia.

         (oklaski)

         Po zakończeniu spotkania, tak jak na jego rozpoczęciu, znów stanęła długa kolejka czekających na autograf. Między nimi była np. córka Romana Marchla, którego zdjęcie zdobi okładkę książki.

         



         Mamy nadzieję, że za jakiś czas, zgodnie z życzeniem jednego z biorących udział w dyskusji, odbędzie się kolejne spotkanie z panem Juliuszem Kuleszą, w czasie którego obecni podzielą się swoimi odczuciami po przeczytaniu książki "Powstańcza Starówka. Ludzie i ulice".

         


         Juliusz Kulesza napisał łącznie 10 książek poświęconych tematyce Powstania Warszawskiego:

         1. Z tasiemką na czołgi. Czytelnik, Warszawa, 1979 (wznow. poszerz. 1984);

         2. Reduta PWPW. PAX, Warszawa, 1989;

         3. Sierpień przez całe życie. ANTA, Warszawa, 1994;

         4. Batalion WSOP "Dzik". Pro Futuro, 1994 (opracowany zbiór dokumentów, główny autor Tadeusz Okolski);

         5. Przeciw Konfidentom i czołgom. RADWAN-WANO, Warszawa, 1996 (Robert Bielecki i Juliusz Kulesza);

         6. Starówka. Warszawskie Termopile. ASKON, Warszawa, 1999;

         7. W murach Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. ASKON, Warszawa, 2003;

         8. Garłuch - 7 pp AK. Vipar, Pruszków, 2004;

         9. Bohaterowie dwóch miast. Wyd. Inst. Historii PAN, Warszawa, 2005;

         10. Powstańcza Starówka. Ludzie i ulice. ASKON, Warszawa, 2007.


opracował:Maciej Janaszek-Seydlitz




Copyright © 2007 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.